Kiedy właściciel Rakowa Częstochowa, Michał Świerczewski, przekonywał, że kwota odstępnego za Marka Papszuna to trzydzieści milionów złotych, uznawaliśmy to wyłącznie za bardzo mocną pochwałę pracy trenera w klubie z ulicy Limanowskiego. Ale dziś już przeszliśmy od dużych słów do całkiem sporych czynów. Stal Mielec zażądała od Wisły Płock pół miliona złotych za Artura Skowronka wraz z jego sztabem.
Stal Mielec, czyli ambitny i poukładany, ale jednak klub I ligi, w dodatku na samym starcie rozgrywek, stawia bardzo wysokie warunki zespołowi, które ostatnie parę sezonów spędził w krajowej elicie. Oczywiście można przeliczać te 500 tysięcy złotych na euro, a następnie na wartość poszczególnych piłkarzy czy nawet kwoty, które ci właśnie piłkarze zarabiają przez miesiąc gry dla Stali. Można deprecjonować, że w gruncie rzeczy niecałe 120 tysięcy euro nie wystarczyłoby na porządne wzmocnienie do pierwszego zespołu, że tyle kasy to Wisła Kraków wisiała jednemu Cwetanowi Genkowowi, że podobną karę otrzymała Legia od UEFA za zachowanie kibiców podczas dwumeczów ze Steauą i Molde.
Nadal jednak to całkiem sporo kasy, które klub A zażądał od klubu B za możliwość transferu szkoleniowca.
Mam wrażenie, że to jest swego rodzaju nowość, a jednocześnie potwierdzenie trendów w całym światowym futbolu. Patrzę z uwagą na trwające okienko transferowe – na telenowelę z udziałem Bale’a, na mimo wszystko umiarkowany entuzjazm towarzyszący transferom Hazarda do Realu czy Griezmanna do Barcelony, na przeciągające się siłowanie w sprawie Neymara. Potem zerkam na tabelę Premier League za ubiegły sezon, na skład finału Ligi Mistrzów. Obserwuję, z jaką zazdrością kibice szalenie mocnych, zagranicznych drużyn spoglądają na Juergena Kloppa czy Pepa Guardiolę, przy jednoczesnym dość obojętnym stosunku do transferów czy to Neymara, czy wspomnianego Griezmanna.
Pewnie jest jeszcze zbyt wcześnie, by mówić o dokonanej czy choćby dokonującej się zmianie. Pewnie to dopiero pierwsze jaskółki, za którymi wcale nie musi iść wiosna. Ale trudno pozbyć się wrażenia, że wartość i rzeczywiste finansowe docenienie pracy trenera rośnie szybciej niż temperatury na naszej przegrzanej planecie.
Staram się wyobrazić sobie, że Real Madryt zamiast Edena Hazarda kupuje wspomnianego Juergena Kloppa. Kwota oczywiście horrendalna, bo w tej dużej piłce nawet za wodę na treningi płaci się złotymi kartami. I o ile w pierwszym scenariuszu nie jestem w stanie postawić złamanego szeląga, że genialny Belg odmieni grę Królewskich, o tyle w drugim jestem wręcz pewny, że Klopp zostawi swoje mocne piętno. Gdybym był prezesem klubu… Inaczej, gdybym był prezesem klubu grającego nie w A-klasie, ale w Lidze Mistrzów, miałbym bardzo twardy orzech do zgryzienia przy gospodarowaniu budżetem transferowym. Kozak do składu czy kozacki trener, nawet kosztem wysokiego transferów gotówkowego? Gwiazda, która w teorii powinna w pojedynkę wygrywać mecze, czy trener, który może zrobić taką gwiazdę z zupełnie przeciętnego zawodnika?
