W tym sporcie normalnie gra toczy się o ułamki sekund, zwycięzcę od pokonanego dzieli czasem tyle, co mrugnięcie okiem. Aż nagle przychodzi taki weekend, jak ten i optyka zmienia się całkowicie. Nagle dyskutuje się nie o tysięcznych częściach sekund, tylko o latach i dekadach. Ale powiedzmy wprost, że okazja jest jedyna w swoim rodzaju. W niedzielny poranek w Chinach 20 najlepszych kierowców świata stanie na starcie tysięcznego wyścigu Formuły 1 w historii.
Liczby w tej dyscyplinie są wszechobecne, jedynka znajduje się przecież nawet w nazwie. Najlepsi kierowcy świata od prawie 70 lat spotykają się na torach całego świata, by walczyć o prymat w najszybszym sporcie na planecie. Bieżący sezon to 21 wyścigów na pięciu kontynentach (wszystkich, poza Afryką), w stawce mamy dwudziestu zawodników, reprezentujących 15 różnych krajów, w tym po wielu latach przerwy także Polskę. W tym gronie jest trzech mistrzów świata, w tym oczywiście panujący, mamy gości ledwie pełnoletnich oraz kierowców dobijających do czterdziestki. Słowem: pełna różnorodność.
Przy okazji wielkiego jubileuszu mamy dla was przegląd najciekawszych liczb, związanych z królową sportów motorowych.
1 – tylu Polaków mamy w stawce dziś i tylu kiedykolwiek mieliśmy na starcie wyścigu F1. Robert Kubica to do dziś zresztą specjalista od jedynek, bo ma na koncie jeden wygrany wyścig i jedno zwycięstwo w kwalifikacjach. Był także pierwszym i jedynym Polakiem, który prowadził w klasyfikacji generalnej mistrzostw świata i pierwszym i jedynym, który miał jeździć w barwach Ferrari. Teraz jest jedynym gościem, który wrócił do najwyższej kategorii wyścigowej po tylu latach przerwy.
2 – kobiety mają na koncie występy w wyścigu Formuły 1. Maria Teresa de Filippis oraz Lella Lombardi wielkiej kariery jednak nie zrobiły. Ta druga zdołała raz wywalczyć punkty. A dokładniej – pół punktu za szóste miejsce w Hiszpanii w 1975 roku (pół, bo wyścig został zakończony wcześniej z powodu tragicznego wypadku).
7 – tytułów mistrza świata wywalczył Michael Schumacher, najbardziej utytułowany kierowca w historii sportu. Największe triumfy święcił w barwach Ferrari, gdzie wygrywał pięć razy z rzędu. Niemiec, zdobywając szósty tytuł w 2003 roku, zdystansował pięciokrotnego czempiona Juana Manuela Fangio, który był pierwszą wielką gwiazdą F1 i zdobył pięć tytułów w pierwszej dekadzie rywalizacji. Najskuteczniejszy spośród aktualnych kierowców jest Lewis Hamilton, który także może się pochwalić pięcioma mistrzostwami świata (cztery ma Sebastian Vettel).
8 – kolejnych kwalifikacji wygrał na przełomie 1988 i 1989 roku Ayrton Senna. Legendarny Brazylijczyk może się także pochwalić rekordowymi ośmioma pole position na tym samym torze – Imola. Wygrywał tam siedem lat z rzędu od 1985 do 1991, a następnie w 1994 roku. To były jego ostatnie kwalifikacje w życiu, bo w czasie wyścigu doszło do fatalnego wypadku, w którym mistrz świata stracił życie. Przez 20 kolejnych lat był zresztą ostatnią śmiertelną ofiarą królowej sportów motorowych. W 2014 roku podczas wyścigu o Grand Prix Japonii fatalny w skutkach wypadek miał Jules Bianchi (nawiasem mówiąc, ojciec chrzestny dzisiejszej gwiazdy Ferrari – Charlesa Leclerca).
