Piłkarz Waldemar Fornalik koronowany był jeszcze w czasach, gdy premią za mistrzostwo był kolorowy telewizor i magnetowid. Fornalik-trener królem był jednak wyłącznie poprzez adorację. Najpierw ze strony kibiców Ruchu, ostatnio także ze strony fanów Piasta.
Aż do dziś.
Wystarczy jedno spojrzenie, dokładnie dwanaście miesięcy wstecz, by uświadomić sobie skalę tego, czego dokonał ze swoją drużyną.
Równo rok temu, co do dnia, Piast Gliwice zdobywał 35., 36. i 37. punkt w Ekstraklasie, co w zakończonym dziś sezonie udało mu się czternaście (!) kolejek wcześniej.
Równo rok temu, co do dnia, zagrożony był byt gliwiczan w Ekstraklasie, o poranku kibic Piasta wchodząc na 90minut.pl nadal widział swój zespół na przedostatnim, oznaczającym spadek, miejscu.
Równo rok temu, co do dnia, Gerard Badia wyszedł do strefy mieszanej i mówił – jak to on, z wielką pasją, niezwykle obrazowo – o niezwykłej uldze jaką poczuł, gdy Piast ograł Bruk-Bet Termalikę Nieciecza 4:0 i w efekcie spuścił Słoniki do I ligi, samemu rzutem na taśmę ratując Ekstraklasę w Gliwicach.
Gdy wtedy rozmawiało się z ludźmi zorientowanymi w sytuacji gliwickiego klubu, nie dało się usłyszeć o stuprocentowym poparciu władz klubu dla Waldemara Fornalika. Dariusza Wdowczyka zwolniono po dziewięciu pierwszych kolejkach, gdy punktował na poziomie 0,89 pkt. na mecz, Fornalik w 28 pozostałych meczach wypracował średnią 1,04 pkt. na spotkanie. Nie wyglądało to jak generalny remont silnika w samochodzie, który ledwo jedzie. Bardziej jak wymiana oleju i założenie mu nowych wycieraczek, a raczej nie tego w Gliwicach oczekiwano.
Mija dokładnie 365 dni. Stan na 19 maja 2019? Trudno wskazać w Ekstraklasie trenera spokojniejszego o posadę niż Waldemar Fornalik.
Mistrz Polski Waldemar Fornalik.
Wiecie doskonale, że do wycen Transfermarktu podchodzimy zawsze z ogromnym dystansem. Ale pozwólcie, że posłużymy się nimi, by uzmysłowić, jaką wymowę ma mistrzostwo Polski z Piastem Gliwice, a wcześniej dwa finisze na podium w sezonach 2009/10 i 2011/12 z Ruchem Chorzów.
Biorąc pod uwagę średnią wartość zawodników ekstraklasowych drużyn, Piast Gliwice ma dopiero 10. najbardziej wartościową kadrę w tym sezonie. Ruch w sezonie 2009/10 miał 9., Niebiescy w rozgrywkach 2011/12 plasowali się na 10. pozycji. Nieprzypadkowo, bo patrząc na nazwiska zawodników, którzy w tamtych drużynach Fornalika grali zdecydowanie najwięcej, to nie byli to ani piłkarze mający za sobą wielkie sukcesy, ani tacy, którzy później robili duże kariery, choćby i tylko w Ekstraklasie.
Jedynym, któremu udało się w ogóle załapać do klubu z naprawdę mocnej ligi, był Artur Sobiech. Reszta to byli w zdecydowanej większości wyrobnicy pokroju Marcina Malinowskiego czy Piotra Stawarczyka. Żywe definicje “solidnego ligowca”, w którego kierunku patrzy się, gdy nagle znajdujesz się na 16. miejscu i potrzebujesz kogoś, kto może nie zachwyci, ale da w walce o utrzymanie doświadczenie i pewien poziom. Nie za wysoki, ale też nie dramatyczny. Ot, niezły ligowy.
