Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu (CAS) odrzucił odwołanie, które w imieniu Caster Semenyi złożyła afrykańska federacja lekkoatletyczna. Organ, mimo licznych zastrzeżeń, ostatecznie podzielił więc argumentację Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych (IAAF). To oznacza, że jeszcze w maju wejdą w życie regulacje dotyczące poziomu testosteronu wśród biegaczek startujących na średnich dystansach. To jednak wcale nie koniec prawnej batalii, która ciągnie się już od ponad dekady.
W tej sprawie wciąż jest wiele trudnych pytań i mało konkretnych odpowiedzi. Czy walka z naturalnie występującym zjawiskiem ma sens i jest w ogóle etyczna? Jak podwyższony poziom testosteronu przekłada się na poprawę wyników? Czy można dyskryminować mniejszą grupę kosztem zachowania równych zasadach dla wszystkich? Trybunał udzielił zdecydowanej odpowiedzi przynajmniej na ostatnie z tych pytań i użył słów, które zbulwersowały wiele osób.
“Dyskryminacja osób z zaburzeniami płci (DSD) jest niezbędnym, rozsądnym i proporcjonalnym środkiem do osiągnięcia celu postulowanego przez IAAF, którym jest zachowanie uczciwości w niektórych żeńskich konkurencjach lekkoatletycznych” – tak zaczyna się uzasadnienie decyzji, którą trzyosobowy panel podjął niejednomyślnie po wielu miesiącach narad.
Ostatnia dekada to okres, w którym testosteron awansował na pierwsze miejsce problemów w żeńskiej lekkoatletyce. Pierwsze regulacje ograniczające jego poziom wprowadzono już w 2011 roku. Na podstawie badań określono wówczas, że przeciętny poziom testosteronu wśród biegaczek wynosi od 0,35 do 2 nanomoli na litr, z kolei u mężczyzn zamyka się w przedziale od 10,5 do 35. IAAF po krótkiej analizie arbitralnie ustalił, że maksymalny dopuszczalny poziom testosteronu u zawodniczek będzie wynosił 10 nanomoli na litr – dużo powyżej żeńskiej średniej i tuż poniżej męskiej.
Za tym rozporządzeniem poszły czyny i już wkrótce zawodniczki musiały farmakologicznie kontrolować poziom hormonu – oczywiście jeśli chciały dalej startować w najważniejszych zawodach. Nie podano dokładnie skali samego zjawiska, jednak twarzą problemu stała się Caster Semenya. W 2009 roku nastolatka z RPA wdarła się na salony i w trakcie kilku miesięcy wyśrubowała rekord życiowy o ponad siedem sekund, ale nie tylko to zwróciło uwagę całego świata.
Biegaczka wyróżniała się nie tylko wynikami, ale także muskulaturą. Wtedy po raz pierwszy zaczęto kwestionowano jej kobiecość, a finałem całej sprawy były wnikliwe testy, które zajęły kilka miesięcy. Przedstawiciele IAAF starali się załatwić sprawę po cichu, ale kilka miesięcy później wyniki badań przedostały się do mediów. Od tamtej pory wiemy, że Semenya nie posiada macicy i wykazuje cechy hiperandrogenizmu. Wiemy też, że poziom testosteronu u biegaczki z RPA jest wyraźnie wyższy niż przeciętna u kobiet.
Stosunkowo niewiele wiemy natomiast na temat samego wpływu testosteronu na wyniki sportowców. W 2004 roku pojawiło się badanie opublikowane w “The Journal of Sports Sciences”, które objęło ciężarowców, kolarzy i zdrowe osoby nie będące sportowcami. Ci pierwsi mieli ogólnie więcej testosteronu i siły, jednak nie stwierdzono, by jedno miało wpływ na drugie. U kolarzy poziom tego hormonu był niższy niż w obu pozostałych grupach. Zauważono wręcz, że im mniejszy był poziom testosteronu, tym większa była za to wydolność wysiłkowa.
W żadnej z badanych grup nie stwierdzono, by wyższy poziom hormonu przekładał się na siłę, ale medialne obrazy żyły już własnym życiem. Inne oblicze testosteronu zamierzają przedstawić dr Katrina Karkazis i dr Rebecca M. Jordan-Young. “Określanie testosteronu męskim hormonem sugeruje, że jest on wyłącznie męski i obcy kobiecym ciałom. Zaciemnia to fakt, że kobiety również produkują testosteron i potrzebują go do zdrowego funkcjonowania. Nawet najwcześniejsi badacze hormonów rozumieli, że testosteron ma szeroki wpływ na metabolizm, działanie wątroby, kości, mięśni i mózgu u przedstawicieli obu płci” – dowodzą autorki książki “Testosteron: nieautoryzowana biografia”.