9 – wygrać raz, to już wielkie osiągnięcie, marzenie każdego kierowcy wyścigowego. Wygrać dwa razy z rzędu, to coś, co nie udało się większości zawodników. Tymczasem w 2013 roku Sebastian Vettel zapisał niewiarygodną serię 9 wygranych wyścigów. W połowie sezonu triumfował w ojczyźnie i już do końca zmagań nikt nie zdołał go pokonać. Wkrótce jednak przyszła kolejna seria, znacznie mniej przyjemna – 20 startów bez wygranej.
10 – Wielka Brytania to najbardziej utytułowany wyścigowy naród. Aż 10 mistrzów Formuły 1 to właśnie Brytyjczycy, co jest absolutnym nokautem, bo drugie miejsce w tej klasyfikacji zajmują Brazylijczycy, Niemcy i Finowie, którzy mogą się pochwalić trzema czempionami. W sumie Anglicy zdobyli 18 tytułów: Mike Hawthorn (1), Graham Hill (2), Jim Clark (2), John Surtees (1), Jackie Stewart (3), James Hunt (1), Damon Hill (1), Lewis Hamilton (5) i Jenson Button (1).
11 – przez tyle lat w początkowej epoce Formuły 1 w kalendarzu mistrzostw świata znajdował się wyścig w Indianapolis. To o tyle ciekawe, że praktycznie nikt ze startujących w Europie kierowców, rywalizujących w mistrzostwach świata, nie decydował się na podróż za Ocean. W efekcie w Indy 500 walczyli głównie lokalni kierowcy, co powodowało spore zamieszanie. Trzeba powiedzieć wprost, że dziś w księgach z rekordami Formuły 1 mamy kierowców, którzy wygrali wyścig F1, choć nigdy nie prowadzili bolidu F1. Albo na przykład taki Bill Vukovich zajął szóste miejsce w klasyfikacji generalnej w 1954, chociaż wystąpił tylko w domowym wyścigu w Indianapolis i go wygrał, a na pozostałe Grand Prix w ogóle nie poleciał.
14 – tylko tyle krajów może się pochwalić posiadaniem mistrza świata w Formule 1. Oprócz wspomnianych wcześniej Wielkiej Brytanii, Niemiec, Finlandii i Brazylii, są to jeszcze Argentyna (pięć tytułów Juana Manuela Fangio), Australia (trzy razy Brabham i raz Jones), Austria (Rindt i trzykrotnie Lauda), Francja (czterokrotnie Prost), Włochy (Farina i dwa razy Ascari), USA (Phil Hill i Marco Andretti), Hiszpania (dwa razy Alonso). Po jednym tytule mają Kanada, Nowa Zelandia i Republika Południowej Afryki (odpowiednio Villeneuve, Hulme i Scheckter)
16 – razy Ferrari wygrywało tytuł wśród konstruktorów (15 razy ich kierowcy zostawali mistrzami świata). To najlepszy wynik, pośród wszystkich ekip, startujących w Formule 1. Ferrari jest zresztą jedyną ekipą, która wystartowała we wszystkich sezonach, siłą rzeczy ma na koncie najwięcej wyścigów – 974. Co ważne, Scuderia nie poszła tylko w ilość, ale także w jakość – 752 wyścigi kończyły się z co najmniej jednym kierowcą w czerwonym kombinezonie na podium (rekord), a aż 83 razy zdarzało się tak, że włoska stajnia zajmowała dwa pierwsze miejsca. Co może trochę dziwić kibiców, którzy F1 zaczęli śledzić niedawno, drugie miejsce pod względem zdobytych tytułów mistrzowskich wśród konstruktorów zajmuje… Williams.
17 – zaledwie tyle lat miał Max Verstappen, kiedy zadebiutował w wyścigu Formuły 1, co jest oczywiście rekordem. Jako 18-latek wygrał wyścig o Grand Prix Hiszpanii, zostając najmłodszym triumfatorem w historii F1. Gwiazdor Red Bulla jest jedynym Holendrem, który stanął na najwyższym stopniu podium. Pozwolił w ten sposób dołączyć swojej ojczyźnie do bardzo wąskiego grona krajów, które mogą się poszczycić tym, że jej hymn odegrano po wyścigu Formuły 1.