Fornalik w obu przypadkach ugrał z tymi zawodnikami zdecydowanie więcej, niż się spodziewano. To wyświechtane hasło, ale sprawił, że wartość jego drużyny w tych dwóch sezonach wynosiła więcej niż suma umiejętności wszystkich jej zawodników.
W tym sezonie przeszedł pod tym względem samego siebie.
Gdy wyczyta się skład, jaki miał do dyspozycji, próżno szukać wielkich ekstraklasowych gwiazd. Niebywałe, że Legię po trzech latach nieprzerwanej dominacji strąca z piedestału zespół, w którym na przykład opoką defensywy jest uznany za niepotrzebnego w Warszawie Jakub Czerwiński, gdzie jednego z najważniejszych goli – na 2:1 z Jagiellonią – strzela inny wyrzutek, dla jakiego nie było miejsca w składzie stołecznej drużyny Tomasz Jodłowiec. Sensacja jak Leicester 2015/16, jak to słynne Kaiserslautern z sezonu 1997/98. Kto żyw, za dwie dekady jednym tchem wymieniać będzie: Plach, Szmatuła, Czerwiński, Konczkowski, Badia, Valencia, Dziczek, Parzyszek i tak dalej…
Tę grupę ludzi – trudno powiedzieć, by elitarną nawet w skali ligi – doskonale przygotował do walki na pełnym dystansie, szczególnie wiosną. Piast wygrał wszystkie mecze u siebie. W rundzie finałowej, gdy wszyscy jechali już na oparach, okazało się, że on przezornie zapakował zimą do bagażnika dość paliwa w kanistrach.
Zalał pod kurek przed Lechią.
Dolał sporo przed Legią.
– Runda finałowa, gdzie są mecze bezpośrednie z rywalami do tytułu, jest w naszym wykonaniu fenomenalna, wstrzeliliśmy się z formą idealnie – mówi Marcin Pietrowski.
W efekcie biorąc pod uwagę tylko ostatnich siedem kolejek, już po podziale punktów, Piast rozjechał konkurencję walcem. A potem wrzucił wsteczny i przejechał raz jeszcze, dla pewności. 19 na 21 punktów w grupie mistrzowskiej. Dziękujemy za uwagę.
W tym jednak nie ma grama niespodzianki. Waldemar Fornalik, jako uczeń świętej pamięci doktora Jerzego Wielkoszyńskiego od lat słynął ze świetnego przygotowania fizycznego swoich zespołów, szczególnie jeśli ma możliwość przepracować z nimi okres przygotowawczy. Potwierdza to Kamil Mazek, podopieczny świeżo upieczonego szkoleniowca mistrzów Polski z Ruchu Chorzów.
– W warsztacie trenera Fornalika wszystko jest dobre, solidne, stabilne. Nie ma słabych stron. Świetne przygotowanie fizyczne? To u niego jest pewne jak w banku. Ostatnio męczą mnie kontuzje, ale w tamtym czasie nie miałem większych problemów zdrowotnych, przeważnie byłem gotowy na sto procent. Przez jesień 2016 roku grałem z kontuzją pachwiny, co nie było najmądrzejszym wyborem z mojej strony, jednak przy gorszych treningach nawet tego nie byłbym w stanie zrobić, choćbym chciał. Miałem trening dopasowany do swojej sytuacji i mogłem wyjść na boisko. Kontuzje mięśniowe czy przeciążeniowe w drużynach Fornalika zdarzają się bardzo rzadko. W Piaście w tym sezonie prawie nikt nie miał poważniejszych problemów ze zdrowiem i nie jest to przypadek. To szkoła doktora Wielkoszyńskiego, którą w Ruchu kontynuował trener przygotowania motorycznego Leszek Dyja. Mieliśmy słynne zajęcia z piłkami lekarskimi i tym podobne, praktycznie na każdym treningu siłowym. Początkowo nie za bardzo wiedziałem, o co chodzi, ale dawało efekty, więc bardzo szybko się przekonałem.
