Reklama

Bez nóg też da się jeździć bolidem. Historia Billy’ego Mongera

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

24 maja 2019, 15:42 • 14 min czytania 0 komentarzy

Był 16 kwietnia 2017 roku. Billy Monger siedział w swoim bolidzie Formuły 4 i ścigał się na torze w Donington. Padał deszcz, warunki były trudne, ale poza tym wszystko przebiegało prawidłowo. Do czasu. W pewnym momencie – bez szans na wykonanie uniku – uderzył w stojący z przodu bolid. W tamtym momencie zmieniło się całe jego życie.

Bez nóg też da się jeździć bolidem. Historia Billy’ego Mongera

Billy jechał wtedy ponad 190 kilometrów na godzinę. Na nagraniu z kamery umieszczonej w jego bolidzie widać, że nie miał żadnej możliwości, by zderzenia uniknąć. Całe wideo dobrze uświadamia nam z jakim impetem uderzył w drugi samochód. – To nie było normalne. Wyścigi to niebezpieczny sport, wiedziałem to, ale nigdy nie spodziewasz się, że stanie się coś takiego – mówił później.

Auto Billy’ego było wbite w tył innego bolidu przy takiej prędkości, że oba weszły w siebie jak papierowe kubki – wspominał Ian Dixon, członek obsługi ratowniczej na torze, jeden z tych, którzy wyciągali Mongera z samochodu. – Kiedy tam przybyliśmy, Billy był w złym stanie. Nie mogliśmy też zobaczyć jego nóg, żeby dowiedzieć się, jak bardzo są uszkodzone, więc nie mogliśmy go wyciągać. Cały ten proces był traumatyczny dla każdego, kto tam był, bardzo na nas wpłynął. To jeden z najgorszych wypadków, jakie widziałem.

W zniszczonym samochodzie Billy spędził ponad godzinę. Również dlatego, że – jak sam wspominał – początkowo nie czuł bólu, bo w jego żyłach buzowała adrenalina. Więc gdy pojawiły się służby ratownicze, kazał im iść do Patrika Pasmy, siedzącego w drugim bolidzie, którego krzyki słyszał. Że to błąd, zorientował się pięć minut później. Na ratunek musiał jednak poczekać. Gdy w końcu wyciągnięto go z samochodu, został przetransportowany helikopterem do szpitala w Nottingham.

Reklama

Tam amputowano mu obie nogi.

*****

Ojciec kupił mi gokarta, gdy miałem dwa lata. Nie mogłem nim nawet jeździć do szóstego roku życia. Oczywiste jest, że tata czekał na ten moment. Sam kochał wyścigi, przerzucił tę miłość do motorsportu na mnie – wspomina Billy. To właśnie w wieku sześciu (lub siedmiu, sam nie jest do końca pewien) lat zaczął startować w wyścigach. Szybko okazało się, że ma talent, wygrywał sporo i z dużą łatwością. Wraz z nim po kraju jeździli rodzice i jego siostra, Bonny.

Na jednym z takich wyścigów, Alex Hawkridge, człowiek, który kiedyś jako pierwszy dał szansę Ayrtonowi Sennie, zagadnął ojca Billy’ego, pytając: „Czy twój syn jest leworęczny?”. Gdy otrzymał odpowiedź twierdzącą, dodał: „Ayrton był leworęczny. Wszyscy najlepsi są. Twój chłopak naprawdę coś w sobie ma”. Zresztą nie trzeba było eksperta, by to zobaczyć.

Bo Billy jeździł znakomicie i w kolejnych latach przechodził coraz wyżej i wyżej. Chciał pójść w ślady swojego idola, Lewisa Hamiltona. Lub Nikiego Laudy i Jamesa Hunta, których historię miał okazję dobrze poznać, gdy jego ojciec – elektryk działający w branży filmowej – pracował na planie „Wyścigu”, filmu o rywalizacji wspomnianej dwójki. Monger chciał być jednym z najlepszych kierowców na świecie.

Przeszedł więc przez juniorskie serie. W 2016 roku znalazł się w brytyjskiej Formule 4. Zadebiutował tam, spisał się nieźle i miał spore plany na 2017 rok. Na początku sezonu zdołał zresztą dwukrotnie stanąć na podium. I wtedy rozpoczął się wyścig w Donington Park, który dla niego skończył się w roztrzaskanym bolidzie. A potem były: helikopter, szpital i operacja, zakończona decyzją o podwójnej amputacji – jednej nogi tuż pod kolanem, drugiej znacznie wyżej.