21 – właśnie tyle jest krajów, których reprezentanci wygrali wyścig w Formule 1. Na czele listy znajduje się Wielka Brytania, z 19 zwycięzcami, którzy łącznie mają na koncie aż 278 wygranych Grand Prix (ponad 1/4 wszystkich). Druga pozycja to Niemcy (7 zawodników, 178 zwycięstw), trzecia Brazylia (6/101). Krajów jest tak niewiele, że możemy wymienić wszystkie: Francja (12/79), Finlandia (5/51), Włochy (15/43), Australia (4/42), Austria (3/41), Argentyna (3/38), USA (15/33), Hiszpania (1/32), Kanada (2/17), Nowa Zelandia (2/12), Szwecja (3/12), Belgia (2/11), RPA (1/10), Kolumbia (1/7), Szwajcaria (2/7), wspomniana Holandia (1/5), Meksyk (1/2), Wenezuela (1/1) i oczywiście – Polska (1/1).
22 – tyle hat tricków zaliczył Michael Schumacher. Od razu uspokajamy – nie chodzi o popisy na boisku piłkarskim (choć Schumacher w piłkę zawsze lubił grać), a o wyścigowe hat tricki. Tak w padoku określa się sytuację, w której kierowca najpierw wygrywa kwalifikacje, potem wyścig, a w międzyczasie wykręca jeszcze najlepszy czas okrążenia. Niemiecki mistrz był w tym temacie specjalistą, dość powiedzieć, że drugiego na liście Hamiltona wyprzedza aż o osiem hat tricków.
28 – lat miał Karl Jochen Rindt, kiedy zginął w wypadku w czasie treningu przed Grand Prix Włoch we wrześniu 1970. To było pod koniec jego najlepszego sezonu w karierze, w którym w barwach Lotusa wygrał pięć wyścigów. W chwili tragicznej śmierci Rindt był liderem klasyfikacji generalnej. – Umrzeć, robiąc coś, co się kocha, to umrzeć szczęśliwym. Jochen miał podziw i szacunek nas wszystkich. Bez względu na to, co się stanie w pozostałych wyścigach, dla nas on jest mistrzem świata – mówił na pogrzebie inny kierowca F1, Joakim Bonnier. I jego słowa okazały się prorocze. W czterech ostatnich Grand Prix sezonu nikt nie zdołał zniwelować strat do Rindta. W ten sposób Austriak został jedynym kierowcą w historii Formuły 1, który został mistrzem świata pośmiertnie.
34 – konstruktorów zdołało wygrać wyścig od początku historii Formuły 1. Podobnie, jak na przykład w futbolu – tu także nie ma równego podziału łupów i najwięksi zgarniają najwięcej. Cztery najbardziej utytułowane ekipy (Ferrari, Williams, Mercedes i McLaren) mają na koncie 620 wyścigowych zwycięstw.
46 – tyle procent wyścigów, w których wziął udział, zdołał wygrać Juan Manuel Fangio, etatowy mistrz pierwszych lat Formuły 1. Argentyńczyk na starcie stawał 52 razy, a na najwyższym stopniu podium aż 24. Najlepszy dziś Lewis Hamilton może się pochwalić „jedynie” 32-procentową skutecznością w wygrywaniu wyścigów (74/231).
53 – lata miał na karku Luigi Fagioli, kiedy zwyciężył w wyścigu we Francji w 1951 roku. Rekordu nie zdołał wyśrubować, bo rok później zginął w czasie treningu przed Grand Prix Monako. Inny jego rekord lada moment zostanie wymazany, ale póki co Fagioli jest jedynym zwycięzcą wyścigu, który nie urodził się w XX wieku.
69 – tyle lat (bez kilku tygodni) minęło od pierwszego wyścigu w historii. Pierwszy akt Formuły 1 miał miejsce 13 maja 1950 roku na brytyjskim torze Silverstone, zbudowanym na miejscu lotniska wojskowego z II wojny światowej. Wyścig wygrał Giuseppe Farina w barwach Alfa Romeo, a jego zwycięstwo oklaskiwało 200 tysięcy kibiców, z królem Jerzym VI na czele.
71 – torów gościło u siebie wyścigi Formuły 1 – w sumie w 32 różnych krajach. Co ciekawe, do tej listy nie należy wliczać Luksemburga i San Marino, choć w poprzednich sezonach odbyły się wyścigi o Grand Prix obu tych krajów. Rzecz w tym, że wspomniane zawody rozgrywano na torach odpowiednio w Niemczech i we Włoszech.
