Ktoś musi być pierwszy, ktoś musi być ostatni. Mistrzem Polski sezonu 18/19 został Piast Gliwice, ostatnią drużyną kraju Amator Bydgoszcz – ze wszystkich zespołów, które w najniższej lidze rozgrywkowej swojego regionu zdobyły zero punktów, Amator ma najsłabszy bilans bramek.
O założonym rok temu klubie rozmawiamy z prezesem Amatora, Mariuszem Metello. Panu Mariuszowi trudno nie kibicować: dziesięć godzin dziennie spędza na budowie w Warszawie, a w weekendy jedzie do Bydgoszczy trenować chłopaków, organizować życie klubu, ustalać taktykę, a jak trzeba to i grać. Dla pana Mariusza klub znaczy bardzo wiele, plany są ambitne i szczere, no i trzeba Amatorowi uchylić czapki:
Wiele klubów w Polsce nie dało rady dokończyć sezonu. Amator, mimo trudnych sytuacji, mimo jesiennych dwucyfrówek, nie dostał ani jednego walkowera.
***
Źródło: 90minut
Co jest najprzyjemniejsze w B-klasie?
Rywalizacja jako taka. Budujemy się, mamy fajną kadrę, dwudziestukilku ludzi. Po to się robi klub, żeby iść do przodu, a nam wyniki się poprawiły. Zaczęliśmy strzelać bramki, wczoraj na zakończenie sezonu rozegraliśmy bardzo wyrównany mecz. Nie zdobyliśmy punktu z mojej winy – zbyt asekuracyjnie i eksperymentalnie podszedłem do tego spotkania jeśli chodzi o taktykę.
W minionym sezonie rywalizacja oznaczała dla nas to, by jak najniżej przegrać. Nie mówiliśmy tego przed meczami. Przed każdym była wiara, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że poziom bydgoskiej B-klasy jest bardzo wysoki. Nie jest to tylko moja opinia, ale osób, które grały wyżej. W naszej grupie gra choćby reaktywowana Gwiazda Bydgoszcz, uznana firma, która ma bazę i – jak na ten poziom – finanse.
To jest walka, a mężczyzna lubi walczyć. Mnie w życiu nie jest łatwo, jestem przyzwyczajony. Teraz walczyliśmy o przetrwanie, ale w przyszłym sezonie chciałbym, żebyśmy w każdym meczu podejmowali walkę o wynik. W minionym były takie spotkania, gdzie było wiadomo, że nie mamy większych szans – chciałbym, by takie mecze już się nie trafiały, a porażki, owszem, niech będą, ale zawsze po walce, po wyrównanym meczu, który dobrze się ogląda.
To co jest najtrudniejsze w B-klasie?
W przypadku klubu takiego jak Amator, musimy przezwyciężać problemy z tygodnia na tydzień. Często dotyczą walki o skład. Przez wiele tygodni, tak samo jak jesienią, były z tym kłopoty. Ale celem było rozegrać dwadzieścia cztery mecze i udało się. Trzy razy wisiało to na włosku, niemniej zawsze zmobilizowaliśmy się w ostatniej chwili i nie mamy żadnego walkowera.
Raz jesienią wychodziliśmy w siódemkę, a w rundzie rewanżowej w dziesiątkę, w pozostałych meczach zawsze był skład. Ukoronowaniem wczorajszy mecz, w którym miałem do dyspozycji szesnastu zawodników. Bajka. Pierwszy raz mogłem cztery zmiany zrobić, co bardzo pomogło zespołowi w drugiej połowie, którą zremisowaliśmy, a nawet zaczęliśmy przeważać. Chłopaki zagrali rewelacyjnie, to była dużo radość, ale i miałem tym większe pretensje do siebie, że źle ich ustawiłem w pierwszej połowie. 1:4 to normalny rezultat, to mecz walki, ale wczoraj można było powalczyć o więcej. Ustawiłem zespół asekuracyjnie, bo to był dla mnie mecz o dużą stawkę: walka o to, żeby ludzie nie odeszli. Były obawy, że w przypadku wysokiej porażki tak będzie. Myślę, że mimo wszystko się udało, nastroje nie były minorowe, bo usiedliśmy przy piwku – niektórzy przy bezalkoholowym, bo samochodami – było miło, poczyniliśmy kolejne ustalenia.
