W Hiszpanii jak w polskim filmie. Atletico chce płaszcz, a Barcelona płaszcza nie ma i co pan nam zrobisz. Madrytczycy domagają się za Antoine’a Griezmanna od Blaugrany nie 120 milionów euro, a 200 baniek w europejskiej walucie. Powód? Zdaniem Atleti Barca dogadała się z Francuzem przed 1 lipca, czyli w momencie, gdy klauzula nie była jeszcze obniżona.
Atletico kasy domaga się nie tylko za kulisami, ale wydało nawet oficjalne oświadczenie na swojej stronie internetowej:
tłumaczenie via @J_KrecidloSytuacja z perspektywy stolicy wydaje się jednak przegrana. Dlaczego? Ano z prostego powodu. Na każdym dokumencie – o ile Barcelona i sam Griezmann nie są głupi – będą widniały daty lipcowe, czyli już z okresu, gdy klauzula wynosiła 120 milionów euro. Nie ma zatem powodów, by przypuszczać, że do transakcji doszło jeszcze w trakcie obowiązywania kwoty wykupu na poziomie 200 baniek.
Zastosujmy analogię. Wyobraźcie sobie, że w poniedziałek wasz ulubiony dyskont spożywczy wypuszcza gazetkę promocyjną, a tam stoi na byk – od piątku kilogram piersi z kurczaka będzie tańszy o 50%. A wy macie pomysł na weekendowy obiad, więc odkładacie sobie hajs na to, by w piątek po robocie skoczyć do sklepu i kupić ze dwie paczki mięsiwa. Kasa leży na biurku, w środę upewniacie się jeszcze u kasjerki, że faktycznie w piątek wchodzi przecena. No i w tenże piątek idziecie do sklepu, a kierownik dyskontu mówi wam: – Panie, przecież decyzję podjąłeś już wtedy, gdy obowiązywała cena regularna, płacisz pan 16 złotych za kilogram, a nie jakieś zniżki!
Deal między Barceloną i Atletico został przecież przyklepany dzisiaj, a nie w maju czy w czerwcu. Nie wykluczamy, że faktycznie Barca była po słowie z Francuzem już wcześniej. Zresztą przyznali to oficjele Atleti, którzy oświadczyli, że Griezmann 14 maja określił się, że z klubu odchodzi. Ale jeśli nie został nagrany i jeśli nie podpisał żadnego dokumentu o tym, że podpisał już kontrakt, który wchodzi w życie do lipca, to wicemistrzowie Hiszpanii mogą szukać wiatru w polu. Bo po prostu winy Barcelonie nie udowodnią i o 80 milionach będą mogli zapomnieć, a transfer zostanie domknięty w kwocie 120 baniek euro.
Drugie tło tej sprawy ma nieco innych charakter, bo jeśli Atletico będzie zdeterminowane do tego, by narobić Katalończykom problemu, to mogą jeszcze iść z nią do sądu przy okazji naruszenia regulaminów FIFA. Dokładniesz tych o statusie i transferów zawodników („Regulations on the status and transfer of players”). Artykuł 18, ustęp 3:
– Klub zamierzający zawrzeć umowę z Zawodowcem musi powiadomić jego obecny klub w formie pisemnej przez przystąpienie do negocjacji z takim Zawodowcem. Zawodowiec może zawrzeć umowę z nowym klubem tylko, jeżeli jego umowa z obecnym klubem wygasła lub wygaśnie w ciągu sześciu miesięcy. Wszelkie naruszenia niniejszego przepisu podlegają odpowiednim sankcjom.
W tym przypadku o udowodnienie winy Barcelonie może być łatwiej. Bo o ile w pierwszym przypadku rozchodzi się o moment dopięcia transferu (niemożliwe do udowodnienia, o ile Griezmann nie podpisał nic z datą przed lipcem), o tyle tutaj chodzi o sam kontakt z zawodnikiem. W przeszłości mieliśmy już przecież przypadki, gdy duże kluby były karane za naruszanie tych zasad. Dostało się chociażby Jose Mourinho, który namawiał do przejścia do Chelsea Ashleya Cole’a. Southampton groził paluchem Liverpoolowi, gdy ten robił podchody pod Virgila van Dijka bez ich zgody.
Natomiast wciąż pozostaje sprawa dowodów. Zdjęcia, papiery, nagrane rozmowy – to może działać na korzyść Atletico. Jednak mało w nas wiary w to, że madrytczycy wysępią od Barcelony te dodatkowe 80 milionów. Zresztą w samym komunikacie wicemistrzowie kraju wykazują pewną hipokryzję, bowiem piszą o tym, że „do zerwania kontraktu doszło przed zakończeniem sezonu”. Zatem po co były te wezwania Griezmanna do stawienia się na treningu wynikające z obowiązywania umowy między klubem a piłkarzem?