Wyobraź sobie, że nagle tracisz wzrok. Codzienne czynności stają się bardziej skomplikowane, zwiększają poziom trudności o kilka ładnych poziomów. Nawet wyjście do sklepu początkowo urasta do rangi sporego wyzwania.
Innymi słowy: kiedy tracisz wzrok, twoje życie zmienia się o 180 stopni.
Maria Róża Czacka przestała widzieć, gdy miała 22 lata. W czasach może nie wszechobecnej pogardy dla osób niepełnosprawnych, ale na pewno w okresie nacechowanym stępioną wrażliwością na tego typu przypadki. Ponad sto lat temu. Maria była młodą dziewczyną, szlachcianką z bardzo bogatego domu. Dopiero co zaczynała wchodzić w dorosłe życie. Można wyobrazić sobie skalę tragedii, jaką przeżyła. A jednak kiedy wraz z rodziną zdała sobie sprawę, że wzroku nie da się odzyskać, zdecydowała, że cały majątek, który miałaby jako panna w posagu, przeznaczy na działanie na rzecz niewidomych.
Tak powstał Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci Niewidomych w Laskach.
Formował się ponad sto lat temu, w czasach, gdzie – delikatnie mówiąc – nie funkcjonowały ubezpieczenia zdrowotne i tego typu przywileje. – Ówczesna wrażliwość na niepełnosprawność? Nie wiem, czy była niska. Może nawet bardzo niska. Człowiek nie dość, że nie miał pieniędzy na życie, to jeszcze znajdował się poza nawiasem społecznym. Trzeba było liczyć na krewnych, w przeciwnym wypadku było trudno – zauważa pracująca w ośrodku Anna Chojecka. Wraz z wieloma innymi osobami kultywująca tradycję pomagania niewidomym.
Ośrodek przeżył wiele – w czasach PRL chciano go zlikwidować, w 2008 roku doszło do pożaru. Nigdy jednak nie zawiesił swojej działalności. Cały czas trwał. I trwa nadal.
Wszystko dzięki pomysłowi Marii, która kupiła ziemię, aż kilkadziesiąt hektarów majątku. Zaangażowała kilku pomocników i robiła wszystko, żeby pomagać takim samym osobom jak ona. Niewidomym.
– Główny cel? Właśnie edukacja i rehabilitacja osób niewidomych w celu przygotowania ich do samodzielnego życia – przyznaje Dorota Grabowska, kolejna z osób pracujących w ośrodku, gdzie uczą się dzieci niewidome, słabowidzące, a także osoby z niepełnosprawnością sprzężoną. Czyli oprócz tego, że mają problem wzrokowy, to pojawiają się też dodatkowe niepełnosprawności. Ruchowe, intelektualne w stopniu lekkim bądź umiarkowanym. W ośrodku znajduje się przedszkole, dział wczesnego wspomagania rozwoju, także szkoły podstawowe i ponadpodstawowe. Na każdym poziomie edukacji organizowane są kształcenie takie, jak w typowych szkołach. Z normalnym programem.
– Ośrodek istnieje ponad sto lat, a idea pozostała – podstawą jest to, by osoby z niepełnosprawnością wzrokową mogły egzystować samodzielnie w życiu. Żeby mogły kształcić się, rozwijać i żyć normalnie. Pomimo problemów. Mamy dzieci niewidome i słabowidzące, u których istnieje zagrożenie utraty wzroku. Niestety, pojawiają się takie przypadki. Staramy się przygotowywać je do przyszłego życia w takiej formie, jakby żyły bez wzroku – opowiada Anna Chojecka. I kontynuuje: – Wzrok można stracić bardzo łatwo. Albo inaczej: bardzo szybko, w każdym momencie.
Smutna historia, sprzed dwudziestu lat. Jeszcze przed wielkim pożarem, który przeżyliśmy. Mieliśmy chłopca słabowidzącego. W papierach: możliwa utrata wzroku. Pewnego razu wyszedł ze szkoły do internatu. Ot, kilkaset metrów. Szedł, szedł i w pewnym momencie – nagle! – stracił wzrok. Wszedł spokojnie do internatu, zgłosił się do wychowawcy.
– Proszę pana, wie pan, taka śmieszna sprawa. Przed chwilą straciłem wzrok. Zupełnie.