72 – procent wyścigów w sezonie 2004 wygrał Michael Schumacher. Niemiec triumfował w 13 Grand Prix na 18 rozegranych. Takiej skuteczności nie miał nikt później, choć Sebastian Vettel w 2013 roku też wygrał 13 razy (ale na 19 zawodów). W historii był jednak ktoś, kto dominował bardziej – Alberto Ascari, który w 1952 roku wypuścił z rąk tylko dwie wygrane (6/8, czyli 75 procent).
88 – to numer, który w tym sezonie wybrał Robert Kubica. Kiedy Polak pierwszy raz trafił do F1, nie mógł decydować o numerze startowym – według obowiązujących wtedy przepisów mistrz świata dostawał jedynkę, jego partner z zespołu dwójkę, dalsze numery były przyporządkowywane na podstawie ubiegłorocznej klasyfikacji konstruktorów (wicemistrzowie dostawali 3 i 4, kolejna ekipa 5 i 6, itd.). Kubica w F1 debiutował z numerem 38 (dla rezerwowego kierowcy), potem przejął 17 od Jacquesa Villeneuve’a. Jego kolejne numery to 10, 4, 5 i 11. Teraz postawił na 88, bo ósemka, czyli jego ulubiona liczba, była już zajęta.
91 – to liczba wyścigów, wygranych przez Michaela Schumachera. Siedmiokrotny mistrz świata na starcie wyścigu meldował się 306 razy, ponad połowę zawodów kończył na podium. To do dziś niepobity rekord, choć trzeba przyznać, że legendarnemu Niemcowi po piętach depcze Lewis Hamilton. Aktualny czempion w CV wpisuje 74 zwycięstwa, ale licznik ciągle bije, Anglik ani myśli wybierać się na emeryturę. Póki co wyprzedził już Schumachera pod względem wygranych w kwalifikacjach (84 – 68).
99 – tylu różnych kierowców rozpoczynało wyścig Formuły 1 z pierwszego pola startowego. Co ciekawe, póki co ostatnim na tej liście jest młody kierowca Ferrari – Charles Leclerc. Swoje debiutanckie pole position wywalczył dwa tygodnie temu, w Bahrajnie, czyli w wyścigu numer… 999.
100 – procent miejsc na podium zaliczył w 2002 roku Michael Schumacher. Niemiecki mistrz na 17 startów wygrał 11 razy, pięć razy był drugi, a raz trzeci. Tytuł zapewnił sobie na 6 wyścigów przed końcem sezonu! Stuprocentowa skuteczność w meldowaniu się na podium to absolutny rekord Formuły 1, do którego nikt inny się nie zbliżył. Sebastian Vettel i Lewis Hamilton w ostatnich latach także potrafili zaliczyć po 17 wizyt na pudle w sezonie, ale w odpowiednio 19 i 21 startach. Dość powiedzieć, że drugi na liście kierowców z największą liczbą kolejnych podiów w jednym sezonie jest Fernando Alonso (ex aequo z Rosbergiem, Hamiltonem i Vettelem). Ich wynik to… 9.
130 – wyścigów czekał Mark Webber na swoją pierwszą wygraną w Formule 1. Australijczyk kilka razy wcześniej był blisko, ale zawsze czegoś brakowało. Wreszcie, w Grand Prix Niemiec w 2009 roku mógł stwierdzić: mission accomplished! Tych słów z kolei nigdy nie wypowiedział świetnie znany polskim kibicom Nick Heidfeld. Partner Kubicy z zespołu BMW Sauber zaliczył 183 starty bez wygranej i zajmuje drugie miejsce na niechlubnej liście. Pierwszy jest Andrea de Cesaris, Włoch, który ścigał się od 1980 do 1994 roku i na 208 startów nie zwyciężył ani razu (raptem pięciokrotnie był na podium).