– Ja do tych metod nie musiałem się przekonywać, wcześnie zaczynałem je stosować. Nowi piłkarze potrzebowali kilku tygodni, żeby przyzwyczaić organizm do innych bodźców, bo w poprzednich klubach tak nie pracowali. U mnie było raczej na odwrót – gdy odszedłem z Ruchu do Zagłębia Lubin, musiałem się przestawiać w drugą stronę. U Piotra Stokowca mieliśmy dużo biegania. Inna szkoła, ale też się sprawdzała. Treningi Waldemar Fornalika to częściej krótkie, ale bardzo intensywne zajęcia na dynamice. 75-80 minut i koniec, bez męczenia buły – wspomina Łukasz Janoszka, który w Ruchu grał w latach 2006-2014.
– Jego metody się nie zmieniły. Nie tak dawno przebywał ze swoim zespołem na zgrupowaniu w Ustroniu, mieliśmy okazję porozmawiać. Wynajmowali nie tylko boisko, ale też halę na materace, piłki lekarskie i tym podobne – dodaje Adrian Sikora, który ekstraklasową karierę zaczynał w Górniku Zabrze prowadzonym przez Fornalika.
Co do wspomnianych efektów – nie inaczej było w poprzednim sezonie. Aż do feralnego meczu z Górnikiem, który mógł się okazać punktem zwrotnym całej historii. Po starciu z zabrzanami, zweryfikowanym jako walkower dla Górnika, Piast wyhamował. Fornalik mówił o tym w wywiadzie dla Weszło:
– Po tamtym sezonie wszystko sprowadziło się do kiepskiej wiosny Piasta. A do meczu z Górnikiem punktowaliśmy, mieliśmy wygrany mecz z Gdańsku, wygraliśmy na Sandecji. Gdyby nie ten walkower, sytuacja w tabeli byłaby zupełnie inna, nie mówiąc już o morale drużyny. Wszyscy tylko nasłuchiwali, czy będzie walkower, czy nie. To zachwiało naszą pewnością siebie i miało duży wpływ na to, że do końca tak to wyglądało.
Co było największą, wiodącą siłą Piasta w zakończonym właśnie sezonie? Najłatwiej powiedzieć, że równowaga. Piast bronił znakomicie, najlepiej w całej lidze. Ale jednocześnie nie był zespołem jednowymiarowym, opartym o defensywę, ale jednocześnie atakującym z dużą różnorodnością i fantazją. O to wszystko Fornalik zawsze mocno dbał, jego byli podopieczni wskazują to właśnie jako siłę również i ich zespołu.
– Czesław Michniewicz fajnie podsumował to na Twitterze: mało tracisz, dużo strzelasz. To jest właśnie Piast trenera Fornalika. Na zero z tyłu przede wszystkim, a z przodu odważna gra. W Ruchu w tygodniu zawsze ćwiczyliśmy jakieś sposoby rozegrania akcji ofensywnych i często miało to przełożenie podczas meczów. Nie ma jednego czynnika, który jakoś wybitnie charakteryzowałby futbol preferowany przez trenera Fornalika, ale wiadomo, że defensywa zawsze jest najważniejsza: odbiór, szybki doskok, przesuwanie. Co nie znaczy, że trener lubi się murować. Tego nie było ani w Ruchu, ani tym bardziej nie ma teraz w Piaście. Zawsze wiedzieliśmy, jak mamy grać z przodu – mówi Kamil Mazek.
Do Fornalika swego czasu przylgnęła etykieta „Smutny Waldemar”. Gdy prowadził reprezentację Polski, stosowana zdecydowanie częściej niż nacechowana dużo bardziej pozytywnie, nadana przez kibiców Ruchu „Waldek King”. A jak łatka dobrze się przyklei, to później długo się z nią walczy.
Wygląda jednak na to, że data przydatności do spożycia “Smutnego Waldemara” po prostu minęła.