Reklama

Ale plany… się nie zmieniły – Billy wciąż marzył o Formule 1.

*****

W szpitalu, balansując na granicy przytomności, pisał podobno na kawałku papieru jedno pytanie – „kto wygrał wyścig?”. Potem nie mógł uwierzyć, że akurat to przyszło mu do głowy, wobec całej sytuacji, w jakiej się znalazł. Choć tę akurat przyjmował zaskakująco spokojnie. Gdy Tony Westbrook, chirurg, który się nim zajmował, nie był w stanie opisać skutków wypadku, Billy popatrzył na niego i powiedział tylko „wiem”.

Zresztą skutki te mogły być o wiele gorsze. Wypadek był na tyle poważny, że w początkowych relacjach jako pozytywy lekarze wymieniali fakt, że Billy samodzielnie oddycha. Potem doszła komunikacja z otoczeniem i świadomość tego, co się stało.

Cała rodzina była w ten dzień na torze, siedzieliśmy w alei serwisowej. Organizatorzy wyłączyli telebimy tuż po wypadku, ale wiedziałem, że stało się coś złego, bo jechało tam mnóstwo samochodów obsługi medycznej – wspomina Robert, ojciec Billy’ego. – Powiedzieli nam, że Billy złamał nogę i zapytali, czy ktoś chce pojechać i zobaczyć samochód. Nie mogłem jednak zostawić żony. Moja córka, która miała wtedy 16 lat, powiedziała, że pojedzie. Zrobiła to, usiadła na brzegu bolidu i trzymała rękę Billy’ego. Jeden z lekarzy powiedział nam później, że to nie oni uratowali jego życie, a zrobiła to nasza córka.

Sam Billy wspominał, że to właśnie Bonny dawała mu największą motywację do walki. Siostra podtrzymywała go na duchu w trudnych chwilach i stała się jego bohaterką. Ona z kolei mówiła, że to Billy zarażał wszystkich optymizmem, gdy już został wybudzony ze śpiączki. Bo najtrudniejsze było tych kilka dni, gdy lekarze go w niej utrzymywali. Kiedy odzyskał świadomość, wszystko stało się łatwiejsze.

Właśnie, świadomość. Monger nie chciał być zbywany w jakikolwiek sposób. Jak twierdzi, musiał dokładnie wiedzieć, co się stało. – Niemal od razu w szpitalu zdecydowałem, że obejrzę wypadek. Nie wiedziałem wtedy jeszcze co się stało, chciałem to zrozumieć. To była pierwsza część mojej rehabilitacji i najlepsza rzecz, jaką zrobiłem. Chciałem się z tym oswoić, a stało się to tak szybko, że nie rozumiałem tego w pełni. A brak zrozumienia potrafi wepchnąć cię w mroczne miejsce. Bo zaczynasz się zastanawiać, czy mogłeś zrobić coś inaczej. Ja dowiedziałem się, że nie było takiej możliwości, więc mogłem to zostawić za sobą – wspominał.

Ominęła go trauma. Co prawda kilka razy spotkał się z psychologiem, ale szybko zrezygnował z jego usług, bo niewiele mu to dawało. Mało tego, twierdzi, że dziś jest mocniejszy mentalnie, po tym wszystkim co przeszedł. O tym zresztą nie myśli zbyt często, bo wspominanie tylko hamuje jego rozwój. Bo tak, Billy wciąż myśli o rozwoju.

I wciąż ma powody, by o nim myśleć. W dużej mierze dzięki wsparciu, jakie otrzymał.

*****

Tuż po jego wypadku rozpoczęto zbiórkę pieniędzy na rehabilitację. – Dobrze znany w motorsporcie, nie tylko przez swój talent, ale również dlatego, że jest naprawdę wyjątkowym siedemnastolatkiem: kochanym i uwiebianym przez swój zespół, rywali, fanów oraz rodzinę. Billy zawsze był wojownikiem, już wcześniej pokonywał różne przeszkody. Męcząc się z budżetem i zebraniem potrzebnych środków, wywalczył sobie drogę do wyższych klas wyścigowych. Potrzebujemy teraz waszej pomocy i wsparcia, by umożliwić mu kolejną walkę, z kontuzjami, jakich się nabawił – można było przeczytać w opisie.

W akcję zbierania pieniędzy zaangażowali się inni kierowcy, wielu z nich wyrażało swoje wsparcie w mediach społecznościowych i prosiło fanów o pomoc. Jenson Button, mistrz świata F1 z 2009 roku, sam wpłacił 15000 funtów i życzył Billy’emu zdrowia. Max Verstappen, kierowca Red Bulla, tweetował, że jest „zszokowany wieściami o wypadku”, podobnie jak Max Chilton, Karl Wendlinger, Andre Lotterer, Mark Webber czy Felipe Massa. Wszyscy oni zachęcali do pomocy Mongerowi.

Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania Billy’ego i jego rodziny. W kilka dni zebrano 800 tysięcy funtów, wielokrotnie więcej, niż się spodziewano. Żadna inna zbiórka w historii serwisu, który wykorzystano, nie doszła tak szybko od zera do założonego celu. Billy, gdy tylko się o tym dowiedział, dziękował wszystkim, którzy wpłacili choćby funta na jego leczenie.

Wsparcie otrzymał też od Mission, stowarzyszenia zajmującego się rehabilitacją poszkodowanych osób związanych z motorsportem. – Są niesamowicie inspirującymi osobami. Wszyscy mają za sobą podobne sytuacje, wiedzą, przez co ja przechodzę i traktują mnie jak normalną osobę. Nie patrzą na mnie, jak na kogoś, z kim jest coś nie tak i brakuje mu obu nóg. Traktują mnie tak, jak chciałbym być traktowany.

Tak też traktował go Niki Lauda, z którym spotkał się przy okazji Grand Prix Wielkiej Brytanii w 2017 roku. Sam Billy wspominał, że to był dla niego trudny okres, a rozmowa z Austriakiem zmotywowała go do tego, by pójść w jego ślady i podnieść się po trudnych doświadczeniach. Podobnie jak inna konwersacja, którą odbył na gali „Autosportu”, gdy długo rozmawiał z Robertem Kubicą. Przede wszystkim jednak wymienić należy tu dwie osoby: Alexa Zanardiego i Lewisa Hamiltona.

Brytyjczyka nikomu przedstawiać nie trzeba. Mistrz w swoim fachu, idol Billy’ego i gość, który bardzo się jego przypadkiem zainteresował. Zanardi to z kolei były kierowca F1 o niemal identycznych przejściach. Też stracił obie nogi po wypadku i do ścigania wrócił. Co prawda nie do bolidu – bo nie mógł tego zrobić – ale to i tak było spore osiągnięcie. Potem wziął się za sport paraolimpijski. Zaczął przygodę z kolarstwem, zdobywał medale igrzysk.

Rozmawiałem z nim kilkukrotnie. Wyjaśnił mi, przez co przechodził po wypadku. Mówił, że jeśli będę miał jakiekolwiek pytania, chętnie na nie odpowie. Szczególnie o te spoza wyścigów. Bo to aspekt, na który ludzie często nie zwracają uwagi. Jasne, wiedzą, że straciłem obie nogi, ale nie myślą o tym, jak ciężko muszę pracować, choćby po to, by znów nauczyć się chodzić. Alex wyjaśnił mi, jak to wszystko działa, że to nie będzie krótki proces, ale w końcu dotrę tam, gdzie chcę. Otworzył mi tym oczy – wspominał Billy.

Billy i Lewis Hamilton. Fot. Newspix

Hamiltona z kolei bardzo poruszył wypadek Billy’ego. W tamtej chwili to był przecież jeszcze dzieciak, niedługo przed swoimi osiemnastymi urodzinami. Lewis widział w nim siebie sprzed lat, gdy starał się dotrzeć na szczyt. Przypadkiem Mongera zainteresował się też Nicolas, brat Lewisa, który ściga się mimo porażenia mózgowego. Ojciec obu mówił, że: – Nicolas naprawdę chce poznać Billy’ego i powiedzieć mu: „patrz, urodziłem się niepełnosprawny, ale to nie powstrzymało mnie od ścigania się”.

I Lewis, i Nicolas faktycznie mieli okazję poznać Billy’ego. Ten pierwszy zresztą wciąż utrzymuje z nim kontakt. – Lewis był moim idolem od kiedy skończyłem osiem lat. Więc to, że interesuje się mną, naprawdę dodało mi pewności siebie. Bardzo na mnie wpłynął, kiedyś chciałem być jak on, zostać mistrzem Formuły 1. Po wypadku bardzo mnie wspierał, gdy pojechałem z nim na GP Wielkiej Brytanii, poświęcił mi tyle czasu, ile tylko mógł. Zachęcił mnie, by podążać za marzeniami. Wygrał wtedy, więc to był wspaniały wyścig.

Billy, choć jeszcze tego nie wiedział, też miał wygrać.