Skład z ostatniego meczu Amatora z Piaskami Bydgoszcz. Bramka: Karol Lis
Jakie?
Organizacyjne – chłopaki powiedzieli czego by chcieli, ja zakomunikowałem na co mnie stać. Chcą raz w tygodniu ćwiczyć na Orliku, ja ze swojej strony będę organizował poważniejsze treningi. Chciałbym, żebyśmy trenowali trzy razy w tygodniu. To jest kierunek. Do tego planuję letnie sparingi, finanse… muszę wziąć się jeszcze mocniej za pracę, żeby to dopiąć. Mamy dość duży potencjał, moi piłkarze to mocni ludzie, mocne charaktery. Jest trzon, jest czterech, pięciu zawodników, którzy ciągną tę drużynę, którzy biorą na siebie odpowiedzialność za klub. Jest dobry napad, jest dobry bramkarz, zespół rośnie, myślę, że jest też szansa, że zgłosi się do nas dwóch, trzech chłopaków z lepszych klubów. Oczywiście nikt nie dostanie miejsca w składzie za darmo, każdy musi sobie to miejsce wywalczyć. Tutaj nie przychodzą ludzie, żeby sobie tak pograć, chcemy funkcjonować jak najbardziej profesjonalnie, być stabilnym, coraz mocniejszym klubem. Uważam, że brakuje nam do tego tylko treningów. Zmiana tego to cel na przyszły sezon. Przygotowywaliśmy się zimą na hali, ale ludzi było mało, bo praca, bo dzieci. Później wiosną nic, tylko mecze. Ale i tak widoczny jest w meczach postęp, graliśmy lepiej, co widać po wynikach.
Jak czasowo udaje się panu łączyć pracę zawodową?
Jest, jak to się mówi, hardkor. Jestem zmęczony, nie będę ukrywał, dużo wysiłku psychicznego kosztował mnie ten sezon. Pracuję w Warszawie. Zawsze w piątki przyjeżdżałem spotkać się, zorganizować skład, mecz. Postaram się to lepiej zorganizować, drużyna jest dla mnie priorytetem, życiowym nawet. Ja nie potrzebuję rozgłosu, jestem zwykłym człowiekiem, jak miliony Polaków w Polsce, mam swoje cele, próbuję coś zrobić, nie chce siedzieć w domu, z kapciami, pijąc piwo przed telewizorem. Chcę coś zrobić dla ludzi, chcę żeby coś zostało po człowieku, mieć też komu to przekazać. Dlatego nigdy z Amatora nie zrezygnuję.
Są znaczne ambicje. Jakbym nie miał planów, ambicji, celów, to byłaby tylko zabawa. A dla mnie to nie jest zabawa, staram się komunikować to zawodnikom, że budujemy coś naprawdę. W przyszłym sezonie chciałbym, żeby zespół okrzepł, by w następnym walczył o A-klasę. Mówię to głośno, wiem, jak to będzie trudne, że praktycznie jest to nieosiągalne patrząc z dzisiejszej perspektywy, ale trzeba mierzyć wysoko, by wyznaczać sobie kierunek. Ja ze swojej strony staram się to robić, dopinać różne szczegóły. Odnowiłem licencję trenerską, mam ją teraz do 2021, więc skończyły się kłopoty z początku rundy, gdy trener, który nam pomagał, odszedł.
Pamiętam, chwalił go pan podczas naszej jesiennej rozmowy (reportaż o klubach, które jesienią nie zdobyły punktu – przyp. LM).
I dalej mogę chwalić. To świetny szkoleniowiec. Przyszedł, podziękował, ja nie mam żalu, to jest życie. Dużo dla tych chłopaków zrobił, starał się pomagać i nikt mu tego nie zapomina. Taką podjął decyzję, nic na to nie poradzę.
