Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

11 lipca 2019, 12:32 • 8 min czytania 0 komentarzy

Może dwa tygodnie wstecz, skaczę po kanałach u teściów. Patrzę, a tu na TVP Sport mecz, choć to była może szesnasta, czyli za wcześnie na Euro U21. Z niemałym zaskoczeniem przyjąłem informację, że to kobiecy mundial.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Pilota z namaszczeniem odłożyłem. Nie powiem, że zrobiłem sobie solony popcorn, że wyjąłem z lodówki piwo na miodzie gryczanym, a potem wyciągnąłem się jak długi na tapczanie, chłonąc każdy strzał, każde zagranie, niemniej owszem, mecz mundialu kobiecego wygrał nieustępliwy bój o moją uwagę.

I pewnie byłoby znacznie łatwiej napisać ten felieton, gdybym mógł powiedzieć wam jakie to było porywające widowisko, jak kobitki grają twardziej od facetów – bo tu prawie nie uświadczysz padolino (to w istocie prawda), jaki to kombajn na emocje, bo piłka nożna, z samej zasady nieprzewidywalna, w wykonaniu naszych piękniejszych połów jest jeszcze bardziej nieprzewidywalna.

Jednak nie wciągnęło mnie. Obejrzałem jakiś jeden mecz, później bodajże Anglia – Szkocja i to by było na tyle. Kolejne boje o moją uwagę kobiecy mundial przegrywał z kretesem.

Ale to jak wydaję swój prywatny osobisty tak cenny czas jest sprawą jedną, a ogólny stan rzeczy to – jak mawiają u mnie w gminie – inna inszość. Nawet przełączając mecze Kamerunek, Amerykanek, Szwedek, miałem z tyłu głowy całkowitą pewność:

Reklama

Gdyby grały Polki, to bym oglądał, bankowo i do deski do deski. One byłyby tym kluczem, który wprowadziłby mnie w świat kobiecego futbolu, bez nich tego wysiłku podjąć mi się nie chce.

Nie oszukujmy się, dla wszystkich sportów poza męską piłką nożną, która jest monopolistą, hegemonem i misiem z Barei jednocześnie, sukces to nawet nie czynnik kluczowy: to kroplówka dająca życie.

Ja wiem, że skoki narciarskie gdzieś tam funkcjonowały w naszej zbiorowej świadomości długo przed Małyszem, że Fortuna, że Fijas, że dostępne na pokątnych kanałach były również te sezony, kiedy największe emocje mógł wzbudzić awans Wojciecha Skupnia z trzydziestego na dwudzieste dziewiąte miejsce. Ale pamiętamy co się stało tamtej niezapomnianej zimy. Adam Małysz jednoosobowo wyciągnął ten sport – nie ukrywajmy – z trzeciej ligi. Złapał go za łeb, wyrwał z ruchomych piasków balansowania wokół granicy zerowego zainteresowania, a potem umieścił go w TVP, w najlepszym czasie antenowym, weekend w weekend, skupiając wielomilionowe widownie.

Ile znaczyły biegi narciarskie przed Justyną Kowalczyk? Nie znaczyły zupełnie nic. Nie obchodziły bodaj nawet samych biegaczy, wszystkich trzech. Ale dzięki polskiej królowej zimy biegi nie tylko zaistniały w zbiorowej świadomości Polaków, ale zaczęło się emocjonowanie, zaczęły się transmisje na dwójce – bez powtórzenia szaleństwa jak ze skokami, ale jednak.

Siatkówka ma swoją wielką polską historię, z sukcesem na igrzyskach włącznie, ale w latach dziewięćdziesiątych byliśmy w okolicach spektakularnego nigdzie. A potem te mecze w Lidze Narodów, ten skład, który znamy na pamięć: Murek, Zagumny, Świderski, Papke. Efekt kuli śniegowej, kolejne triumfy i dziś jesteśmy Brazylią siatkówki, jakieś nasze trzecie składy rozsyłane w świat i tak wygrywają wszystko i wszędzie, a przecież sam sukces kadr to tylko jedna z płaszczyzn, bo i liga przemocna, bo i atmosfera na trybunach jak nigdzie w świecie.

Takiej kuli śniegowej nie udało się wywołać szczypiorniakowi, gdzie kadra Wenty stanowiła przez pewien zauważalny czas grupę bohaterów narodowych. Wielki potencjał roztrwonił polski kosz, który moim zdaniem został zgnieciony przez nadmiar trzeciorzędnych obcokrajowców, nie pomogło też schowanie transmisji na niby tłustych kontraktach w zamkniętej telewizji, ale też ostatecznie wygaszającej swego czasu potężne zainteresowanie.

Reklama

Piję do tego, że poza męską piłką, każdy sport w Polsce jest w stanie eksplodować. Potrzeba tylko i aż sukcesu. Twierdzić, że akurat grające w piłkę dziewczyny nie, nawet jakby coś osiągnęły to absolutnie cały czas piwnica i świetlica – nie ma ku temu żadnych podstaw. Zresztą, mieliśmy przedsmak, gdy nasze dziewczyny wygrały mistrzostwa Europy U17, już zaczęła się wtedy grzałka, rosła potencjalna fala, ale o podobnych osiągnięciach ani widu, ani słychu i zgasło.

Futbol kobiecy, w skali globalnej, już jest sportem o wiele większym nawet niż nasze ukochane skoki. Ktoś się oburzy, że historia, że całe dekady rywalizacji, a nawet transmisji – owszem, skoki narciarskie mają historię niewspółmiernie. Ale sam fakt, jak futbol kobiecy podbił Amerykę, gdzie mistrzynie świata od kilku dni kradną show w mediach, gdzie mają transmitowaną w CNN i FOX paradę w Nowym Jorku, gdzie urastają do rangi postaci popkultury – a w żadnej popkulturze nie ma większej rywalizacji i konkurencji niż w USA – a Megan Rapinoe trafiła na sztandary antyTrumpowego obozu: wybaczcie, jak jestem sztandarowym przykładem małyszomanii, jak Kamila Stocha uważam za skoczka jeszcze wybitniejszego, jak bardzo cieszę się, że jesteśmy w tym świetni i nie przeszkadza mi niszowość skoków, tak samo jak niszowość żużla, tak niezaprzeczalne futbol damski ma dziś, już teraz, komercyjnie o wiele większy wymiar.

Ameryka Ameryką, dalej mamy Francję, Niemcy i Anglię, gdzie damskie PSG, Liverpoole i Wolfsburgi wyszarpały sobie fragmencik tortu. Dopiero co ofensywę przeprowadzili na damski rynek Królewscy, a FIFA dba o to, by podlewać damskie kopanie w rożnych zakątkach świat.

To też niesłychanie żyzny grunt, który przed kobietami położyli faceci. Nie mówię nawet o zasadach, o konieczności uczenia się tajników, co ma miejsce gdy jakiś sport idzie w górę, ale o tym, że jeśli jutro rozgrywany byłby mecz kobiet Lecha z Legią, to z miejsca wzbudziłby trzydziestokrotnie większe zainteresowanie, niż gdyby grały dokładnie te same składy, ale jako FC Poznań i KS Warszawa. Cały ten sztafaż marek, rzesze kibiców, nawet infrastruktura – to istnieje i czeka na zdobycie.

To autostrada.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli: kobiecy futbol szans na triumf zupełny nie ma żadnych, bo z piłką nożną mężczyzn szans nie ma żaden sport, ale nawet osiągnięcie dziesięciu procent popularności będzie spektakularnym osiągnięciem, dystansującym większość cenionych dyscyplin.

Często podejmowany w takich dyskusjach jest poziom. No jasne, że jest słabszy, tak samo jak w każdej z dyscyplin damskich, gdzie wielką rolę odgrywa fizyczność. Te historie o kolesiu zmieniającym płeć i z miejsca zostającym najlepszym strzelcem w historii damskiej reprezentacji Australii? Nic zaskakującego. Kiedyś czytałem wywiad z trenerem Agnieszki Radwańskiej, tenisistą 500 plus rankingu ATP, i to w porywach. Radwańska z nim i tak w bezpośrednim meczu na poważnie nie miała żadnych szans.

A co z lekkoatletyką? Jest w ogóle sens pytać? A czy lekceważymy sztafetę kobiet, czy mamy za nic rzuty Anity Włodarczyk?

Poziom generalnie jest w sporcie przeszacowany, nie ma aż takiego wpływu na popularność, tę wodę na młyn sportu. Zaproponuję ci na dziś wieczór mistrzowski mecz badmintona – wchodzisz w to? Czy jednak transmisje z eliminacji kwalifikacji do pucharów w wykonaniu polskich zespołów, prawdopodobnie oscylujących w okolicach drużyn trzeciego tysiąca najlepszych piłkarskich zespołów na świecie?

Gdyby poziom miał decydujący głos, Ekstraklasy nie oglądałby NIKT – jakoś tak się nie dzieje.

Jakie mecze zawsze biją największą popularność w naszej telewizji? To proste – reprezentacji Polski. Nawet jak zbieraliśmy wszystko w łeb za późnego Leo, nawet jak Fornalik nie sprawdzał się w roli selekcjonera – reprezentacja Polski, zawsze, a nie obiektywnie lepszy tego dnia, jakościowy mecz eliminacyjny między Hiszpanią a Włochami.

Zresztą, o czym my mówimy: która impreza MMA podbiła w ostatnich miesiącach Polskę w sposób spektakularny, wywracający przekonania wielu osób do góry nogami, choć poziom jej “zawodników” to jak bójka za szkołą? Praktycznie żaden z uczestników tamtej imprezy nie miałby szans w eliminacjach do zawodów gminnych, a jednak śledzi to pół Polski. W tym obliczu mówić, że poziom ma kluczowe znaczenie – sorry, 2019 z taką argumentacją obszedł się bardzo brutalnie.

Nie jest naturalnie bez znaczenia, ale tylko na tyle, na ile pomaga tworzyć widowisko. Mistrzowskie 1:0, w którym taktyczna perfekcja zdegraduje rywala do roli biernego widza, jednak przegra walkę o naszą pamięć i nasze emocje z szalonym 3:4, gdzie roiło się będzie od błędów. Futbol rośnie, futbol się profesjonalizuje, rozmowa o futbolu nabiera momentami niemal naukowego wymiaru, i dobrze, ale nie zapominajmy, że ostatecznie mamy do czynienia z ROZRYWKĄ.

A choć można czerpać wielką przyjemność z meczu, w którym nie kibicuje się nikomu, tak najczęstszym kluczem do wydobycia ogromnych pokładów ze sportu jest – nie ukrywajmy – kibicowanie komuś. Wtedy nagle każde zagranie staje się sprawą na ostrzu noża, a gol wzbudza rozpacz lub radość. To są oczywistości: znacznie więcej emocji da ci mecz zespołu, z którym jesteś jakoś związany, niż lepszy mecz drużyny, którą masz w dupie i o której nie wiesz nic. I dlatego wyłomem dla sportów są sukcesy reprezentacji, bo jest jasne, że kibicuje się narodowym barwom, że ich sukcesy w czymkolwiek są sukcesami traktowanymi osobiście.

Natomiast nie rozumiem głosów rzeczniczek futbolu damskiego o jakimś sztucznym wyrównywaniu płac. Jestem pewien, że są branże, daleko od sportu, gdzie może to być uprawnione, ale w piłce nożnej? Sport ma to do siebie, że w tej kwestii akurat jest sprawiedliwy, wymierny. Możemy się zżymać na zarobki naszych kopaczy, ale taki był efekt równania: opłaca się dać im tyle i tyle, bo dobry wynik zajara tyle i tyle osób, przełoży się na takie a takie zarobki z tytułu praw telewizyjnych, a takie od sponsorów. Dlatego najlepsi skoczkowie świata zarabiają mniej, łącznie, niż setny najlepszy piłkarz Premier League.

Są uprawnione wyjątki, jak ze wszech miar godne pochwały wsparcie dla paraolimpijczyków czy emerytury olimpijskie dla naszych medalistów, gdzie są to w większości medale w niszowych sportach, które jako takie nie mają potencjału komercyjnego.

Ale futbol damski taki potencjał ma i moim zdaniem na horyzoncie widać czas, gdy żadnej z nich do głowy nie przyjdzie narzekać na stan portfela.

Leszek Milewski

PS: Jak chcecie poczytać o meczu BATE – Piast, pisałem o nim TU

Chcesz mnie okrzyczeć, napisz TU, odpisuję na wszystkie wiadomości

Fot. NewsPix

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
1
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...