Dyrektor techniczny.
Dwa słowa, na których dźwięk wzdrygał się Arsene Wenger. – Nie wiem nawet, co to znaczy. Tak długo, jak jestem menedżerem Arsenalu, ja będę decydował o kwestiach technicznych – mówił.
Dwa słowa, które za sprawą Edu Gaspara wreszcie będzie można znaleźć w zakładce „sztab” na stronie Arsenalu.
***
Wielce prawdopodobne, że gdy Sven Mislintat, „diamentowe oko” Borussii Dortmund ery Juergena Kloppa, ściskał prawicę Ivana Gazidisa, w głowie miał wizję przedstawioną mu przez szefa wykonawczego Arsenalu. Oficjalnie Gazidis nie zatrudnił dyrektora sportowego, a szefa działu rekrutacji. Jasne było jednak, że tak jak Wenger wzbraniał się rękami i nogami przed umieszczeniem w hierarchii dyrektora technicznego, tak Gazidis czuł, że to niezbędne, by Arsenal poszedł do przodu.
Mislintat zdawał się być idealnym człowiekiem na stanowisko dyrektora technicznego, gdy tylko Arsenal postanowił je utworzyć już po zmianie Wengera na Unaia Emery’ego. Jego problem polegał na tym, że w klubie nie było już Ivana Gazidisa, największego orędownika jego zatrudnienia. Zmieniła się struktura, do głosu doszedł duet Vinai Venkatesham (dyrektor zarządzający) – Raul Sanllehi (szef relacji piłkarskich). Szczególnie temu drugiemu nie było po drodze z Mislintatem. Niemiec nie należał do najłatwiejszych w obejściu, jego zdaniem wzmocnienia zespołu powinny być dokonywane na podstawie analiz opartych o cyferki. Sanllehi zdecydowanie bardziej wolał stawiać na rozległe znajomości.
Mislintat uniósł się więc honorem i zdecydował, że czas zwijać bagaż, gdy Sanllehi i Venkatesham przeforsowali kandydaturę Edu Gaspara, pozbawiając Niemca awansu na upragnione, swego czasu szykowane pod niego stanowisko.
Woleli w tym newralgicznym momencie postawić na gościa teoretycznie z zewnątrz. Koordynatora reprezentacji Brazylii, drugiego najważniejszego człowieka w sztabie Canarinhos, zaraz po selekcjonerze Tite. A jednak znającego londyński klub bardzo dobrze, w końcu Edu odbierał jeden z medali dla zwycięzców Premier League 2003/04. Był jednym z „The Invincibles”.
„Jego przyjście to ostatni, bardzo istotny element układanki w rozwoju nowej piłkarskiej struktury, która pozwoli nam pójść do przodu” – takie słowa Sanllehiego towarzyszyły wtorkowemu komunikatowi dotyczącego zatrudnienia Edu Gaspara jako pierwszego w historii klubu dyrektora technicznego.
Edu ma odpowiadać za średnio- i długoterminową strategię klubu. Za stworzenie i trzymanie się jednej filozofii, zarządzanie awansami i rozwojem najlepszych wychowanków akademii, ale przede wszystkim – za znajomość atutów i bolączek pierwszej drużyny, które ma rozwiązywać między innymi na rynku transferowym. Krótko mówiąc – Edu ma nadzorować każdy aspekt życia pierwszego zespołu poza codziennym treningiem i wyborem składu meczowego. Ma więc w ogromnej mierze odciążyć Unaia Emery’ego, pozwolić mu skupiać się na tym, co robi najlepiej – wydobywaniu maksimum potencjału z zawodników. Szczególnie że Emery największe triumfy święcił tam, gdzie obowiązywała podobna struktura, a więc w Sevilli z Monchim na fotelu dyrektora sportowego. Oprócz tego – nie ma się co oszukiwać – Edu ma również zagwarantować ciągłość we wszystkich istotnych dla pierwszej drużyny kwestiach, gdy Arsenal zdecyduje się z Emerym rozstać.
No dobra, ale dlaczego zdecydowano się właśnie na niego?
Pięć minut.
Od kiedy Tite – dziś selekcjoner zwycięzcy Copa America, Brazylii – został trenerem Corinthians, Edu Gaspar rozegrał dla klubu z Sao Paulo dokładnie pięć minut. Niedługo później Edu zdecydował, że skoro nie przyda się już swojemu ukochanemu klubowi, przechodzi na piłkarską emeryturę.