“Pierwsi badacze hormonów mieli obsesję na punkcie anatomii i reprodukcji, więc szybko odrzucili niezliczone efekty testosteronu. Przypisali go wyłącznie mężczyznom i nadali mu zbyt duże znaczenie. Mity utrzymujące się w publicznej wyobraźni to jedno. Nas jednak bardziej zastanawiało to, w jaki sposób te idee zyskały tak duże poparcie wśród organizacji regulujących sport, gdy dowody potrzebne do ich wsparcia są przeważnie nieobecne lub sprzeczne” – sygnalizują autorki w tekście dla “The New York Times”.
Sporna jakość dowodów
Mimo skromnego materiału dowodowego pierwsze regulacje weszły w życie w 2011 roku. Zawodniczki z naturalnie podwyższonym poziomem testosteronu mogły poddać się chirurgicznemu zabiegowi, którego efektem było obniżenie poziomu na stałe. Większość korzystała jednak z leków, ale Dutee Chand postanowiła zaprotestować. Nie zgodziła się na sztuczne obniżanie naturalnie występującego u siebie zjawiska i odwołała się do CAS. W 2015 roku Trybunał orzekł “brak wystarczających związków między podwyższonym poziomem testosteronu a poprawą wyników sportowych” i zawiesił obowiązujące do tej pory regulacje.
Efekty łatwo przewidzieć – zepchnięta na głęboki margines Semenya wróciła na pierwsze strony gazet. Apogeum przyszło na igrzyskach olimpijskich w Rio. Reprezentantka RPA wygrała przed Francine Niyonsabą i Margaret Wambui – innymi zawodniczkami, które podejrzewano o naturalnie podwyższony poziom testosteronu. “One są po prostu nie do przeskoczenia” – przyznawała z żalem piąta na mecie Joanna Jóźwik, która wraz z Brytyjką Lindsey Sharp głośno mówiła o problemie.
Za kulisami sprawa żyła swoim życiem. IAAF zgodnie z wytycznymi postanowił wrócić do Trybunału z wynikami badań, które pozwoliłby lepiej zrozumieć wpływ wysokiego poziomu testosteronu na poprawę sportowych osiągnięć. Wiemy, że przebadano ponad 1300 przedstawicielek 21 lekkoatletycznych dyscyplin. Podwyższony poziom testosteronu stwierdzono u 24 kobiet (1,8 proc.), jednak u dziewięciu była to zasługa dopingu, a u sześciu było to spowodowane czynnikami niemożliwymi do określenia. W sumie tylko u dziewięciu zawodniczek (0,68 proc.) stwierdzono występowanie naturalnie podwyższonego poziomu testosteronu w związku z zaburzeniami rozwoju płci.
Wyniki badań dostarczonych przez IAAF wcale nie zamknęły sprawy. Korelację między podwyższonym poziomem testosteronu a lepszymi wynikami dostrzeżono w biegach na dystansach 400 i 800 metrów oraz na 400 metrów przez płotki, ale także w skoku wzwyż i rzucie młotem. W dwóch ostatnich dyscyplinach procentowe różnice były jeszcze większe. Ostatecznie z niejasnych względów skupiono się tylko na biegach, a do puli konkurencji z ograniczeniami dorzucono także dystans 1500 metrów – mimo braku naukowych podstaw. To mogło być odebrane jako tworzenie rozwiązania doraźnego, jednak z całą pewnością nie w taki sposób tworzy się dobre prawo.
Merytorycznych zarzutów pod adresem metodologii badań było zresztą więcej. Najczęściej kwestionowano wrzucenie do jednego worka biegaczek, u których to zjawisko występowało naturalnie, z tymi, które świadomie sięgały po doping. Mimo wielu wątpliwości IAAF nie ugiął się i zgłosił pomysł nowych regulacji, które miały zacząć funkcjonować od listopada 2018 roku. W imieniu Semenyi do CAS odwołała się jednak lekkoatletyczna federacja RPA. Nowy “górny” limit testosteronu miał wynosić 5 nanomoli na litr – dwa razy mniej niż pierwotne maksimum, które przecież i tak trwale wypchnęło mistrzynię olimpijską z Rio z czołówki. W nowych przepisach proponowanych przez IAAF pojawiła się klasyfikacja DSD. Ma dotyczyć zawodniczek z zaburzeniami rozwoju płci, ale wciąż do końca nie wiemy z czym te zaburzenia się wiążą i jaką zapewniają przewagę.
Dyskryminacja, ale…
Ostateczną decyzję podjął na początku maja trzyosobowy panel ekspertów, który nie był jednomyślny. Apelacja Semenyi została tym samym odrzucona, ale… No właśnie – tych “ale” zebrało się naprawdę sporo. Trybunał już w pierwszych słowach przyznaje, że nowe przepisy faktycznie są dyskryminujące, ale uznaje to w tej sytuacji za “mniejsze zło”. Celem jest bowiem zapewnienie równych warunków dla wszystkich startujących. Według tych samych badań u 99 proc. biegaczek na średnich dystansach stężenie testosteronu mieści się w dozwolonym przedziale i to ich dobro zostało ocenione wyżej.
