Spore oburzenie wśród kibiców Legii i fanów dobrego smaku wywołał sposób, w jaki pożegnano Michała Kucharczyka. Nic dziwnego – pięciokrotnego mistrza Polski i sześciokrotnego zdobywcę Pucharu Polski pożegnano przez internet, zupełnie tak, jakby z klubu odchodził piłkarz dość znaczący, ale znów nie na tyle, by komukolwiek chciało się wstawać od komputera. A przecież Kucharczyk to drugi po Rzeźniczaku najbardziej utytułowany legionista, chłopak, który oddał temu zespołowi dziewięć lat życia. Przy pożegnaniu wyceniono to na paręnaście zdań wyplutych przez dział PR-u. Żenujące, ale czy zaskakujące? Niezbyt, skoro podobne historie w Legii widzimy od dawna.
Jacek Magiera jako piłkarz Legii przyczynił się do między innymi dwóch mistrzostw Polski, potem jako trener też dał klubowi majstra, dał też mnóstwo ładnych wspomnień, jak 3:3 z Realem czy 1:0 ze Sportingiem. No, ale przy pierwszym kryzysie otrzymał w zamian kopa w dupę, gdyż uznano, że lepszym wyborem u steru będzie facet bez doświadczenia.
Magiera mówił potem: – Złość była i to duża. Trudno, żeby jej nie było. Tym bardziej że dzień po mistrzostwie Polski byłem jeszcze trenerem na lata podczas spotkania z dziennikarzami. Pamiętam, że zostałem zwolniony 13 września. Szykowaliśmy się z zespołem do treningu, prezes zaprosił mnie do swojego gabinetu. Zakomunikował mi swoją decyzję. Przyjąłem, podziękowałem, wyszedłem. Wróciłem do szatni i przedstawiłem sytuację chłopakom. Wieczorem usiadłem z żoną, wypiliśmy po lampce wina… Miałem przed oczami te wszystkie sytuacje – fetę po mistrzostwie, śpiewy. Prezesa, który również włączał się do śpiewów, także o mnie. Spotkania z dziennikarzami, zapewnienia. Dziwnie się poczułem. Dopiero co byłem dobry, nagle okazałem się za słaby.
Bolało i nie ma co się dziwić.
Dalej: Arkadiusz Malarz. Trzykrotny mistrz kraju w barwach Legii, a co więcej, nie będzie szaleństwem teza, że bez bramkarza tytułu w rozgrywkach 17/18 by nie było. Bronił jak natchniony, Legia przegrała wówczas 11 meczów, z kimś mniej poradnym ten licznik wskazałby jeszcze bardziej kompromitujący wynik. Niestety po czasie Malarz przegrał starcie z portugalskim oszołomem, którego największym trenerskim osiągnięciem jest Puchar Belgii.
Ja rozumiem, że Malarz mógł przegrać rywalizację, bo i Cierzniak, i Majecki dawali radę. Natomiast czy potrzebne było to cudowanie z przesuwaniem bramkarza do rezerw? Czy komukolwiek cokolwiek by się stało, gdyby Malarz był trzecim wyborem w pierwszej drużynie? Nie. No, ale wolano potraktować człowieka jak stary grat, który trzeba znieść do piwnicy, ponieważ wstyd ludziom pokazać, jak przyjdą w gości.
Inną ofiarą Sa Pinto, a więc poniekąd Legii, był Krzysztof Dowhań. Facet, który szkolił klubowi Boruca, Muchę, Fabiańskiego, Kuciaka. Przegląd Sportowy pisał, że przyszedł Portugalczyk i szkoleniowiec został odsunięty na tak daleki plan, że aż zdecydował się na odkładaną operację, bo uznał: nic tu po mnie. Po pierwsze – nie wiem, jaki kozak musiałby przyjść, by okazać się lepszy od Dowhania (a w fachowość sztabu Pinto można wątpić). Po drugie przecież można było to zorganizować lepiej, nie degradować Dowhania do roli popychadła. Niestety, nikt w klubie nie reagował, ponieważ – zakładam – zagranicznej myśli trenerskiej nie wolno się postawić, w końcu mówi w innym języku niż polski.