*****

Rehabilitacja okazała się udana. Billy chodził, bez problemu był w stanie wykonać większość codziennych czynności. Rok po operacji mówił, że „jest w 90 procentach tak sprawny, jak przed wypadkiem”. Zresztą już niedługo po nim, 5 maja, w dniu osiemnastych urodzin, wyskoczył, jeszcze na wózku, do pubu, by napić się piwa wraz z kolegami. Jedyny problem, o jakim wspominał (choć mogło ich być więcej, wszyscy z jego otoczenia mówią, że Billy po prostu nie lubi się nad sobą użalać), to prędkość, z jaką chciał wrócić.

Wszystko chciałem robić szybko. Uczenie się chodzenia było frustrujące. Pływanie też, bałem się go. Byłem na wózku, musieli zanosić mnie do basenu. W międzyczasie wróciłem do college’u, by zaliczyć egzaminy, które opuściłem w szpitalu. Wszyscy moi kumple poszli już na uniwersytety albo zrobili sobie rok przerwy. Nikogo tam nie znałem. A to był jeszcze etap, w którym chodziłem o kulach, nie byłem w stanie robić tego bez nich.

Billy przyjął jednak to wszystko… zaskakująco dobrze. Gdy tylko był w stanie, wrócił za kierownicę. Najpierw symulatorów, które specjalnie dla niego przystosowano. Potem, powoli, do samochodu. Nie bolidu, ale to i tak był ogromny krok naprzód. Początkowo za kierownicą miał umieszczone małe dźwigienki od wszystkiego: hamulców, gazu i biegu. Z czasem był w stanie hamować kikutem prawej nogi, zostały więc pozostałe dwie. Musiał na nowo nauczyć się kierowania. Ale to akurat przyszło mu łatwo.

Kiedy nie jeździłem, czułem, że czegoś mi brakuje. Powrót do ścigania dał mi dodatkową motywację, również w pozostałych sprawach, codziennym życiu. Po amputacji mam przed sobą więcej wyzwań niż wcześniej, gdy byłem w pełni sprawny. Tak jest i za kierownicą. Ale to coś, co kocham robić, jest ważną częścią mnie – mówił.

W pewnym momencie wspominało się, że być może będzie chciał wystartować w wyścigu Le Mans. Problem z Formułą 1 i jej niższymi seriami był bowiem taki, że FIA nie dopuszczała kierowców po amputacjach do jazdy. Billy, wraz z ojcem i prawnikiem, postanowił jednak walczyć o to, by móc w takowym startować. Chodziło przede wszystkim o to, by zaakceptowano modyfikacje dokonane w jego samochodzie oraz udowodnienie włodarzom, że jest w stanie odpowiednio szybko wydostać się z niego po opcjonalnym wypadku. Udało się i Mongerowi pozwolono wrócić do ścigania w jednoosobowym pojeździe. I zrobił to, w 2018 roku. Ale już nie w Formule 4, gdzie rywalizował przed wypadkiem, a o klasę wyżej.

Byłem już w „tempie” F4. Kolejny rok spędzony tam byłby bezcelowy. Byłem szczęśliwy, mogąc przenieść się wyżej i rozwinąć w ten sam sposób, w jaki zrobiłbym to przed wypadkiem – wspominał Billy. W F3 zaczął od… miejsca na podium. – To trochę surrealistyczne uczucie, że w ogóle tu jestem. Jeśli powiedzielibyście mi, że w pierwszym wyścigu stanę na podium, prawdopodobnie powiedziałbym, że kłamiecie. Udowodniłem, że mogę rywalizować z innymi, to więcej, niż mogłem sobie wymarzyć – mówił po wyścigu.

Za tym sukcesem przyszły kolejne. W tamtym sezonie kilkukrotnie stawał na podium, udawało mu się też wywalczyć pole position. Jedno z nich było szczególne – kwalifikacje wygrał bowiem na torze Donington, tym samym, gdzie uległ wypadkowi i przy okazji… jednym z jego ulubionych. On sam cieszył się więc na ten powrót. Znieść nie mogła go za to jego mama, która się tam nie pojawiła. Zresztą to nie była nowość – na Oulton Park, gdy debiutował w F3, zamknęła się w vanie i oglądała „Shreka”. Billy widział i to, i problemy jego ojca.