– Z biegiem lat się zmieniał. Chłopaki z dłuższym stażem w Ruchu mówili, że stawał się coraz bardziej pozytywnym człowiekiem, stał się bardziej kontaktowy i ja już trafiłem właśnie na ten etap. Nie powiem, żeby była to otwartość ponadprzeciętna, ale na pewno nie poniżej ogólnej średniej. Media kreowały go na kogoś smutnego, nieokazującego emocji. Doświadczyłem czegoś innego, trener był już „pomiędzy”. Jak były chwile radości, to potrafił się cieszyć. Jak chwile smutku, było to po nim widać. Ogólnie jednak to prawda, że jest osobą stonowaną i przewidywalną w reakcjach – opowiada Kamil Mazek.
Adrian Sikora: – Czasami sprawia wrażenie osoby chłodnej, zdystansowanej, ale jak najbardziej można z nim normalnie porozmawiać, pośmiać się. Inna sprawa, że wtedy w Ustroniu relacja była już dojrzalsza, jak dawnych znajomych, a nie szefa i podwładnego. W Górniku byłem jeszcze trochę gówniarz, musiało to wyglądać inaczej niż teraz.
– Smutny Waldemar to już przeszłość! Trener Fornalik teraz naprawdę dużo się uśmiecha. Jak się nie uśmiechać, jak wygrywasz tyle meczów z rzędu, masz tyle punktów? Przecież to najlepszy moment w historii tego klubu. Jakby trener się nie uśmiechał, to od razu bym zapytał, co jest z nim nie tak! – mówi z kolei pytany o to przed 37. kolejką Gerard Badia, który nie tak dawno w Warszawie sam dał szkoleniowcowi powód świętowania. Tak ekspresyjnego, że ten aż nabawił się kontuzji.
– On jest kierowcą naszego autobusu, więc musi być uśmiechnięty, spokojny. Wtedy nie boisz się z nim jechać. Jak kierowca jest nerwowy, wszyscy będziemy nerwowi. Ale my jedziemy powoli, spokojnie, leci dobra muzyka, wszystko jest pięknie – dodaje.
Smutny? Nie. Spokojny, wyciszony? To w jego przypadku się nie zmienia. Rozmawiając z piłkarzami, którzy mieli okazję pracować tu i ówdzie z Fornalikiem, trudno usłyszeć o jakichś kontrolowanych (lub nie do końca) wybuchach złości, o “suszarkach”.
– Na pewno wyróżnia go cierpliwość. Jeśli miałem jeden czy dwa słabsze występy, to nie wprowadzał dodatkowego napięcia, raczej podbudowywał i mówił, że gdzieś tak za trzy mecze dam mu jakość, której oczekuje. Jak już ktoś dostawał szansę i wskakiwał do składu, wiedział, że ma duże zaufanie, co dodawało pewności siebie – opowiada Mazek.
A do kogo z kolegów po fachu można go porównać? Głos ma Adrian Sikora: – Wydaje mi się, że podobnymi trenerami do Waldemara Fornalika – zwłaszcza pod względem charakteru – są Jacek Zieliński i Maciej Skorża. Dusan Radolsky na przykład stanowił jego przeciwieństwo. Nieraz tracił nerwy, ostro pokazywał, kto rządzi. Aczkolwiek poza boiskiem Radolsky był zupełnie inny. Jeśli ktoś go widział i prywatnie, i zawodowo, mógłby nie uwierzyć, że to ta sama osoba.
Jedyna historia, która wskazuje na to, że nawet takiego stoika jak trener nowo koronowanych mistrzów Polski da się wyprowadzić z równowagi w takim stopniu, by stracił nad sobą panowanie, to ta znaleziona na łamach “Przeglądu Sportowego” kilka lat temu. Ruch Chorzów leciał do Karagandy na pucharowy mecz z Szachtiorem i…
„Piłkarze Ruchu siedzieli już w małym, 40-miejscowym odrzutowcu wylatującym z katowickich Pyrzowic do Kazachstanu. Nagle Maciej Sadlok zbladł, zaczął się dusić, mówił, że nie wytrzyma, że mu duszno i gorąco i że natychmiast musi wyjść z samolotu. Koledzy go wyprowadzili, kazali oddychać świeżym powietrzem i się uspokoić. Sadlok nie był jednak w stanie wejść z powrotem do samolotu. A przecież dopiero co wrócił z wakacji w Grecji, a wcześniej poleciał z kadrą aż do Tajlandii. Tym razem jednak nie przezwyciężył głęboko skrywanego strachu przed lataniem.