Mocne słowa, że drużyna jest dla pana priorytetem życiowym.
Ja to mówiłem chłopakom, tak staram się z nimi rozmawiać, chcę, żeby wiedzieli. Wychodzę z założenia, że najpierw trzeba wymagać od siebie i pracować nad sobą. Miałem pod górę w swoim życiu ostatnio, wiem, że muszę o siebie walczyć tak samo jak o klub. Natomiast zaangażowanie zaangażowaniem, ale z zachowaniem priorytetów. Mówię im:
– Słuchajcie, wasza rodzina, praca, są na pierwszym miejscu. To najważniejsze. A jak macie czas wolny, powalczmy o coś razem.
Często w pracy pojawiają się myśli o klubie?
Często. Ostatnie trzy tygodnie były komfortem, bo nie było problemów ze składem, ale wcześniej bywał stres. Ktoś się potwierdzał, potem nawet nie dawał znać, że go jednak nie będzie… Miałem wkalkulowane, że nie pojawi się jedna, druga osoba, ale gdy nie pojawiało się więcej osób, cierpiała na tym drużyna. Szkoda mi było chłopaków.
Wasza pula bramkowa wyraźnie drgnęła, jesienią omawialiśmy jednego gola.
To jest potencjał chłopaków, który należy podkreślić. Ja pracuję głównie nad organizacją gry obronnej. W drugim sezonie popracuje nad atakiem, by mieć kilka wariantów.
Ile finansowo kosztował Amatora sezon w B-klasie?
Rozliczyłem ten sezon… Nie chcę na ten temat rozmawiać. Można sobie podliczyć, to nie jest jakaś tajemnicza wiedza.
Procentowo, ile pieniędzy idzie z pana kieszeni?
Będę to dopiero podliczał na spokojnie, ale wyjdzie około pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, choć może ze składek chłopaków nawet wyjdzie pięćdziesiąt pięć procent. Mnie samego nie stać na to, żeby to prowadzić. Chciałbym, żebyśmy z czasem wychodzili na zero, żebym nie musiał dokładać.
Czym się pan zawodowo zajmuje?
Obecnie jest to branża wentylacyjna: montaż wentylacji, izolacja, takie tam rzeczy. Praca na budowie, jestem budowlańcem z krwi i kości. Pracuję dziesięć godzin dziennie obecnie. Po takiej pracy trzeba dużo odpoczynku. Już nie chciałbym z chłopakami za dużo biegać po boisku, nie chcę zabierać miejsca, choć każde wejście na murawę to wielka radość, ale zawsze dużo większa jak drużynie idzie dobrze.
Mnie się, tak szczerze, fatalnie grało, pod tym względem, że z jednego swojego meczu jestem zadowolony, może dwóch. Nie byłem przygotowany. Myślę, żeby po pracy zacząć pracować nad swoją formą, by w razie potrzeby móc wyjść i dać z siebie wszystko, ale to tylko rezerwowo, to nie jest dla mnie, mówię chłopakom, że ja nie muszę grać, nie po to jest klub.
Pan gdzieś kiedyś grał w piłkę?
Próbowałem się przebić, ale głównie trenowałem, nie pograłem nigdzie. Jestem wychowankiem Wdy Świecie, rocznik 1969, jak chodziłem do zawodówki trenowałem w zespole juniorskim. Tam nauczyłem się podstaw. Wda wtedy była bardzo mocna, trzecioligowa, sponsorem Celuloza, pełne trybuny. Zawisza spadł nawet w pewnym momencie i grał z Wdą Świecie. Zespół juniorski, w którym trenowałem, był w szesnastce mistrzostw Polski. Byłem raz też w Zawiszy z kolegą na naborze, akurat wtedy Janusz Chomontek próbował swoich sił. Technicznie wyglądał rewelacyjnie, raz zetknęliśmy się w gierce.
Pan marzył o zostaniu profesjonalnym piłkarzem?
