Trudno powiedzieć, by w gablocie przeznaczonej na europejskie trofea, panował w Arsenalu i Napoli ścisk, jak w supermarkecie przy okazji przeceny na karpie. Kanonierzy wygrywali coś ostatni raz w 1994 roku – Puchar Zdobywców Pucharów – z kolei Azzurri ostatnio (i tylko wtedy) cieszyli się, gdy zwyciężali w Pucharze UEFA w 1989. Jeśli rok potrafi być w futbolu całą epoką, to oba zespoły brały coś dla siebie w Europie, kiedy futbol nie wymyślił jeszcze koła. I okej: może Liga Europy to nie jest trofeum, na widok, którego mdleją dziewczyny, ale jeśli jesteś już w ćwierćfinale, a zwyciężasz tak rzadko, musisz spiąć poślady. Historią kibiców nie nakarmisz. No i wygląda na to, że mocniej tyłek spiął Arsenal, bo wygrał dość gładko 2:0 i jest o krok od przejścia ekipy Ancelottiego.
Która – bo zaczniemy od przegranych, niech coś mają z życia – zaprezentowała się dzisiaj słabiutko. Bezbarwnie, nudno, schematycznie, wolno. Dobierzcie dowolne negatywne w kontekście piłki nożnej sformułowanie, a istnieje duża szansa, że będzie pasować do gości. Cech nie miał dzisiaj właściwie nic do roboty, mógłby z powodzeniem rozwiązywać panoramiczne. Raz przeniósł nad poprzeczką próbę Koulibaly‘ego, ale nawet się przy tym nie spocił, bo strzał leciał wolno w środek bramki. Raz złapał flaka od Ounasa, jednak równie dobrze mógł zatrzymać to coś podeszwą. Nie nazwiemy przecież tego uderzeniem, za bardzo je szanujemy.
Właściwie nic nie potrafiło ciekawego zaproponować Napoli. Grało, jakby ktoś tym piłkarzom zabrał talent, niczym w Kosmicznym Meczu. Callejon miał piłkę z prawej strony i widział, że nikogo nie ma w polu karnym? Wrzucił.
Ounas nawinął rywala w polu karnym? To jeb, uderzenie w dwudziesty rząd, biedny kibic stracił kubek z herbatą. Zieliński widział, że kolega stoi na spalonym? Podał mu piłkę, może liniowy pojechał na wczasy. Nie pojechał. Napoli albo klepało piłkę bez sensu przed polem karnym i ją traciło, albo grało lagi. A przecież nie ma z przodu centrów, tylko raczej kurdupli, jeśli Milik nie gra od początku. I nie grał, bo wszedł dopiero z pół godziny przed końcem.
Jednak musimy na chwilę wrócić do Zielińskiego, ponieważ jeśli coś miało się dobrego wydarzyć dla Napoli w tym meczu, to w tym wydarzeniu Polak miał wziąć udział. A właściwie musiał, tyle że zaproszenie wyrzucił do śmieci. Posłał mu świetną piłkę ze skrzydła Insigne, pomocnik, choć wjechał na piłkę wślizgiem, miał jednak masę czasu, by celować właściwie. Niestety z tego błogosławieństwa nie skorzystał i nie trafił nawet w bramkę. A to mogła być sytuacja kluczowa w kontekście całego dwumeczu. Nie szło Napoli, owszem, ale w rewanżu nie jest wykluczone, że będą w lepszej dyspozycji. Bramka na wyjeździe cholernie by się im przydała, a tak wracają do domu z jajem i będzie trzeba się cholernie napocić.
Tym bardziej że Arsenal wyglądał dzisiaj naprawdę konkretnie. To 2:0 jest tak naprawdę najmniejszym wymiarem kary, ponieważ gdyby skuteczniejszy był Ramsey, Maitland-Niles czy Aubemayang, to Kanonierzy mieli prawo myśleć tutaj o zakręceniu się w okolicach piątki. Niestety albo gospodarze zaliczali pudła, albo świetnie bronił Meret. Jednak co dla minimum przyzwoitości miało wpaść, to i tak wpadło. Najpierw gospodarze zagrali śliczną koronkę – dwa podania bez przyjęcia i dwa zagrania na dwa kontakty – którą strzałem z jedenastu metrów skończył Ramsey. Potem Ruiz stracił piłkę w środku boiska jak junior, kontrę Kanonierów skończył strzałem Torreira, tyle że w tym przypadku Cionka z Senegalem zrobił Koulibaly i było 2:0.
Na tym się skończyło, ale jak wspomnieliśmy: tylko Meret wie, jakim cudem wyciągnął się do strzału Maitlanda-Nilesa, by zbić go nad poprzeczkę. Arsenal i tak powoli rośnie na faworyta tej edycji. Jednak skoro ma Unaia Emery’ego za sterami, czy kogoś może to dziwić?
Arsenal – Napoli 2:0
Ramsey 15′ Koulibaly (s) 25′