Leszek Ojrzyński przybył, zobaczył i zwyciężył. Zwyciężył czterokrotnie, bo dziś Wisła Płock podtrzymała znakomitą passę i pokonała u siebie Koronę Kielce. W końcówce spotkania doping na stadionie w Płocku był tak donośny, że kibicom prawie udało się zagłuszyć rozmowy sędziego technicznego z arbitrem głównym, a to na tym obiekcie nie lada wydarzenie. Nie ma się zresztą co dziwić ekscytacji widzów. Był taki moment w tym sezonie, gdy Wisła chyliła się już ku spadkowi, gdy zaczynała się urządzać na przedostatnim miejscu w tabeli. Teraz Nafciarze mają więcej punktów od Zagłębia Sosnowiec, Śląska, Arki, Górnika i Miedzi.
Zanim jednak się do końca rozpłyniemy nad kunsztem Ojrzyńskiego, trzeba powiedzieć otwarcie. Przy całym szacunku do jego dokonań, bo są kapitalne, Wisła miała dzisiaj przede wszystkim furę farta.
Bogiem a prawdą, to już po pięciu minutach meczu goście powinni prowadzić i cholera wie, jaki wówczas miałoby przebieg to spotkanie. Dwie doskonałe, wymarzone sytuacje spartaczył jednak Felicio Brown Forbes. Kostarykanin najpierw dostał idealnie wymierzone dośrodkowanie z rzutu wolnego, lecz z najbliższej odległości nie skierował – znanym tylko sobie sposobem – futbolówki do sieci, a po chwili nie popisał się drugi raz. Sytuacja sam na sam, a on ładuje wprost w Thomasa Daehne, który nawet specjalnie mocno go nie naciskał. W zasadzie to czekał na wykonanie wyroku, lecz Forbes kopnął wprost w jego wyciągnięte nogi. Wystarczyło wykorzystać jedną z tych setek, a kielczanie mieliby mecz pod kontrolą.
Potem Forbes miał jeszcze całkiem sporo kiepskich zagrań i na dokładkę jakieś delikatne spięcie z trenerem, gdy ten zdjął go z boiska. To zdecydowanie nie był dzień tego napastnika.
Efekt jego pomyłek był taki, że pierwszego gola zdobyła Wisła. Nieodpowiedzialny faul Marqueza przed szesnastką, poprzedzony serią błędów Korony w defensywie, no i perfekcyjne uderzenie Dominika Furmana. Piłka jeszcze otarła o słupek, nim wylądowała w sieci. Specjalność zakładu u tego zawodnika. Matthias Hamrol nawet nie drgnął i trudno mieć o to do niego pretensje, choć ustawienie muru można już chyba kwestionować. Zresztą, drugi gol dla płocczan też padł po stałym fragmencie gry. Furman zasugerował dośrodkowanie, ale odegrał piłkę do ustawionego na trzydziestym metrze Ariela Borysiuka, który potężną bombą po ziemi władował piłkę do siatki.
Druga bramka defensywnego pomocnika w tym sezonie. Tekst, że “Ariel Borysiuk potrafi kropnąć z dystansu” usankcjonowany na kolejne pięć lat.
To było rzecz jasna trafienie na 2:1, bo po drodze Koronie udało się wyrównać z jedenastu metrów. Bardzo dobrze dziś dysponowany Elia Soriano idealnie wszedł pod obrońcę, zastawił się i wykorzystał delikatne popchnięcie, by wyłudzić u Wojciecha Mycia rzut karny, a potem sam nie pomylił się uderzając z wapna. Jedenastka dość miękka, lecz słuszna. Angel Garcia sam sobie winien, że dał się tak łatwo odciąć od piłki. Zresztą, Garcia w ogóle miał zły dzień. Puszczał swoją stroną sporo akcji, a w drugiej połowie wsadził własnego bramkarza na konia zbyt lekkim podaniem i prawie pozbawił Wisłę prowadzenia.
Do przerwy zatem 2:1 dla gospodarzy, choć Wisła praktycznie niczego sobie z gry nie stworzyła, a Korona miała co najmniej kilka dogodnych okazji. Nie funkcjonowały w drużynie gospodarzy skrzydła. Zawada albo odcięty od podań, albo sfrustrowany i tracący futbolówkę. Koronie zaś brakowało przede wszystkim skuteczności. Podobnie zresztą jak w drugiej połowie. Lepiej co prawda zaczęła ją Wisła, trochę rozruszały ekipę Ojrzyńskiego szybko przeprowadzone zmiany, lecz na dłuższą metę to znów przyjezdni opanowali boiskowe wydarzenia i zaczęli coraz mocniej tłamsić ustawionego za podwójną gardą przeciwnika. Jednak nie potrafili postawić kropki nad i. Wyprowadzić ciosu na szczękę. Wszystko spływało po rękawicach Thomasa Daehne.
Mecz zrobił się bardzo ostry i szarpany, z czym nie do końca poradził sobie sędzia Myć, który miał olbrzymie kłopoty z podejmowaniem konsekwentnych decyzji. Zabrakło mu jakiegoś klucza w karaniu zawodników, co ewidentnie frustrowało sztaby szkoleniowe i samych piłkarzy. W efekcie mecz jeszcze bardziej się rozwlekał, co i rusz zakłócany gwałtownymi faulami, kłótniami i dyskusjami. To było właśnie pokłosie braku konsekwencji pana z gwizdkiem.
Przez kwadrans sędzia Myć bywał aptekarzem, który wlepia żółtko za każde ostre wejście. Potem na dwadzieścia minut wstępował w niego duch Tomasza Musiała i puszczał płazem groźne wejścia sankami. Raz przerywał grę pochopnie, raz dawał po trzy przywileje w jednej akcji. Zaowocowało to strasznym chaosem, bo w końcu nikt już na boisku nie wiedział, o co Myciowi właściwie chodzi.
Ostatecznie Wisła Płock triumfuje i jest coraz bliżej utrzymania, choć jeszcze sporo wyzwań przed Nafciarzami. Po końcowym gwizdku Gino Lettieri długo stał jak słup soli i nie mógł uwierzyć, że w dzisiejszym spotkaniu jego podopieczni nie zdobyli nawet jednego punktu. Wydaje się, że kluczowa była wygrana przez Wisłę walka o środek pola, gdzie przewaga liczebna pozwalała gospodarzom dość skutecznie się bronić i zmuszać rywali do licznych wrzutek, które często były fatalnej jakości. Świetne zawody rozegrał Dominik Furman, ale dostał też wiele wsparcia od Borysiuka i Rasaka. Nawet jeżeli temu drugiemu zdarzały się klopsy i techniczne wpadki, to naprawę wybiegał dziś dla swojej drużyny sporo.
Choć i tak goście otarli się przecież o remis. Było naprawdę blisko, zwłaszcza w samej końcówce, gdy kolejną kapitalną interwencją (miał takie chyba ze cztery) popisał się Daehne. Tym bardziej nie dziwi frustracja Lettierego. Pewnie po cichu liczył, że bramkarz rywala w swoim stylu odwinie jakiegoś farfocla i sprezentuje mu trzy punkty. A tu figa. Można się wściec.
[event_results 578623]