Nie, nigdy nie byłem w stanie na to całkiem postawić. Ciągnęło wilka do lasu, zawsze szukałem sobie b-klasowego klubu, ale byłem też dużo w delegacjach. Grałem chyba we wszystkich klubach bydgoskich, grało się w Czarnych Lniano, w Gromie Osie, ale jak jesteś w rozjazdach, to ciężko żebyś przyjeżdżał na mecz i od razu wchodził do pierwszego składu. Siedziałem więc często na ławie.
Co piłka może dać w życiu?
To, że się człowiek nie poddaje, mimo różnych problemów. Mi to teraz daje w życiu. Człowiek jest nie do złamania, może upadać, ale trzeba wstawać i iść dalej, to na pewno daje sport. Ja dzięki piłce nożnej wierzę w lepsze jutro. To mam z domu wyniesione, ojciec grał w piłkę w bardzo dobrych klubach, był też cenionym sędzią.
W jakich klubach grał tata?
W trzecioligowej Victorii Września w latach sześćdziesiątych. Futbol zawsze w naszym domu był obecny. Tata był też świetnym trenerem, prowadził między innymi Grom Osie. Miał też swój klub w Tleniu, nazwy niestety nie pamiętam. Marzę o reaktywacji tego klubu. Myślę, że to zrobię, tylko musi być silniejszy Amator Bydgoszcz. To byłoby takie zaplecze, jakby już Amator się ładnie kręcił. Chcę coś zrobić dla swojego środowiska, chcę też w ten sposób być bliżej rodziców, tak zawsze w delegacjach byłem. Rodzice niepocieszeni, mówili “A, ledwo przyjechałeś, już jedziesz”. Kiedy to zmieniać jak nie teraz? Pięćdziesiątka stuknęła! Dużo. Za dużo zmarnowanych lat. A może to nie są zmarnowane lata? Człowiek wyciąga wnioski.
Tata interesuje się Amatorem?
Ja nie robię nic, żeby się rodzice tym interesowali. Mama wie, że jest drużyna, ale to są moi rodzice, oni się w pewnym sensie przejmują, wiedzą, że parę groszy na to wydaję, woleliby, żebym coś innego w życiu robił. Myślę, że zaproszę ich na mecz, jak już będziemy mocno stali. Może na mecz o awans? Chciałbym.
Są w pana warsztacie trenerskim takie rzeczy, które zaszczepił panu tata?
Oczywiście, zawsze zwracał uwagę na technikę, na komunikację w drużynie – tata żywiołowo prowadził treningi. Ja aż tak tego nie robię, ale wiem jak ważne jest w tym wszystkim zarządzanie grupą. Teraz chciałbym się dokształcić, poczytać fachową literaturę. Rozwój drużyny będzie tego wymagać. Muszę swój warsztat doskonalić, nie jest on jakiś bogaty, ale mam swoje doświadczenia z boiska, z szatni.
Co pan powiedział chłopakom przed meczem, na który wyszliście w siódemkę?
“Panowie, przepraszam, to jest moja wina, że nie daliśmy rady skompletować składu”. Zrozumieli. Wyszliśmy na boisko. Nigdy nie miałem problemu z tymi, co przyszli na mecz. Zawsze podejmowali walkę, można powiedzieć, że zagraliśmy gdzieś słabiej, ale nigdy nie przechodziliśmy obok meczu.
A jak się ten mecz skończył?
Dość długo nie traciliśmy bramki, ale potem brakło sił. Przy stanie 0:8 zeszliśmy z boiska, nie chciałem ryzykować zdrowia chłopaków. Rywal był trochę niepocieszony, ale zaliczono im te 8:0. Myślę, że zeszliśmy z twarzą. Jestem dumny, bo to był kryzys, który udało się zażegnać. Obawiałem się jak to przetrwamy, skoro przyszło siedmiu, wysoko przegraliśmy, a tu kolejne mecze. Ale chłopaki mają mocną psychikę. Dlatego tak dumny jestem z ostatniego meczu, gdzie byliśmy w szesnastkę.
