Reklama

Manchester Mourinho powrócił!

redakcja

Autor:redakcja

21 kwietnia 2019, 19:14 • 5 min czytania 0 komentarzy

Na okresie próbnym – przodownik pracy. Pewniak do nagrody pracownika miesiąca. Aż tu nagle przychodzi umowa o pracę i wraz ze wzrostem stabilności zatrudnienia, osiągi spadają w zastraszającym tempie.

Manchester Mourinho powrócił!

Wszyscy znamy takich ludzi. Ale że Ole Gunnar Solskjaer okaże się jednym z nich?

Od kiedy Norweg dostał kontrakt jako menedżer United na stałe, już nie tylko tymczasowy, przegrał cztery z sześciu starć. Odpadł z Ligi Mistrzów. Patrząc na ostatnich pięć meczów w lidze, w lepszej formie niż jego United jest nawet Burnley, Southampton, a w identycznej – pewne spadku Fulham.

Trudno powiedzieć, czy to kwestia opadnięcia entuzjazmu i przejścia do porządku dziennego nad zwolnieniem zamordysty Mourinho. Czy przeciętnej jakości Solskjaera jako szkoleniowca, gdy skończy się definitywnie „faza Jana Urbana”, gdy wraz z poprawą atmosfery zdecydowanie poprawiają się wyniki. Czy może po prostu nieunikniony pierwszy kryzys, bo trudno wygrywać z taką regularnością, jak zaraz po zmianie. Ale Manchester United po prostu wpadł w dół, z którego może już nie zdążyć wygramolić się na czas, by jeszcze jakoś doczłapać się do przyszłorocznej Ligi Mistrzów. W przeciwieństwie do Arsenalu i Chelsea, Czerwone Diabły nie posiadają awaryjnej drabiny w postaci wygrania Ligi Europy, więc liga to po prostu jedyna opcja.

Zapowiada się jednak na to, że w przyszłym roku United tego problemu mieć nie będą, dostaną dodatkową szansę na Ligę Mistrzów poprzez Ligę Europy, bo po prostu trzeba zacząć się godzić z tym, że europejskich wieczorów fani Czerwonych Diabłów będą doświadczać w czwartki.

Reklama

Everton przypomniał sobie zaś, że przy Goodison Park bywał w stanie regularnie psuć sporo krwi United. W latach 2012-15 wygrał przecież trzy spotkania u siebie z rzędu bez straty choćby gola.

Nawet wtedy jednak nie przygrzmocił United czterokrotnie. Dziś piłkarze Solskjaera postanowili jednak rozdać tyle prezentów, że wielkanocny zając byłby dumny. Atakujący sprezentowali własną indolencję – pierwszy strzał (i jedyny) Jordan Pickford musiał bronić w 85. minucie. Pomocnicy – brak pomysłu na rozegranie i w ramach bonusu także kilka zagrań na stratę w groźnej strefie. Obrońcy – masę prostych błędów, które doprowadziły nie tylko do utraty czterech bramek, ale i do jedenastego z rzędu meczu ze straconym golem, co jest najgorszą tego typu serią od 21 lat.

„The Telegraph” pisze dziś, że United zagrali, jakby Mourinho nigdy z Old Trafford nie odszedł. Wymowne.

***

Prezenty rozdawali obrońcy United, prezent swoim rywalom do Top Four dał dziś także Arsenal. Że na wyjazdach Kanonierzy są w stanie skompromitować się z absolutnie każdym rywalem i większym zaskoczeniem jest ich zwycięstwo niż kolejna wpadka – to wszystko wiedzieliśmy. Ale u siebie dawali sobie ostatnio radę z każdym. Ostatnio przegrali z Manchesterem United w FA Cup pod koniec stycznia, później wygrali osiem meczów z rzędu, z kwitkiem odsyłając Czerwone Diabły czy niedawno w Lidze Europy Napoli.