Miał wszelkie powody, by w związku z tym darzyć swojego ostatniego trenera szczerą niechęcią. Zamiast tego stał się najbardziej zaufanym człowiekiem Tite, którego ten zabrał ze sobą do sztabu reprezentacji, gdy zdecydowano, że ma zastąpić Dungę na najbardziej eksponowanym stanowisku w brazylijskiej piłce. Panowie zaprzyjaźnili się na tyle, by Tite w ramach podziękowania za współpracę obdarował żonę i dzieci Edu zegarkami Audemars Piguet.
Należało mu się. Nigdy wcześniej bowiem praca sztabu reprezentacji Brazylii nie była tak doskonale zorganizowana. Tite i Edu przenieśli się do Rio de Janeiro, pracowali wraz ze sztabem od poniedziałku do piątku od 10:00 do 19:00. W dziale selekcji zaroiło się od ekranów i arkuszy z rozpiskami wszystkich meczów od seniorów, aż po kategorię U-15. W Centrum Badań i Analiz rozkładano tuziny meczów z całego świata na czynniki pierwsze, montując wideo i wyciągając z nich dane. Edu wprowadził korporacyjny ład, szefował czterdziestoosoobowej grupie ludzi nad którą czuwał zjawiając się jako pierwszy – tuż po porannej siłowni – i wychodząc jako ostatni.
Obaj panowie nie udawali jednak, że posiedli całą wiedzę świata, więc pozyskiwane dane uzupełniali regularnie rozmawiając z byłymi znakomitymi selekcjonerami – Carlosem Alberto Parreirą czy Mario Zagallo. – Nie ma lepszego sposobu, by czegoś się nauczyć, niż rozmowa z doświadczonymi ludźmi – twierdzi Edu.
Przejmowali reprezentację w bardzo trudnym momencie. Będąc na szóstym miejscu grupy eliminacyjnej mundialu, oznaczającym, że Brazylii zabrakłoby w Rosji. Canarinhos ostatecznie nie tylko awansowali na mistrzostwa świata, ale zrobili to wygrywając kwalifikacje w strefie CONMEBOL.
– Kiedy przyjmowaliśmy ofertę związku, spojrzeliśmy w kalendarz. Pierwsze mecze: wyjazd do Ekwadoru, piekielnie trudny, następnie Kolumbia u siebie… Nie można było nas zatrudnić w łatwiejszym momencie?! – śmiał się w rozmowie z exame.abril.com. Do śmiechu było mu również po spotkaniach – 3:0 w Quito i 2:1 w Manaus rozpoczęły serię dziewięciu kolejnych wygranych w kwalifikacjach.
Na mundialu z Rosji udało się dojść do ćwierćfinału, gdzie Tite i spółkę przechytrzył Roberto Martinez, selekcjoner reprezentacji Belgii. Choć gdyby w bramce Czerwonych Diabłów nie stał doskonale dysponowany Thibault Courtois, pewnie Canarinhos awansowaliby do półfinału. Rok później praca przyniosła jednak pierwszy medalowy efekt – złoto Copa America, które pozwoliło Edu Gasparowi pożegnać się z Selecao w glorii zwycięstwa. Bilans tandemu Tite-Edu to ostatecznie 42 spotkania reprezentacji, z czego 34 udało się wygrać, a tylko 2 zakończyły się porażką. Jedno to towarzyskie starcie z Argentyną, drugie – nieszczęsna Belgia. Przyznacie, imponujące owoce współpracy.
A przecież Edu miał doskonałą okazję ku temu, by kilka lat temu wykopać pod Tite dół i w akcie zemsty za to wspomniane pięć minut strącić go na samo dno.
W Corinthians wiedzieli o jego organizacyjnych zdolnościach. Mieli świadomość, że zawsze żywo interesował się hierarchią w klubach, w których występował. Że już jako zawodnik zajmował się biznesem. Mimo że nie skończył nawet liceum, został przedstawicielem amerykańskiej firmy podłogowej. Mówił płynnie po angielsku, hiszpańsku i oczywiście po portugalsku.
Wiedzieli też, że ze świecą szukać człowieka, który miałby z klubem aż tak emocjonalny związek jak właśnie Edu. W końcu gdy jako 14-latek Edu doznał paraliżu, który przykuł go do łóżka na niemal rok, to właśnie Corinthians zapłaciło za jego badania i leczenie.