Choć organ przychyla się ostatecznie do tez zgłoszonych przez IAAF, to wskazuje też szereg błędów. Nie dostrzega na przykład przesłanek do wprowadzenia ograniczenia poziomu testosteronu w biegu na 1500 metrów, który został dorzucony do całego pakietu bez przekonującego materiału dowodowego. To działanie może wyglądać na próbę pozbycia się Semenyi, której zdarzało się z sukcesami biegać na tym dystansie.
“Jesteśmy w szoku, że organ o takim prestiżu jak CAS bez mrugnięcia okiem wspiera dyskryminację. (…) W ten sposób otwarte zostały rany apartheidu – systemu dyskryminacji ludzi, który cały świat uznał za zbrodnię. CAS nie tylko wprowadza dyskryminację, ale jeszcze ją usprawiedliwia, co podkopuje wiarę w ten organ. Naszym zdaniem ta decyzja jest skandaliczna” – odpowiedziała lekkoatletyczna federacja RPA.
Sama Semenya napisała w mediach społecznościowych, że czasem najlepszą reakcją jest brak reakcji. W piątek wzięła jednak udział w mityngu Diamentowej Ligi w Dausze. Wydarzenie może przejść do historii jako ostatni bieg na 800 metrów na dużej imprezie bez testosteronowych regulacji – te wejdą w życie jeszcze w maju. Biegaczka z RPA wygrała ze znakomitym czasem 1:54.98, a potem otworzyła się przed kamerami BBC.
“Żaden inny człowiek nie powstrzyma mnie od biegania. Będę robić to dalej. Mam zakończyć karierę w wieku 28 lat? Czuję się młoda i pełna energii, a przede mną może nawet i 10 lat startów. Z niczego nie zamierzam rezygnować i na pewno nie będę przyjmować żadnych leków” – oznajmiła mistrzyni olimpijska z Rio. Przy obowiązujących przepisach bez leków będzie mogła startować tylko na dystansach od 5000 metrów.
Na zagrożenia związane z tym faktem już kilka godzin po werdykcie Trybunału zwróciło uwagę Światowe Towarzystwo Medyczne (WMA). “Wzywamy lekarzy na całym świecie, by nie brali udziału w działaniach związanych z wprowadzaniem tej procedury” – napisano w oficjalnym komunikacie. Największa organizacja lekarska na świecie zrzesza członków pochodzących z ponad 100 krajów, a jej prezydent w dość mocnych słowach zbeształ postanowienia IAAF.
“Cały materiał dowodowy opiera się na wynikach jednego badania, które w świecie fachowców do tej pory budzi ogromne kontrowersje. Nowe przepisy są także sprzeczne z podejściem etycznym WMA do sportu – dlatego domagamy się ich natychmiastowego wycofania” – przyznał Leonid Eidelman.
Jakie etyczne zagadnienia ma na myśli sternik Światowego Towarzystwa Medycznego? Głównie to, że postanowienia IAAF przeczą podstawowej zasadzie “przede wszystkim nie szkodzić”, bo skazują zdrowe osoby na bycie pacjentami. Z medycznego punktu widzenia nic im bowiem nie dolega i nie potrzebują kuracji, która niesie pewne zagrożenia i której długoterminowych efektów nikt nie jest w stanie przewidzieć.
“Decyzja Trybunału sprowadza się do tego, że zamysł i koncepcja twórców przewyższa wagę samych dowodów. W sprawie Chand CAS uznał, że nie było wystarczających dowodów na poparcie tezy i rozsądnie nakazał ich dostarczenie. W 2019 roku jesteśmy w sytuacji, kiedy jedna strona mówi: “proszę, tu są dowody, których chcieliście” a druga odpowiada: “przecież to niczego dowodzi”. Trybunał opowiedział się za pierwszą stroną i uznał ten materiał dowodowy za wystarczający” – ocenia profesor Ross Tucker, jeden z największych krytyków badań IAAF.
Wszystko wskazuje na to, że regulacje wejdą w życie od 8 maja. IAAF zyskał potężny argument, ale Semenya może się jeszcze odwołać do szwajcarskiego Trybunału Federalnego. Może też dochodzić swoich racji w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu i nie można wykluczyć, że to właśnie tam wkrótce przeniesie się akcja. Sprawa zrobiła się polityczna– zawodniczkę broni nie tylko doświadczona traumą apartheidu ojczyzna, ale także coraz mocniej zaangażowany politycznie koncern Nike.
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl