Nie da się ukryć, że Wisła Kraków nie rozpoczęła tego sezonu ze specjalnie wysokiego “c”. Oczywiście nikt – ani przed sezonem, ani po dwóch kolejkach z punktem na koncie – nie wymagał walki o europejskie puchary czy powtórzenia przygody Piasta Gliwice. Patrząc na kadrę Białej Gwiazdy, trudno spodziewać się czegoś więcej niż walki o spokojne utrzymanie, ale tak czy siak już na starcie rozgrywek dało się znaleźć kilka powodów do niepokoju.
Pierwszy z brzegu: brak goli, co było faktem niepokojącym o tyle, że mówimy właśnie o Wiśle Kraków. Tej samej, która w poprzednim sezonie nie dopuściła do sytuacji, by tydzień po tygodniu nie trafić do siatki, która w 29 spośród 37 ligowych starć zdobywała przynajmniej jedną bramkę, wreszcie – która dziesięciokrotnie w jednym spotkaniu miała co najmniej trzy gole. Innymi słowy: mówimy o Wiśle Kraków, która miała swoje mankamenty – i organizacyjne, i te stricte boiskowe – ale przynajmniej grała efektownie, konstruowała ataki pozycyjne, stwarzała sobie sytuację. No i strzelała, przede wszystkim strzelała.
Dlatego dzisiejszy gol – stanowiący przełamanie, a jednocześnie ten jedyny, zwycięski, strzelony w ostatniej minucie doliczonego czasu gry – sprawił, że wszystkim związanym z krakowskim zespołem spadł kamień z serca.
Trzeba powiedzieć sobie jednak jasno: bramka wisiała w powietrzu. Biała Gwiazda z obecnego sezonu nie strzelała, ale też nie było tak, że zacięła się na amen. Dzisiejszym mecz z Górnikiem pokazał jedno – sytuacje były, ot wiślakom długo brakowało skuteczności, względnie ostatniego podania. Przypominamy sobie kilka rajdów aktywnego Michała Maka, który potrafił wykorzystać pójście na raz Bochniewicza czy niepewność Sekulicia, ale szwankowało podjęcie dobrej decyzji w decydującym momencie. Nie potrafił wykorzystać strefy komfortu, gdy miał sporo miejsca, przeciwników za plecami, więc pozostało tylko podnieść głowę i dopieścić podanie. No, ale niestety – podania były niedokładne, tak samo jak piętrzące się z minuty na minute wrzutki zawodników Macieja Stolarczyka.
Pamiętamy również o:
– strzale Bałaniuka (z bliska, głową, w poprzeczkę),
– sytuacji Silvy (wychodzący Chudy uratował sytuację),
– wybornej okazji Drzazgi (strzał w słupek),
– setki Drzazgi w samej końcówce (oko w oko z bramkarzem, lob nad poprzeczką).
Najbardziej poszkodowany? Wydawało się, że Paweł Brożek, który posłał dwa świetne, dopieszczone podania do Drzazgi, ale ten swoich sytuacji w spektakularny sposób nie wykorzystał.
Ale wtedy Wisła zadała decydujący cios. Ostatnia akcja meczu, Wojtkowski podał do Brożka, ten popisał się przytomnością umysłu i po chwili piłkę miał już debiutujący Chuca (zgłoszono go do PKO Bank Polski Ekstraklasy na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem), który swojej szansy nie zmarnował. Chudy miał piłkę na palcach, ale tym razem nie dał rady.
Wisła powinna mieć dzisiaj co najmniej dwie, a może nawet trzy bramki, z naciskiem na co najmniej, ale czy zasłużyła na zwycięstwo? Nie wspomnieliśmy jeszcze o Górniku, a przecież zabrzanie również stwarzali sobie sytuacje. Ba – zdobyli nawet dwie bramki, ale obie nieuznane.
W tym jedna w, cóż, kontrowersyjnych okolicznościach.
Sędzia Jarosław Przybył, po konsultacji z VAR-em, uznał, że Angulo w momencie zagrania znajdował się na pozycji spalonej. Hiszpan później dograł do Wolsztyńskiego, który trafił do siatki, ale wszystko na nic. Czy słusznie? Mamy poważne wątpliwości.
Wiadomo, że gdyby bramka została uznana, to mecz potoczyłby się inaczej. Oczywista oczywistość, ale nie ma co sprowadzać tego spotkania do jednej sytuacji. Górnik długimi momentami przeważał, prezentował się lepiej – szczególnie w pierwszej połowie – ale również okazał się mocno nieskuteczny. Ot, chociażby stuprocentową sytuację miał Angulo, ale przeniósł piłkę nad poprzeczką. Tuż przed końcem – albo właściwie: tuż przed trafieniem Wisły – napastnikowi odskoczyła piłka, a sytuacja była dość prosta.
Zemściło się. Wisła zgarnęła pierwszy trzy punkty w tym sezonie, a Paweł Brożek – który powinien mieć tak naprawdę trzy asysty – po raz kolejny udowodnił, że jest po prostu niezniszczalny.
Fot. Newspix.pl