Dwie poprzednie próby zrobienia z byłego zawodnika dyrektora sportowego spełzły na niczym. Antonio Carlos Zago wsławił się wizytą w burdelu z Ronaldo, William Machado również nie okazał się szczególnie skuteczny. W marcu 2011 zaproponowano więc Edu, by niemal natychmiast zamienił zawieszone na kołku buty na koszulę i krawat, a zieloną murawę na wygodny fotel biurowy.
– Powinienem walczyć z Tite, a nie się zaprzyjaźnić, w końcu odstawił mnie od składu – śmiał się Edu w wywiadzie dla exame.abril.com. – Na początku Tite i jego sztab mieli wątpliwości, czy będę grał z nimi w jednej drużynie, czy w kontrze. „Będziesz na nas zły, bo nie grałeś?”.
Odpowiedź nadeszła bardzo szybko. Edu Gaspar okazał się być stuprocentowym profesjonalistą. „Gdy trener prosi o coś prostego, zrób to, gdy prosi o coś trudnego, zrób to. Gdy każe ci iść po skarpetkę, idź po skarpetkę” – tak we wspomnianej rozmowie Edu opisał swoje podejście.
W rozmowie z władzami Corinthians, gdy te złożyły mu propozycję pójścia w dyrektory, powiedział zaś: – Dajcie mi rok, by się przekonać, czy się nadaję.
Mniej niż rok później Corinthians po raz pierwszy od sześciu lat zostali mistrzami Brazylii.
Niecałe dwa lata później wygrali Copa Libertadores i pokonując w finale Chelsea zostali Klubowymi Mistrzami Świata.
Edu trafił na niezwykle podatny grunt. Jak pewnie wiecie, w południowoamerykańskim futbolu roi się od betonowych działaczy, którzy na wszelkie unowocześnienia patrzą niezwykle podejrzliwie. Jeśli miał obawy, że władze Corinthians do jego nowoczesnych, zaczerpniętych z europejskiej kariery pomysłów podejdą ze sporą rezerwą, to od początku musiał być naprawdę przyjemnie zaskoczony.
– Jasne, nie mogłem na dzień dobry wprowadzić wielu nowinek, które uważałem za fajne. Stwierdzić: robimy to i to zupełnie inaczej. Musiałem powoli zmieniać zwyczaje w klubie, śledzić sposób działania innych drużyn, wpływać na zmianę mentalności zawodników. Ale gdy po czasie rozmawiałem z chłopakami, wszyscy powtarzali „Edu, super, że to zrobiłeś, dzięki Bogu” – mówił w wywiadzie z 2012 roku dla ESPN.
Obszar, który Edu zrewolucjonizował najmocniej, to transfery. Gdy zaczynał, nie miał do dyspozycji skautów, musiał więc wymyślić system, który zadziała bez konieczności ich zatrudniania. Parę lat później Corinthians stawiano już za wzór, jeśli chodzi o selekcję zawodników. Edu oparł ją o cztery filary:
– liczby,
– analizy wideo,
– raporty,
– spotkania.
– Wraz z członkami komitetu technicznego spotykamy się z Tite, który przekazuje nam charakterystykę zawodnika, jaki jest mu potrzebny. Następnie organizujemy spotkanie, podczas którego wymieniamy się nazwiskami graczy, którzy nam się podobają. Później rozdaję każdemu pen-drive z nagraniami wideo wybranych zawodników. Nie jest jednak tak, że wszyscy dostają to samo – każdy ma na swoim inne wycinki występów interesującego nas piłkarza. Przygotowujemy oddzielne raporty, rozmawiamy o naszych spostrzeżeniach, wreszcie wyłaniamy dwa nazwiska, którym przyglądamy się jeszcze intensywniej. Dowiadujemy się, jaki byłby koszt zatrudnienia danego zawodnika, informujemy o zainteresowaniu nim władze klubu, które zajmują się również finansową stroną tego wszystkiego – tłumaczył we wspomnianym wcześniej wywiadzie dla ESPN. – Dokonujesz wielkich inwestycji w klub. Nie możesz popełnić błędu przy rekrutacji. Jasne, jeden, dwa. Ale błędny dobór trzech, czterech, sześciu piłkarzy krzywdzi klub przez bardzo długi czas.
Mimo wszystko Edu zdarzały się błędne wybory. Nigdy nie udało się odzyskać 15 milionów euro, jakie Corinthians kosztował Alexandre Pato, pierwszym w ogóle ruchem transferowym klubu z Edu na stanowisku dyrektora sportowego było ściągnięcie (na szczęście za darmo) Adriano, którego kariera wszyscy wiemy, jak się potoczyła.
