Narobiła smaku Borussia. Dortmundczycy zrobili nadzieję koalicji antybayernowej. Maszynka Luciena Favre imponowała jesienią, później złapała zadyszkę, ale tuż przed Der Klassiker wróciła na fotel lidera. Ale Bayern to Bayern. Borussia potykała na maluczkich, a dziś szanse na mistrzostwo odebrał jej największy rywal. Schalke po dwunastu latach wzięło rewanż na derbowym przeciwniku.
– 70% kraju trzyma za nas kciuki – mówił jeszcze niedawno Hans-Joachim Watzke, dyrektor BVB. Przełamanie mistrzowskiej passy monachijczyków miało być powiewem świeżości dla całej ligi. Czymś nowym, co pchnie Bayern ku większym zmianom, ku poważniejszej restrukturyzacji. Ale po dzisiejszych Revierderby wiemy, że niemal na pewno tego płodozmianu nie będzie.
– Walka o mistrzostwo zakończona. To trudne do przetrawienia, ale takie są fakty – przyznał po porażce z Schalkę trener Favre. Jutro najpewniej Bayern powiększy przewagę nad wiceliderem do czterech punktów i trudno się spodziewać, by zespół Niko Kovaca w ciągu trzech najbliższych kolejek miałaby tę nadwyżkę roztrwonić. Nie Bayern, nie w tej lidze, nie na tym etapie. Jeśli w Bundeslidze ktoś potrafi wbijać gwoździa w decydującym momencie, to jest to drużyna z Bawarii.
Dla BVB nie było gorszego momentu, by z tego pościgu za Bayernem się wypisać. Albo inaczej – nie było takiego, który bolałby bardziej. Metaforycznie – to tak, jakbyś był w drodze na randkę z najpiękniejszą dziewczyną świata, zajeżdżasz na miejsce, wychodzisz z taksówki, a przed lokalem twój największy wróg wjeżdża w kałużę i jesteś cały w śmierdzącym błocie.
Dla Schalke to zemsta za 2007 rok. Wówczas ekipa z Gelsenkirchen kroczyła po tytuł, ale porażka w derbach na dwie kolejki przed końcem pokrzyżowała im plany. Kibice S04 nabawili się traumy do derbów po tamtej klęsce. Dziś powzięli słodki rewanż. A na dodatek niemal przyklepali sobie utrzymanie w lidze. Czyż to popołudnie mogło być lepsze dla fanów Schalke?
A przecież zaczęło się wspaniale dla wicelidera, bo po kwadransie i świetnej akcji Jadona Sancho gospodarze prowadzili. Gola strzelił Mario Goetze, a cieszący się pod sektorem przyjezdnych Anglik dostał w twarz jakimś przedmiotem (prawdopodobnie zapalniczką). I tak jak Sancho przyjął cios w nos, tak cała drużyna Favre po chwili była zamroczona. Bo kwadrans później było już 2:1 dla Schalke. Spektakularny mecz rozgrywał Daniel Caligiuri (asysta i dwa gole), a gospodarzom odcinało prąd. Już po przerwie paskudnym faulem “popisał się” Marco Reus (komu jak komu, ale liderowi nie przystoi), chwilę później równie durny faul sprokurował Marius Wolf i było już pozamiatane. Trafienie dołożył jeszcze Witsel, ale Embolo rozwiał wszelkie wątpliwości.
W niemieckich mediach po meczu dużo mówi się o tym, że rzutu karnego dla Schalke być nie powinno. Wątpliwości nie ma za to co do czerwonych kartek. Zresztą sam Reus przyznał, że jego wejście było paskudne i w pełni zasłużył na to, by wyrzucić go z boiska. Trofeum za mistrzostwo znów przejdzie mu pewnie przed nosem.
Natomiast BVB samo może pluć sobie w brodę. Stracili tytuł przez pecha (fala kontuzji w rundzie wiosennej), ale i przez własną indolencję w meczach z zespołami z szarego końca tabeli. Porażka z Schalke, z Augsburgiem, remis z Norymbergą…
Jeśli jutro Bayern ogra wspomnianą Norymbergę (przedostatnie miejsce w tym momencie), to w Monachium mogą już nie tylko chłodzić szampany, ale i przystrajać Marienplatz, wybierać lokal na imprezę po fecie i wypłacać powoli premię za tytuł.
Borussia Dortmund – Schalke Gelsenkirchen 2:4 (1:2)
Mario Goetze (14.), Axel Witsel (84.) – Daniel Caligiuri (18., 62.), Salif Sane (28.), Breel Embolo (86.)
fot. NewsPix.pl