W Ruchu mówią, że nigdy wcześniej ani później nie widzieli Fornalika, by był aż tak wściekły. Przeklinał na cały samolot, krzyczał, że jeżeli Sadlok nie poleci do Karagandy, może już nie przychodzić na treningi.
– Co mam powiedzieć dziennikarzom – zapytał Waldemara Fornalika rzecznik prasowy.
– Wyp…, ch… mnie to obchodzi – odparł wściekły trener.
Ten jeden raz puściły mu nerwy. Zazwyczaj mówi spokojnie, jest opanowany. Agresja nigdy nie leżała w jego naturze i nigdy nie była mu potrzebna do zyskania autorytetu w stosunku do piłkarzy”.
Ciąg dalszy historii dopowiada nam Łukasz Janoszka: – Powiedział, że w takim razie Maciek zostaje na płycie lotniska, a my lecimy dalej. Nie było żadnego proszenia czy negocjacji, tylko krótka piłka: albo leci, albo go zostawiamy. Mocno nas wtedy zaskoczył, nie spodziewaliśmy się takiej reakcji, zwłaszcza że Maciek był ważnym zawodnikiem w zespole. W przypływie emocji mówił nawet, że już więcej nie zagra, ale to było wypowiedziane w afekcie. O cokolwiek by chodziło, raczej nie jest trenerem, który nie daje drugiej szansy.
Czymś, co podkreślają zgodnie przepytani przez nas gracze, to warsztat trenerski. Różnorodne zajęcia, pozostawienie swobody zawodnikom, nienarzucanie swoich rozwiązań na siłę, wsłuchiwanie się w głos swoich piłkarzy. Brzmi jak banały, jak obowiązek, a jednak skoro wszyscy to uwypuklają, to znaczy, że wcale standardem nie jest.
– U trenera Fornalika bardzo podobało mi się to, że nie był nadgorliwy, nie starał się kontrolować wszystkiego. Nie traktował piłkarzy jak przedszkolaków. Nie prowadził ich za rączkę albo nie chodził i nie mówił „nie pijcie kawy, bo wypłukuje magnez” czy coś takiego. Spotkałem wielu trenerów, którzy lubili jakieś rozmowy wychowawcze w szatni, „to możecie lub musicie, tego nie możecie”. Fornalik taki nie był. Potrafił też słuchać piłkarzy, którzy nieraz czuli, że jakiś element treningu im służy, a drugi wręcz przeciwnie. Brał to pod uwagę. Nie było tak, że miał coś z góry zaplanowane od A do Z i koniec, żadnych odstępstw, ja wiem najlepiej, jak się czujesz. Oczywiście pewne elementy w treningu czy taktyce były obowiązkowe, ale gdy robiłeś swoje i potrafiłeś spełnić jego oczekiwania na boisku, nie ingerował w pozostałe sprawy, każdy mógł działać po swojemu – mówi Paweł Abbott, który z Ruchem Fornalika zdobył wicemistrzostwo 2011/12.
Łukasz Janoszka: – Jeśli coś nakazywał w sprawach treningowych, należało się bezwzględnie dostosować, nie można było wychodzić przed szereg. Wtedy nie uznawał żadnych dyskusji. W pozostałych aspektach dawał dość szerokie ramy, w których mogliśmy się obracać.