W większości przypadków trafiał jednak blisko środka tarczy. Po Adriano sięgnął po kwartet Alex, Weldinho, Edenilson, Emerson Sheik, który kosztował zaledwie 6,6 miliona euro (z czego 6 milionów poszło na wyjęcie Alexa ze Spartaka Moskwa), a który później okazał się niezbędny w drodze po mistrzostwo kraju.
Wielokrotnie ściągał też za niewielkie pieniądze zawodników, którzy później byli sprzedawani za ich wielokrotność. Najdrożej sprzedany w historii Corinthians Paulinho (za prawie 20 milionów euro do Tottenhamu) kosztował Corinthians rok wcześniej 5 milionów. Za Gila zapłacono Valenciennes 3,5 miliona euro, trzy lata później sprzedano go do Chin za 8,5. Felipe, dziś mający zastąpić w Atletico Madryt Diego Godina, kosztował 3,25 miliona euro w styczniu 2016, w lipcu tego samego roku został sprzedany za 8,2 miliona. Romarinho przyszedł z Bragantino za 600 tysięcy euro, odszedł do El-Jaish za 7,5 miliona. I tak dalej.
Doskonale szła także promocja własnych wychowanków. Taki Malcom odszedł do Bordeaux za 5 milionów euro, dziś gra już w Barcelonie, Guilherme Arana półtora roku temu za 11 milionów zasilił Sevillę. W efekcie Corinthians niemal rokrocznie z duetem Tite-Edu zarabiało na transferach kilka razy więcej niż wydawało.
Wszystko to sprawia, że w znakomitej większości pól do odhaczenia dla pierwszego w historii dyrektora technicznego Arsenalu musiały się pojawić „ptaszki”.
Jeden z nich musiał też znaleźć się w kratce, która przypisana jest radzeniu sobie z problemami osobistymi. Edu w Corinthians słynął z tego, że gdy któryś z zawodników zaczynał trenować z mniejszym zaangażowaniem czy grać gorzej, pierwszym krokiem zawsze była rozmowa na temat sytuacji pozasportowej. Czy aby któreś z dzieci nie zachorowało, czy gracz nie pokłócił się akurat z żoną, czy przypadkiem ostatnio nie zmarł ktoś z jego rodziny.
Gdy bowiem trafiał do Arsenalu po raz pierwszy, nie tylko miał całą masę problemów paszportowych, które opóźniły jego rejestrację do gry o cztery miesiące. Tydzień przed jego przylotem do Londynu tragicznie zmarła siostra zawodnika. Jeśli więc ktoś ma rozumieć, jak trudno czasami skupić się na piłce, gdy myśli odciągają problemy zdecydowanie większego kalibru, to właśnie Edu.
Arsenal funkcjonuje dziś w nieco innej rzeczywistości finansowej niż ligowi rywale. Trudniejszej. Do wydania na transfery nie ma wielkich sum. Od paru lat regularnie traci za darmo lub półdarmo zawodników, których kontraktów nie udało się przedłużyć (patrz: Aaron Ramsey). Co gorsza, bardzo prawdopodobne, że wykaże stratę za sezon 2018/19 (pierwszą od siedemnastu lat).
Słowem: by móc wrócić do Ligi Mistrzów, rzucić rękawicę reszcie Big Six, Arsenal nie będąc bogatszy od konkurencji, musi w kolejnych latach być sprytniejszy niż reszta.
A czy aby człowiek, który operując w klubie, gdzie nie zastał skautów, ani w ogóle nowoczesnej struktury dyrektorskiej, został klubowym mistrzem kraju, kontynentu i świata, nie daje swoim CV dowodu na to, że co jak co, ale sprytem to on dysponuje?
***
EDU GASPAR JAKO DYREKTOR SPORTOWY/KOORDYNATOR:
– mistrzostwo Brazylii 2011 z Corinthians
– Klubowe Mistrzostwo Świata 2012 z Corinthians
– mistrzostwo stanu Sao Paulo 2013 z Corinthians
– Recopa Sul-Americana (superpuchar Ameryki Południowej) 2013 z Corinthians
– mistrzostwo Brazylii 2015 z Corinthians
– ćwierćfinał MŚ 2018 z reprezentacją Brazylii
– złoty medal Copa America 2019 z reprezentacją Brazylii
***
SZYMON PODSTUFKA
fot. www.arsenal.com