Piłkarze Crystal Palace pokazali w tym sezonie nie raz, nie dwa, nie trzy, nie (…) i nie sześć razy (tylko siedem), że poza Selhurst Park czują się jak szwagier w dyskusji z ojcem o przeciętności Lewandowskiego przy świątecznym stole. Ósme zwycięstwo – to dzisiejsze z Arsenalem – sprawia, że Palace staje się szóstym zespołem ligi pod względem meczów na wyjeździe. Dwa punkty w delegacjach mniej niż Chelsea, trzy mniej niż Manchester United – przyznacie, brzmi to całkiem całkiem.

Reklama

Arsenal zaś zamiast wykorzystać potknięcia United i Tottenhamu, okazał zawodową solidarność, jednocześnie stawiając przed wielką szansą Chelsea. Jeśli The Blues jutro nie wykorzystają okazji w meczu z Burnley, będą nie mniejszym frajerem niż student ze średnią 5,0, któremu nie chciało się skoczyć do dziekanatu złożyć wniosku o stypendium.

***

W rolę zajączka ani myślał wcielić się Liverpool. Cardiff pokazało mecz temu wielki hart ducha, po 0:2 z bezpośrednim rywalem do pozostania w lidze – ekipą Burnley – pojechało do Brighton z nożem na gardle i wygrało 2:0, odnosząc dopiero trzecie wyjazdowe zwycięstwo w sezonie. Wiadomym było jednak, że Liverpool – mimo że u siebie – to w porównaniu z będącym w marnej formie Brighton zadanie z gwiazdką i wykrzyknikiem.

Z każdą minutą skala trudności rosła jednak dla The Reds. Brak strat do przerwy – ten warunek, by w bandzie Kloppa wywołać nieco nerwowości został przez ekipę Neila Warnocka spełniony. Nie udało się spełnić innego – utrzymać pełnej koncentracji w obronie, gdy rywale wykonują stały fragment gry. Liverpool do dziś strzelił takich bramek najwięcej w Premier League (17), ekipa z Walii straciła najwięcej (14). Obie ekipy umocniły się więc na czele rankingów, w których przewodzą, gdy The Reds złamali wreszcie opór bijących się o pozostanie w lidze przeciwników. Trent Alexander-Arnold zagrał idealną piłkę do niepilnowanego Giniego Wijnalduma, a ten zapakował taką sztukę pod ladę Etheridge’a, że głowa mała.

Od tego momentu zaliczenie podchwytliwego testu z Cardiff stało się zdecydowanie łatwiejsze. Liverpool podwyższył wynik golem z karnego – takiego, którego zaliczylibyśmy raczej do tych mniej ewidentnych, ale jednak karnych. Salah wykorzystał do maksimum fakt, że Morrison zachował się niezdarnie, nieprzemyślanie i położył na nim ręce. Egipcjanin to zawodnik tak obyty, że po prostu nie mógł nie wycisnąć z tej sytuacji stu procent.

Liverpool nie daje więc Manchesterowi City złapać choćby krótkiego oddechu, odskoczyć choćby na kawałek, utrzymując walkę o tytuł na ostrzu noża. I nawet jeśli nie jest się fanem „The Reds”, będąc kibicem angielskiego futbolu trudno nie zacierać rąk na cztery kolejne starcia, które zadecydują o tym, kto będzie wielkim zwycięzcą, a kto wielkim przegranym. Jak zauważył wczoraj Pep Guardiola – zwykle punkty, które mają na koncie już teraz wystarczyłyby do zdobycia mistrzostwa – i to najlepiej oddaje skalę wyzwania, jakiemu i City, i Liverpool póki co podołały w wielkim stylu.

Everton – Manchester United 4:0
Richarlison 13′, Sigurdsson 28′, Digne 56′, Walcott 64′

Arsenal – Crystal Palace 2:3
Ozil 47′, Aubameyang 77′ – Benteke 17′, Zaha 61′, McArthur 69′

Cardiff – Liverpool 0:2
Wijnaldum 57′, Milner 81′ (k.)

Najnowsze

Polecane

Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Michał Trela
1
Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...