Dalej: Kuba Kosecki, gość, bez którego nie byłoby mistrzostwa w sezonie 12/13. Ja znów rozumiem: był potem w słabej formie, ale, cholera, oddano go bez żalu do jakiegoś Sandhausen, wzięto w jego miejsce Langila (!), potem Kosecki wrócił do Śląska i pokazał, że Langil to koło niego nawet nie stał (gdyż stał głównie obok pianina). Mój zarzut jest więc taki, że nie chciano inwestować w Kosę, tylko pozbyto się go bez większego namysłu, a czas, pieniądze i nadzieje wpakowano w przypadkowego parodystę.
Ponadto Kosecki mówił w Sportowych Faktach: – Mam też mały żal do niektórych ludzi z klubu. Dochodziły do nas różne informacje, na przykład taka, że Hasi zostanie wkrótce zwolniony. Zapytałem o to i usłyszałem, że trener na pewno zostanie do końca sezonu. Będąc w sytuacji bez wyjścia, wróciłem do Niemiec. Za trzy tygodnie drużynę przejął Jacek Magiera.
Dalej: można Wojciecha Hadaja nie lubić, można lubić, nieważne. Ważne, że przy całej swojej kontrowersyjności zostawił Legii serce, tymczasem wymienienie go przypominało wymianę żarówki, nie zaś legionisty z cholernie długim stażem. Zresztą Hadaj wspominał kiedyś, że i Vukoviciem, też przecież legionistą, obchodzono się w Legii źle. – Vuko w Legii był często traktowany tak jak większość ludzi, którym zależy. Czyli jak śmieć. Nie mógł się dogadać w sprawach kontraktu – chciał podwyżkę, Legia się ociągała, rozeszło się, że przyszedł jakiś gamoń i dostał kosmiczne pieniądze. Dlatego Vuko stwierdził, że odchodzi do Korony.
Problem jest więc dłuższy.
I każdy przypadek jest inny. Raz brakuje ładnego pożegnania, raz docenienia, raz większej wiary, że nasz człowiek może dać radę. Tym razem, w przypadku Kucharczyka, chodzi o ten pierwszy temat. Sam piłkarz napisał na Instagramie: Przykro mi, że nie pozwolono mi pożegnać się w godny sposób z wyżej wymienionymi ludźmi, którym tak wiele zawdzięczam… Nikt nie jest zobowiązany, by kogokolwiek lubić, ale istnieje pewna rzecz, o której warto pamiętać: SZACUNEK.
Nie rozumiem, dlaczego Kucharczyk nie mógł zostać pożegnany, chociaż w taki sposób jak Juanfran, na którego przypadek zwrócił uwagę Tomek Ćwiąkała:
Zresztą, przykładów nie brakuje też na polskim podwórku:
Tyle się mówi o jakimś DNA Legii, a gdy przychodzi co do czego, to nie pokazują go ludzie rządzący klubem. Odpowiadając na pytanie tytułowe, wyobrażam sobie, że działa to na zasadzie wychowanków, którzy często mówią, że tacy mają w klubie ciężej, ponieważ klub wie, że oni klub kochają i więcej mu wybaczą. Dlatego w Legii czasem – ale i coraz częściej – zapomina się o własnych ludziach, gdyż ostatecznie miłość do Legii i tak zwycięży, będzie można się kiedyś pogodzić, kiedyś zapomnieć. Nie jest Legia oczywiście w tym działaniu jedyna, ale cóż, ostatnio rzuca się to u niej najbardziej w oczy.
Dobrze byłoby, gdyby te wszystkie marketingowe papki o jedności w Legii, jednej rodzinie, nie okazywały się ostatecznie tylko marketingowymi papkami. Chciano by to widzieć w działaniach klubu, a nie tylko na Instagramie, Facebooku czy bilboardach.
PAWEŁ PACZUL
Fot. FotoPyK