“Mecz rozgrywany w tempie benefisu” celnie punktował Andrzej Strejlau. Padały słowa o wakacyjnym kopaniu, trudach całego sezonu, spotkaniu w stylu “widzą państwo, jest gorąco”. Nawet karne, które są jednym z najbardziej emocjonujących wynalazków zawodowego sportu, tutaj posiadały w najlepszym wypadku temperaturę pokojową.
Ale jak mogło być inaczej, skoro ten mecz był bez sensu? Kogo obchodziło, kto zajmie trzecie miejsce w Lidze Narodów? Chyba nawet nie samych uczestników, skoro – z całym szacunkiem – piątego karnego strzelał Jordan Pickford, pisząc historię sympatyczną, zostając bohaterem, ale zarazem doskonale wpisując się w aurę godną meczu Orły Górskiego – reprezentacja Zawiercia. Gdyby to był mecz o coś, to jakoś nie wierzymy, by Pickford został wyznaczony na piątego strzelającego. Zapachniało meczami rozgrywanymi przez Manchester United Alexa Fergusona w Chinach, gdzie Fabian Barthez wychodził na ataku.
Mówimy o topowych reprezentacjach Europy, kolesiach z szeregiem tytułów na koncie, grających w najlepszych rozgrywkach świata: przecież brązowy medal z Ligi Narodów nie wyląduje nawet na dnie szuflady. Nie zdziwimy się jak znajdziemy go za dwa dni na Allegro. Jak ta stawka mogła ich do czegokolwiek zmotywować?
Nie mamy problemów z Ligą Narodów, faktycznie jeśli za alternatywę mamy sparingi, to jest to postęp. Nikt nie udaje, że to skrzyżowanie mundialu, World Series i finałów konferencji NBA, ale coś tam się zeszłej jesieni działo w ciut bardziej intrygującej osnowie. Trwający właśnie finisz też nie był tragicznym pomysłem – wciąż jesteśmy ciekawi, kto wygra finał i zagwarantuje sobie miejsce na Euro.
Ale nie widzimy jakichkolwiek argumentów za meczem o trzecie miejsce. Oczywiście pewnie są jakieś ekonomiczne, ktoś tam w UEFA sprzedał dzięki tej parodii prawa telewizyjne o garść euro więcej, ale coś nam podpowiada, że następnym razem kupiec nie da się tak skroić. To pierwsza edycja Ligi Narodów, siłą rzeczy trochę rozpoznanie w boju , i w toku tego rozpoznania jest jasne, że nonsensownej walki o brąz nie ma po co kontynuować. Szczególnie, że terminarz i tak jest już przeładowany, a najbardziej uderza właśnie w tych najlepszych.
Było tak bardzo widać od pierwszej minuty, że jedni i drudzy, przyzwyczajeni do gry o wielką stawkę, traktują to spotkanie jak puchar pasztetowej. Andrzej Strejlau zwracał uwagę, że piłkarze chodzą po boisku, ale i im się nie dziwił, bo było cholernie gorąco, a cały sezon w nogach – za co tu umierać? Za stawkę, która nawet u Pickforda, bohatera meczu, nie była w stanie wzbudzić szczególnie większych emocji?
Skoro już ten mecz jednak się odbył, oddajmy Anglii, że była lepsza i na zwycięstwo zasłużyła. Szwajcarów broniły przed utratą gola poprzeczki i słupki, raz uratował ich VAR, raz minimalne pudło Dele Alliego. Dobrze bronił w kluczowych momentach Sommer. Pickford wykazać musiał się przed jedenastkami może raz, może dwa, ale generalnie klarownych sytuacji było przez cały mecz jak na lekarstwo.
To był taki mecz, w którym od pierwszej minuty śmierdziało rezultatem 0:0 i karnymi, co też się stało. Miejmy nadzieję, że był to ostatni mecz o trzecie miejsce Ligi Narodów w historii.
Anglia – Szwajcaria 0:0, karne 6:5