Reklama

Liderpool! Divock Origi, bohater na trudne czasy

redakcja

Autor:redakcja

04 maja 2019, 23:32 • 4 min czytania 0 komentarzy

Niewiarygodna ulga pomieszana z ekstazą. Uczucie, jakiego kibic z taką intensywnością jak dziś doznaje maksymalnie kilka razy w życiu. Dziś stało się ono udziałem każdego fana The Reds, który śledził starcie z Newcastle siedząc na skraju fotela, stojąc w jednym z zatłoczonych pubów w mieście Beatlesów czy – w absolutnie najlepszym wypadku – padając w ramiona braci po szalu na St. James’ Park. Liverpool znów jest liderem. Liverpool w dramatycznych okolicznościach, ledwo trzymając się nad przepaścią, uniknął losu Mufasy. Nie dał sobie przetrącić kręgów bohaterowi ligi tak drugoplanowemu, jak w filmie Disneya antylopy, pod których nogami zginął ojciec Simby.

Liderpool! Divock Origi, bohater na trudne czasy

96. minuta derbowego meczu z Evertonem. Virgil van Dijk przed polem karnym The Toffees kiksuje w tak szczęśliwy sposób, że przy udziale Jordana Pickforda piłka dwukrotnie odbija się od poprzeczki i spada pod nogi Divocka Origiego. Belg ratuje piekielnie ważne zwycięstwo w ostatniej akcji meczu.

86. minuta starcia z Newcastle. Origi pojawia się na boisku kilkanaście minut wcześniej, gdy z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu schodzi z niego najlepszy strzelec Liverpoolu Mo Salah. Po rzucie wolnym Xherdana Shaqiriego wyskakuje ile sił w nogach do główki z Jamaalem Lascellesem, by jeden z nich – trudno nawet po kilku powtórkach powiedzieć, który – skierował piłkę do siatki. Zmieniając wynik na 3:2. Utrzymując Liverpool w grze o mistrzostwo Anglii z Manchesterem City w absolutnie dramatycznych okolicznościach.

The Reds w tym sezonie mają wielu bohaterów. Obrońców, którzy w tym momencie mają tylko o dwie asysty mniej niż niesamowita druga linia mistrzowskiego Manchesteru United z sezonu 98/99 i którzy jednocześnie stworzyli wraz z Alissonem Beckerem najlepszy blok defensywny w lidze. Pomocników, bo przy nazwisku każdego można dopisać przynajmniej kilka doskonałych spotkań w Premier Leauge. Niesamowity ofensywny tercet Salah-Mane-Firmino. Ale Liverpool ma też coś, czego nie miał w poprzednim sezonie. Ławkę, na której Juergen Klopp był w stanie znaleźć nieoczywistą kartę atutową i rzucić ją na stół. Bramka Origiego, która uratowała mistrzowskie nadzieje The Reds, była jednocześnie dwunastym golem zdobytym przez któregoś z rezerwowych ekipy z Anfield w tym sezonie. Nikt w Premier League nie jest w stanie się w tej kwestii równać z Liverpoolem. A przecież asystował przy niej wprowadzony na plac gry kilka minut przed nim Shaqiri.

O jakże mylili się ci, którym wydawało się, że z sentymentu Rafa Benitez nakaże swoim piłkarzom ulgowe potraktowanie The Reds. Kto wie, jak ambitnym i nienawidzącym porażek człowiekiem jest Hiszpan, ten mógł przypuszczać, że jeśli rozwinie czerwony dywan przed dzisiejszym przeciwnikiem, to tylko dla zmyłki. Po to, by rozsypać na nim czerwone klocki Lego i ze złowieszczą miną obserwować, jak kolejne wbijają się w bose stopy gości z Merseyside.

Reklama

Newcastle robiło to przecież tyle razy w ostatnich latach. Tyle razy uprzykrzało życie The Reds. Z ostatnich siedmiu starć na St. James’ Park Liverpool wygrał przecież tylko jedno, w 2013 roku, kiedy ostatni raz zmierzał po mistrzostwo kraju. Dziś znów się to udało. Co z tego, że Trent Alexander-Arnold dwiema doskonałymi asystami do van Dijka i Salaha zapracował sobie nawet na porównania do Davida Beckhama z ust Jamiego Carraghera, skoro Sroki mimo 31% posiadania piłki potrafiły oddać prawie dwa razy więcej celnych uderzeń na bramkę Alissona? Skoro najpierw skutecznie strzał Salomona Rondona zablokowany ręką przez Alexandra-Arnolda dobił Christian Atsu, wyrównując na 1:1? Skoro później Wenezuelczyk sam wykorzystał minięcie się z piłką Mane i pięknym, potężnym strzałem w róg bramki pokonał Alissona na 2:2?

Liverpool grał jednak do końca i miał też sporo szczęścia. No bo gdyby Atsu nie dobił strzału Rondona, Sroki miałyby karnego, a Alexander-Arnold w tym czasie brałby już prysznic. Gdyby chwilę po trafieniu na 1:1, idąc za ciosem, Ayoze Perez trafił nieco precyzyjniej i piłka nie zatrzymała się na poprzeczce, The Reds byłoby jeszcze trudniej w i tak już niesamowicie wymagający wieczór.

Udało im się, tak jak choćby Manchesterowi City udało się z Burnley, gdy piłka po strzale Aguero znalazła się za linią o mniej niż 3 centymetry. Pewne jest jedno – losy mistrzostwa rozstrzygną się w 38. kolejce. I naprawdę nie możemy wykluczyć, że w sezonie z tyloma zwrotami akcji to, co wydarzy się w przyszły weekend, nie przebije wydarzeń z 2012 roku.

Newcastle United – Liverpool FC 2:3 (1:2)

Atsu (20.), Rondon (54.) – Van Dijk (13.), Salah (28.), Origi (86.)

fot. NewsPix.pl

Reklama

Najnowsze

Polecane

Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Michał Trela
0
Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...