Dostaliście koszulki od Kujawsko-Pomorskiego Związku Piłki Nożnej, fajne wsparcie.
Tak, wczoraj wreszcie znalazłem trochę sił i czasu, żeby zamieścić podziękowanie. Prosiłem ich o stroje i faktycznie pomogli. Teraz związek obiecał także pomoc z piłkami. Bardzo im dziękuję. Troszeczkę odciążyło. Stroje to byłby dla mnie duży koszt, nie da się ukryć.
Gdzie aktualnie gracie? Może kibice będą chcieli się wybrać na mecz Amatora po tym wywiadzie.
Nie podjąłem ostatecznej decyzji, gdzie będziemy grać, jednak na ulicy Słowiańskiej w Bydgoszczy jest nam dobrze. Tam gra kobiecy klub KKP Bydgoszcz, który właśnie awansował do Ekstraklasy. To dobre miejsce dla nas, przy okazji meczów pań sporo ludzi przychodzi, dowiadują się też wtedy czasem i o nas. Ja się tego miejsca chciałbym trzymać: obiekt świetny, szatnie na najwyższym poziomie, ładne trybuny. Jest trochę ciasny grafik, ale do przeżycia. Kto wie, może kiedyś my zapełnimy te trybuny, na przykład przy awansie do A-klasy? Taki jest zamysł.
Klub dorobił się też herbu.
Herby są dwa, nie wiem do którego pan dotarł. Jeden wymyśliliśmy z koleżanką, drugi podesłał któryś z chłopaków, co też jest bardzo fajne, bo pokazuje jak niektórzy są zaangażowani. Ale nie jestem w stanie wiele porozmawiać o herbie, będziemy chcieli zadbać o te sprawy graficzne, o stronę internetową, ale wszystkiego na raz nie zrobię.
Wie pan, że Amator Bydgoszcz zajął ostatnie miejsce w Polsce?
Zdaję sobie sprawę. Inni zdobyli punkt?
Nie, były też kluby mające zero punktów w najniższej klasie rozgrywkowej swojego regionu, ale Amator ma najgorszy bilans bramek.
Nawet na grupie pisałem chłopakom, że jeśli zyskamy punkt, to będzie niespodzianka na skalę krajową. Niestety nie udało się niespodzianki zrobić. Ale dużo innych niespodzianek jeszcze zrobimy. Na pewno będą pierwsze remisy, pierwsze zwycięstwa, pierwsze sukcesy. Poza tym dam panu przykład. W naszym województwie trzy drużyny się wycofały. Miały dwa, trzy czy siedem punktów, ale nie dały rady zagrać do końca. My daliśmy. Myślę też, że są w Polsce słabsze B-klasy, gdzie bez trudu zdobylibyśmy punkty.
Co Amator Bydgoszcz ma do zaproponowania ewentualnym chętnym piłkarzom?
Nie wiem jeszcze dokładnie jaki będzie tryb treningowy, to zależy od finansów. Jesteśmy klubem składkowym, plus resztę dokładam ja. Chciałbym, żeby klub robił postęp pod każdym względem działalności, czyli choćby tych regularnych treningów. Wstępnie ustaliliśmy też z chłopakami dwa zgrupowania trzydniowe podczas weekendu. Chłopaki się zgadzają, że mocno popracujemy nad formą, będzie ciężka praca. Może w któryś dzień wypijemy jakieś piwo przed snem, ale to na zasadzie integracji zespołu. Realnie patrząc myślę, że jeden taki wyjazd uda się zorganizować. Co ja mogę zaoferować… Mogę siebie zaoferować, swoje zaangażowanie, organizację pracy.
Czego panu życzyć?
Zdrowia tylko. Coraz lepiej to w moim życiu prywatnym wygląda, więc tylko zdrowia. Jak będziemy zdrowi, możemy góry przenosić.
Leszek Milewski
Coś ciekawego zdarzyło się w twoim regionie? Napisz do autora