158 – startów i ani jednego miejsca na podium – nie jest łatwo być Nico Hulkenbergiem. Niemiec w F1 jeździ od 2010 roku (z roczną przerwą). Zapracował sobie na opinię solidnego, szybkiego kierowcy. Regularnie dowozi punkty, regularnie melduje się w górnej połówce klasyfikacji generalnej. Ale – nic więcej. Taki West Ham United, który raczej w lidze się utrzyma, czasem nawet powalczy o Ligę Europy, ale na cokolwiek więcej raczej nikt nie liczy. W przypadku Hulkenberga póki co szczytem możliwości było kilka czwartych i piątych miejsc. Mamy niejasne przeczucie, że jeśli w końcu zamelduje się na podium, to z radości wypije całą butlę szampana, którą tam dostanie.
200 – tyle centymetrów przejechał w karierze w Formule 1 Ernst Loof. Niemiecki inżynier, jeden z projektantów słynnego BMW 328, zakwalifikował się do wyścigu o Grand Prix Niemiec w 1953. Ruszał z przedostatniego pola i tuż po starcie zaliczył defekt pompy paliwowej. W sumie pokonał dwa metry toru w swoim jedynym wyścigu. Nie musimy wam chyba dodawać, że to swoisty rekord.
231 – to liczba nieprzerwanych startów Lewisa Hamiltona w F1. Od debiutu w Grand Prix Australii w 2007 roku, angielski kierowca nie opuścił ani jednego wyścigu. Drugiego na liście Nico Rosberga (już się nie ściga) wyprzedził o 25 startów. Jedyny poza Hamiltonem aktywny kierowca w czołówce tego zestawienia to Sebastian Vettel. Niemiec legitymuje się jednak „zaledwie” 159 startami z rzędu i aby zagrozić Anglikowi musiałby jeździć jeszcze ponad cztery sezony po zakończeniu przez niego kariery.
322 – tyle wyścigów w karierze zaliczył Rubens Barrichello. Brazylijczyk w elicie ścigał się od 1993 do 2011 roku. Wygrał jedenastokrotnie, 68 razy finiszował na podium, zdobył także 14 pole position. Nigdy jednak nie był mistrzem świata, dwa razy kończył sezon na drugim, dwa razy na trzecim miejscu.
764 – tylu kierowców w czasie 999 wyścigów i blisko 70 lat przewinęło się przez Formułę 1 i choć raz stanęło na starcie. Najwięcej w tym gronie było Brytyjczyków, Amerykanów i Włochów, solidną grupę stanowili Francuzi, Niemcy, Brazylijczycy i Argentyńczycy. Jeśli chodzi o wyścigową egzotykę, to warto wymienić dwóch Tajów (dziś Albon, kiedyś jeden z następców tronu), jednego Marokańczyka, dwóch Hindusów i oczywiście – jednego Polaka.
800 – to do tej pory jedyny kamień milowy i jubileuszowy wyścig w karierze Roberta Kubicy. Wyścigu numer 800 nie wspomina jednak zbyt dobrze. W Singapurze w 2008 roku zakwalifikował się na 4. miejscu, ale do mety dojechał dopiero 11. Wszystko przez wypadek Nelsona Piqueta Juniora i wyjazd samochodu bezpieczeństwa w najgorszym dla Polaka momencie. Jak się potem okazało, Brazylijczyk rozbił się celowo, bo takie dostał polecenie od Flavio Briatore, który wymyślił, że to pomoże wygrać Alonso (co zresztą się udało).
1000 – to już w niedzielę rano – wyścig numer tysiąc. Skorzystamy z okazji i spróbujemy się przebić: to będzie tysięczny wyścig, ale już po nim, za dwa tygodnie w Azerbejdżanie nastąpi wyścig tysiąc pierwszy, a nie w żadnym wypadku „tysięczny pierwszy”. Dokładnie ta sama zasada obowiązuje przy podawaniu daty, więc mamy obecnie rok dwa tysiące dziewiętnasty, a za potworki w stylu „dwutysięczny piętnasty”, czy „dwutysięczny dziesiąty” najchętniej byśmy bez procesu skazywali na przymusowe słuchanie sióstr Godlewskich, ewentualnie oglądanie ich występów w MMA. Słowem: nie mówcie tak, prosimy bardzo. Aha, i oglądajcie Formułę 1 (a nie pierwszą), choćby przez kolejny tysiąc wyścigów.
JAN CIOSEK