– Trener ma swoje schematy, jednak niekoniecznie upiera się przy nich za wszelką cenę. Jeśli zobaczy, że chłopaki na treningu grają coś innego i fajnie im idzie, potrafi coś z tego przenieść do meczu. Jest otwarty na improwizację i nowości w ofensywie. Na pewno nie jest taktycznym świrem jak Simeone czy Bielsa, ale taktyki mieliśmy wystarczająco dużo, żeby dobrze to funkcjonowało na boisku. Nie przychodził z piłką i „macie, kopcie sobie”. Wszystko wyważone. Zawsze jakoś dwa dni przed meczem mieliśmy analizę przeciwnika i również pod tym kątem ćwiczyliśmy ustawienie na boisku. Trener zwracał uwagę na wady i zalety poszczególnych rywali, choć tak po prawdzie, jak dotąd nie pracowałem z kimś, kto by tego nie robił. W drużynach trenera Fornalika wszystkiego jest po trochu. I solidność w obronie, i schematy w rozegraniu, i trochę improwizacji. A że potrafi dać zawodnikom pewność siebie, często dobrze to wygląda – dodaje Kamil Mazek.
– Śmieszy mnie czasami, gdy ktoś popatrzy na człowieka i mówi: “To jest trener z charyzmą, a ten jest bez charyzmy”. Tak się chyba utarło, że charyzma oznacza krzyk. Pojęcie charyzmy jest zupełnie inne – mówił Fornalik w niedawnym wywiadzie dla Weszło. To też potwierdzają jego podopieczni. Potrafił utrzymać dyscyplinę, ale stosując inne metody niż drąc się na swoich graczy jak dowódca na szeregowego. Choć również się nie spoufalał, o czym mówi nam Paweł Abbott.
– Pozwalał szatni żyć swoim życiem, niektóre sprawy załatwialiśmy we własnym gronie. Ufał starszym zawodnikom, że będą potrafili trzymać odpowiednią dyscyplinę. Jak ktoś spóźnił się na trening, to sami ustalaliśmy karę, którą wpłaci. Pilnowaliśmy siebie nawzajem. Pod tym względem Fornalik miał podobne podejście do trenerów w Anglii. Różnił się od nich tym, że bardziej trzymał zawodników na dystans.
Łukasz Janoszka dodaje: – To trener bardzo charyzmatyczny, mający swoje zasady. Nie musi krzyczeć czy rzucać bidonami. Potrafi dosadnie, ale spokojnie przekazać, o co mu chodzi. Czasami wystarczyło samo spojrzenie, żeby przekaz był jasny.
W jego Piaście również bardzo dużą rolę do odegrania mieli doświadczeni zawodnicy. Bez Szmatuły, Jodłowca, Badii, Czerwińskiego czy Hateleya nie byłoby mowy o mistrzostwie.
Fornalik wchodzi dziś na trenerski szczyt w Polsce, wokół którego krążył już kilka razy. Do tej pory jednak musiał się zadowolić co najwyżej drugim miejscem, finałem Pucharu Polski i faktem, że był selekcjonerem. O czasie z reprezentacją nadal wspomina niechętnie. Gdy ostatnio zgodził się na dłuższy wywiad dla Weszło, który już kilka razy cytowaliśmy, zastrzegał na wstępie, że wątek z kadrą pomijamy.
Bez wątpienia popełniał wówczas sporo błędów. Miotał się z powołaniami, bywało, że ulegał presji mediów. Na domowy mecz z Ukrainą wystawił w środku pola Daniela Łukasika i akurat mającego lepsze dni w Nottingham Radosława Majewskiego, a w rewanżu z naszymi wschodnimi sąsiadami nagle odkurzony został Mariusz Lewandowski. Jako selekcjoner od początku stosował głównie ustawienie 4-2-3-1, w którym Robert Lewandowski często był osamotniony i zdany na samego siebie. To najgorszy reprezentacyjny okres kariery „Lewego”. W trzynastu meczach strzelił tylko trzy gole, z czego dwa to rzuty karne z San Marino.