Tata obwinia siebie za to, co się stało. Bo to on wprowadził mnie do wyścigów i uważa, że gdyby tego nie zrobił, to nie byłoby wypadku i amputacji. […] Z mamą jest dziwnie. Wyścigi zawsze były czymś, co robiliśmy w stu procentach razem. I wciąż tak jest, ale jest też trudniej po tym, przez co przeszedłem. Mama przyjęła to najciężej. Możliwe, że nigdy całkowicie przez to nie przejdzie. […] W trakcie weekendów ogląda co najwyżej kilka treningów, tyle. Ale jeśli to jej sposób na radzenie sobie z sytuacją, to kim jestem, by to kwestionować? Gdy pierwszy raz mówiłem, jeszcze w szpitalu, o powrocie do ścigania, nie przywiązała do tego uwagi. Myślała, że w domu uświadomię sobie, że nie będę w stanie tego robić. Wkrótce przekonała się, że mówiłem poważnie.

Na tyle poważnie, że przejeździł cały poprzedni sezon, a w klasyfikacji generalnej zajął szóste miejsce. W tym – ale w hiszpańskim odpowiedniku F3 – wreszcie dopiął swego. Nieco ponad dwa lata po wypadku. Po rehabilitacji. Po walce o możliwość jazdy w bolidzie. Po tym wszystkim wreszcie mu się udało. W Grand Prix Pau, deszczowym, z wyjeżdżającym na tor samochodem bezpieczeństwa, okazał się najlepszy, choć startował z 11. miejsca. Zaowocowała strategia zespołu, który postawił na opony na mokrą nawierzchnię. Monger wylewnie potem dziękował wszystkim za tę decyzję. Bez niej nie byłoby bowiem tego sukcesu.

W pierwszej chwili był jednak w stanie powiedzieć jedynie, że to „niesamowite”. A później mógł świętować, jak tylko zapragnął. Choćby wypijając szampana z… protezy. Bo i tak mu się zdarzało.

*****

Marzenie wciąż jest to samo: wygrać kiedyś mistrzostwo w Formule 1. Lub dostać się do niej i móc o sobie mówić, że się tam jeździło – tyle by mu wystarczyło. To też pokazałoby wszystkim, że niepełnosprawny jest w stanie rywalizować z tymi, którym nic takiego się w życiu nie przytrafiło. Bo w takich kategoriach myśli dziś Billy Monger. – Większość ludzi kojarzy mnie przez to, co się stało. Chcę jednak, by rozróżniali mnie przez moje umiejętności, nie tylko te sprzed wypadku, ale i te obecne. Gdy wsiadam do bolidu nie ma różnic między mną, a resztą zawodników – mówi.

Moja wiara w to, że mogę dotrzeć do F1 wzmocniła się przez wyniki. Dostałem szansę sprawdzić się w bolidzie Saubera z 2011 roku, co było niesamowite i sprawiło, że chcę jeszcze, bo już wiem, jakie to uczucie. Nie wiem, dlaczego miałbym w to nie wierzyć tylko dlatego, że się zmieniłem. To duże wyzwanie, ale lubię sobie takie stawiać. Wypadek mnie wzmocnił, pokazał mi, co jest ważne. Moja ścieżka kariery się nie zmieniła.

Billy często powtarza zresztą, że tak naprawdę nie jest niepełnosprawny, nie myśli o sobie w takich kategoriach. Na protezach jest w stanie robić praktycznie wszystko to, co przed wypadkiem. Zresztą, gdy mowa o wypadku, często powtarza, że… jest szczęściarzem. Bo wie, że mógł zginąć, a skończyło się w sposób, który pozwala mu nadal jeździć i walczyć o marzenia. I choć trudno było obudzić się bez nóg (co specjalnie nas nie dziwi), to czuje wdzięczność wobec losu, lekarzy i wszystkich tych, którzy go wspierali.

Ludzie mówią, że jestem dla nich inspiracją, ale sam myślę, że ci wszyscy ludzie zbierający się razem, by kogoś wesprzeć po takim wypadku jak mój, to oni są prawdziwą inspiracją – mówił. A sam o sobie dodawał: – Jeśli sprawię, że choć jedna osoba w podobnej sytuacji życiowej, wyjdzie i spróbuje ponownie uprawiać sport, których kochała przed wypadkiem, ale uważa, że teraz nie da sobie rady, jeśli dla tej osoby moja postawa zrobi różnicę – wtedy wszystko to, co robię, jest coś warte.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. główne: YouTube

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Błażej Gołębiewski
0
“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Formuła 1

Formuła 1

Dziesięć wyścigów posuchy i koniec. Verstappen wygrywa w Brazylii i… zgarnia mistrzostwo?

Sebastian Warzecha
1
Dziesięć wyścigów posuchy i koniec. Verstappen wygrywa w Brazylii i… zgarnia mistrzostwo?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...