Powiedział to z niewyobrażalnym spokojem, jak gdyby nigdy nic. Dla nas szok, dla niego – ot, po prostu zwykła sprawa. Później starał się funkcjonować normalnie, dawał radę.
Ale smutne historie smutnymi historiami. Zdarzają się, ale mówimy o pojedynczych przypadkach, incydentach. Są i zabawne.
Historia kolegi, matematyka, który w młodym wieku stracił wzrok i zaczął pracować w naszym ośrodku. Pewnego razu na zajęcia przyjechali studenci. Jedna z nich miała przeprowadzić lekcję w obecności mojego kolegi. No i zaczęła. Lekcja geometrii, nie szło jej. W końcu, w rozpaczy, mówi do uczniów:
– Wiecie, właściwie trzeba byłoby rzucić na to okiem, żeby to zrozumieć.
W tym momencie jeden z uczniów wyjął obie protezy oczne i zapytał, którym okiem ma rzucić. Efekt? Studentka zemdlała.
Swoją drogą, dystans jest potrzebny i młodzieży, i przede wszystkim pracownikom. Trochę tutaj pracuję, wiele widziałam. Część potencjalnych nauczycieli przychodziła na praktyki i natychmiast uciekała. Wycofywała się z zawodu z myślą – nie ma szans, nie poradzę sobie z tym dystansem. Skąd to się brało? Może zbyt duże poczucie potrzeby litowania się nad dziećmi, może zbyt duże poczucie nadopiekuńczości. A to tak naprawdę przeszkadza. Do młodzieży i dzieci trzeba podchodzić z miłością, jasne, ale również z obiektywnym rozsądkiem. Mogę wykonać za to dziecko wiele czynności, ale co z tego? Jeżeli będę się litowała i usługiwała mu we wszystkim, to czego ono się nauczy? Niczego. Będzie jeszcze bardziej niesprawne. To droga donikąd.
Dlatego staramy się uczyć naszych wychowanków samodzielności. Potem zdarzają się takie sytuacje, że przychodzi absolwent i wyraża wdzięczność za skończenie technikum, ale przy okazji przyznaje, że poszedł jeszcze na studia. To cieszy, motywuje do dalszego działania. Mamy nadzieję, że większości osób udaje się żyć normalnie. A nawet więcej: jesteśmy tego pewni. Przypadki dzieci, które po skończeniu szkoły wychodzą z naszego ośrodka i przeżywają potyczki z losem zdarzają się bardzo rzadko. Może w sytuacjach, kiedy taka osoba pochodzi z patologicznej rodziny i nie ma potem żadnego wsparcia w dorosłości. Żeby otrząsnąć się i pójść dalej. Ale to zmienić trudno.
*
– Mam taką obserwację. Ważne, by dzieci trafiły tutaj jak najwcześniej. Środowisko ludzi, którzy potrafią pracować z osobami niepełnosprawnymi jest bardzo ważne. Mówimy o zupełnie innej technice pracy, opartej na dotyku. Nierzadko przychodzą do nas dzieci starsze, na przykład do szóstej klasy. Widać, że brakuje im techniki pracy. Trzeba nadrabiać.
– Dorota Grabowska.
*
Mówimy o ośrodku, w którym – jak można usłyszeć – osoba niepełnosprawna może stać się kimś wartościowym i dać coś drugiemu człowiekowi, co wydaje się w tym wszystkim najważniejsze.
Tak samo ważne jak pomoc tego typu szlachetnym inicjatywom. Nie ma przypadku w tym, że Orlen organizuje marszobieg w kategorii open na dystansie półtora kilometra, który wystartuje o 16 w sobotę 13 kwietnia z błoń PGE Narodowego. Wpisowe wynosi co najmniej siedem złotych, ale czy wpłacicie, siedem, 70, czy 700 złotych, jedno się nie zmienia – każda kwota zostanie przekazana na ośrodek w Laskach. Więcej – wpisowe zostanie podwojone przez firmę Orlen!
Warto więc wziąć udział, nie tylko po to, by zmierzyć się z ekipą KTS-u. Liczy się przede wszystkim pomoc dla dzieci.
Konkrety W TYM MIEJSCU!