Spójrzmy nawet na I ligę i ubiegłorocznych beniaminków. Czy ŁKS miał na papierze skład pozwalający myśleć o awansie? No nie, jego trzon tworzyli piłkarze, którzy w biało-czerwonych koszulkach biegali jeszcze po III-ligowych klepiskach. Patrząc na gołe nazwiska, to był zespół na środek tabeli, a w bezpośrednim porównaniu z GKS-em Katowice – pachniałoby rozpaczliwą walką o niewielki wymiar porażki. Można było przecież porównywać pozycja po pozycji – gdzie grającemu od lat po pastwiskach Michałowi Kołbie do samego Mariusza Pawełka, który zebrał ćwierć tysiąca gier w krajowej elicie. Gdzie wypchnięty z Arki Gdynia Adrian Klimczak, a gdzie Jakub Wawrzyniak. Gdzie ten powracający z wypożyczenia do Gryfa Wejherowo młodziutki Sobociński, a gdzie ściągnięty prosto z ekstraklasowego Sosnowca Jędrych?
A jednak, Klimczak, Kołba i Sobociński zrobili awans do Ekstraklasy, Pawełek, Woźniak, Błąd, Wawrzyniak i Jędrych spadli do II ligi. Nie chcę oczywiście tu nagle wyskoczyć z teorią, że Kazimierz Moskal trzyma w szafce magiczną różdżkę za pomocą której nogi piłkarzy z III ligi zamieniają się w kopyta Roberto Carlosa. Faktem jest jednak, że ŁKS nie miał nazwisk ani doświadczenia, za to miał fachowca, który od 1. kolejki bardzo mocny nacisk stawiał na styl gry ŁKS-u. Raków szedł zresztą bardzo podobną ścieżką, równie bezkompromisową i – jak się okazało – równie skuteczną. Nie kupował umiejętności za niespotykane pieniądze, wręcz przeciwnie – uwalniał potencjał tych, którzy byli na miejscu. Nie chcę po raz setny poruszać tematu Ramireza, ale jednak – to proponowana przez Moskala filozofia gry pozwoliła Hiszpanowi rozwinąć skrzydła. Czy wysadziłby I ligę swoimi umiejętnościami w innym miejscu, z innym trenerem? Cóż, to nie gdybanie – wiemy, że by nie wysadził, bo przecież w Stomilu pełnił rolę rezerwowego.
Na drugim biegunie od takich drużyn, gdzie rękę trenera widać na pierwszy rzut oka są te, w których aż roi się od indywidualności, a niekoniecznie roi się od koronkowych akcji. I nie chcę wskazywać palcem na zespół, który ostatnio grał czterema środkowymi pomocnikami i jednym “prawie-skrzydłowym”, a dla utrudnienia jeszcze odwrócił sobie bocznych obrońców. Zwłaszcza, że ów zespół ostatecznie zatriumfował nawet w tak eksperymentalnym ustawieniu.
Wydaje się, że ten całym latami deprecjonowany gość przy linii ma jednak duże znaczenie. A paradoksalnie – im wyższa liga i większe umiejętności piłkarzy, tym większe znaczenie.
Jeszcze raz zerknijmy na tę Ligę Mistrzów. Na Guardiolę i Kloppa, ale też choćby na Mauricio Pochettino. Najlepsze kluby zdają sobie sprawę, że większość ligowych meczów są w stanie wygrać na autopilocie, że w meczu z Leganes większą różnicę może zrobić Hazard niż Klopp. Ale też największe kluby zdają sobie sprawę, że kluczowe stają się te pojedyncze trudne mecze, gdzie decydują najdrobniejsze taktyczne detale. Że styl gry wypracowywany na boiskach różnych Evertonów i Southamptonów, ma przynieść zwycięstwa w tych najważniejszych meczach pomiędzy drużynami na szczycie tabeli i z rywalami spoza kraju w ostatnich rundach Ligi Mistrzów.
Dynamiczny rozwój tego całego zaplecza analitycznego, ewolucja trenera z człowieka rozkładającego pachołki w hybrydę lekarza, psychologa, generała armii, dietetyka, skauta i fizjologa w naturalny sposób zwiększa znaczenie Kloppa, Pochettino i Artura Skowronka.
***
Dziś mija dokładnie 5 lat od pierwszego odcinka tego bloga, wówczas jeszcze zwanego “jak co czwartek”. Od tej pory nie było tygodnia, w którym tekst z moją mordą albo chociaż nazwiskiem by się nie pojawił. Przede wszystkim sobie, a być może też tej części z was, która lubi mnie czytać, życzę by przez następne 5 lat też utrzymać tę regularność.