Z drugiej strony Fornalik miał bardzo mało czasu. Przed startem eliminacji rozegrał jedynie towarzyskie spotkanie z Estonią (porażka 0:1 po bramce Konstantina Vassiljeva z rzutu wolnego). Brakowało mu też, nazwijmy to, przychylności z góry. Zatrudniała go jeszcze stara ekipa rządząca PZPN, przychodzący kilka miesięcy później Zbigniew Boniek ewidentnie nie miał do niego takiego przekonania jak później do Adama Nawałki, który był jego pomysłem.
Nie będzie również kłamstwem stwierdzenie, że to za kadencji Fornalika reprezentacyjnie okrzepli tacy zawodnicy jak Kamil Glik czy Grzegorz Krychowiak, a coraz śmielej wprowadzani byli Piotr Zieliński i Arkadiusz Milik. Nawałka pierwszy mecz o punkty rozegrał prawie rok po nominacji, na dodatek ze słabiutkim Gibraltarem. Wcześniej mógł eksperymentować w siedmiu sparingach. Mimo to początki jego pracy także były trudne i dopiero od wygranego meczu z Niemcami wszystko zaczęło iść jak trzeba. Fornalikowi takiego meczu na rozpęd zabrakło.
W karierze klubowej długo też nie miał lekko. Najpierw bieda w Zabrzu. Później zwolnienie z Odry Wodzisław latem 2006 już po pięciu kolejkach, mimo że dopiero co zajął z tym klubem szóste miejsce. Pierwszoligową Polonię przejmował na czternastym miejscu, skończył na szóstym. W nowym sezonie szło mu nieźle, wyrzucił też Lecha z krajowego pucharu, ale wystarczyły dwie porażki, by Józef Wojciechowski zastąpił go Dariuszem Wdowczykiem. Później tego żałował i jeszcze dwukrotnie proponował Fornalikowi posadę. Równie pochopnie w Widzewie podziękował mu Sylwester Cacek. Zwolnił Fornalika, mimo że zespół prowadził w tabeli. Kibice Widzewa nadal są zgodni, że to była jedna z jego najgorszych decyzji. Fornalik jednak dzięki temu wylądował jako trener w Ruchu Chorzów i od tego momentu zaczęła się historia, która teraz ma swój punkt kulminacyjny.
Z pewnością Piastowi niejeden bogatszy konkurent będzie chciał podebrać szkoleniowca. Wielu nadal zadaje sobie pytanie, czy Fornalik jest trenerem na topowe kluby, w których nie ma takiego spokoju w pracy, a media nie dają spokoju. – Moim zdaniem spokojnie dałby radę w największych polskich klubach. Byle tylko pozwolono mu pracować i nie mieszano się w jego kompetencje – nie ma wątpliwości Adrian Sikora.
Na razie trzymajmy się jednak tego, że Fornalik topowy klub stworzył sobie w Gliwicach. Trudno założyć, żeby nie podjął wyzwania jakim są eliminacje Ligi Mistrzów i utrzymanie Piasta na samym szczycie w Polsce. W Ruchu zawsze po świetnym sezonie następny miał dużo słabszy. – Jak tylko ktoś się mocniej pokazał, to odchodził, a następcy trzeba było dopiero poszukać, nie mieliśmy szerokiej kadry. W jednym sezonie wyciskaliśmy maksa, w kolejnym musiano budować od nowa i prędzej czy później zaskakiwało. Na wszystko jednak potrzebny był czas. W Piaście też nic nie stało się od razu. Brawa dla szefów klubu, że rok temu wytrzymali ciśnienie, zostawili trenera Fornalika i dziś są efekty – chwali Łukasz Janoszka.
Podpisujemy się pod tym. Fornalik i spółka bez wątpienia sprawili największą sensację w Ekstraklasie od czasu przemian ustrojowych w kraju. Ten dzień w Gliwicach zostanie zapamiętany na zawsze, a my też prędko go nie zapomnimy.
Czapki z głów, trenerze!
PRZEMYSŁAW MICHALAK
SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK/NewsPix.pl