Mauricio Pochettino i Pep Guardiola pewnie będą po tym meczu całkiem zadowoleni z postawy swoich podopiecznych. Podczas analizy pochwalą ich za przesuwanie się formacji, za trzymanie odległości w trójkątach, za zakładanie pressingu lekkopółśredniego i umiejętne wychodzenie spod nacisku przeciwnika. Za błyskawiczne powroty z ataku do obrony i w ogóle za wszystkie te taktyczne niuanse, które dość średnio interesują kibiców. Żądnych igrzysk. Niestety – igrzysk dzisiaj w Londynie nie było. Doczekaliśmy się jednak rozstrzygnięcia, choć od starcia Tottenhamu z Manchesterem City na kilometr cuchnęło bezbramkowym remisem.
Cóż – nic z tego. The Citizens znowu nie oczarowali w fazie pucharowej Champions League, przegrywając na tym etapie rozgrywek już piąty mecz, odkąd drużynę objął Pep Guardiola. Hiszpan w play-offach pokonał dotychczas jedynie Schalke 04 (dwukrotnie), FC Basel i Monaco, choć z tą ostatnią ekipą i tak koniec końców odpadł. Zdaje się, że ściągnięto go na Etihad Stadium z myślą o tym, by grono pozostawionych w pokonanym polu przeciwników prezentowało się jednak ciut bardziej okazale.
Jeżeli chodzi o ćwierćfinałowe starcia z Liverpoolem i Tottenhamem, bilans jest wymowny. 0 – 0 – 3. Co jest w sumie dość zastanawiające, ponieważ na krajowym podwórku machina wojenna Guardioli jeńców raczej nie bierze i pewnym krokiem zmierza ku obronie tytułu mistrzowskiego.
Pewnie inaczej by się spotkanie ułożyło, gdyby rzut karny w 13 minucie skutecznie wykonał Sergio Aguero. Doskonałą akcją indywidualną wykazał się dobrze dziś dysponowany Raheem Sterling, a jego uderzenie ręką zablokował interweniujący wślizgiem Danny Rose. Sędzia najpierw się zawahał, ale za namową VAR-owców podbiegł do ekranu i zdecydował się jednak podyktować jedenastkę. Angielscy eksperci najedli się w tym momencie szaleju. Wierzcie lub nie, ale na Wyspach wciąż całkiem spore grono – zdawałoby się – poważnych ludzi otwarcie protestuje przeciwko technologicznemu wsparciu dla arbitrów.
Opozycja do zdrowego rozsądku ma się w Anglii doskonale. Argumenty w stylu: “obie drużyny świetnie weszły w ten mecz, nie należało tego przerywać takim rzutem karnym” albo “sędzia nigdy nie grał w piłkę, nie rozumie takich sytuacji” są tam na porządku dziennym.
Gdy Hugo Lloris obronił strzał Aguero, pojawiły się nawet głosy, że “sprawiedliwości stało się zadość”.
Dla argentyńskiego napastnika to kolejna bardzo ważna jedenastka spierniczona popisowo w Champions League. Sknocił już karnego w meczu z PSG w 2016 i w starciu z Barceloną w 2015 roku. Do tego jeszcze dochodzi pomyłka w meczu z Szachtarem (2017) i dwa zmarnowane karniaki w eliminacyjnym starciu ze Steauą (2016). Sporo tego. Zresztą, sam Lloris też wie już jak to jest obronić strzał z jedenastu metrów wykonywany przez Aguero – udało mu się to cztery lata temu w ramach Premier League. Inna sprawa, że w tamtym meczu Kun strzelił w sumie cztery gole, w tym dwa… właśnie z karnych. W Lidze Mistrzów zaś Francuz nie dał się pokonać przy strzałach Higuaina (2018; poprzeczka) i Falcao (2016).
Dzisiaj Lloris zachował czyste konto i bez wątpienia można go zaliczyć do grona największych bohaterów spotkania, a być może nawet nagrodzić tytułem piłkarza meczu. Gwarantował spokój i pewność w tyłach. Choć to Heung-Min Son, korzystając na totalnym gapiostwie ustawionego znów na lewej obronie Fabiana Delpha, zdobył gola na wagę trzech punktów dla gospodarzy. I to w momencie, gdy na boisku nie było już Harry’ego Kane’a. Gwiazdor Tottenhamu toczył dzisiaj prawdziwą wojnę z obrońcami The Citizens i ostatecznie sanitariusze musieli go znieść z pola bitwy. Rannego i to, co gorsza, chyba dość poważnie.
Sytuacja wygląda słabo. Źle. Pierwsze pogłoski? – Będę zaskoczony, jeżeli Kane jeszcze w tym sezonie zagra – ogłosił Jermaine Jenas. A część ekspertów zaczęła sugerować, że kolejny uraz to efekt zbyt pośpiesznych powrotów Kane’a na boisko.
60 tysięcy kibiców na nowiuśkim obiekcie Tottenhamu przeżyło zatem chwile grozy i chwile radości, choć atmosfera na obiekcie była generalnie wspaniała. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak nudny był to obszernymi fragmentami mecz. Termin “piłkarskie szachy” opracowano właśnie z myślą o omawianiu takich spotkań, choć nawet w szachy można grać w sposób znacznie bardziej pasjonujący i dynamiczny, czego dowodem choćby zdumiewające partie “Czarodzieja z Rygi”, Michaiła Tala. Dziś obu stronom brakowało w Londynie właśnie prędkości, kreatywności, elementu zaskoczenia. Można oczywiście zachwycać się perfekcją w grze defensywnej, ale niedobór klarownych sytuacji wynikał raczej z kalkulacji, kunktatorstwa.
Pochettino i Guardiola zwarli się w klinczu jak dwaj wytrawni pięściarze wagi ciężkiej, nie poszli na szaleńczą wymianę ciosów w stylu Szymańskiego i Talarka. Lecz koniec końców podopiecznym argentyńskiego managera udało się wyprowadzić bardzo mocny cios, który wylądował na szczęce przeciwnika.
Zdaje się, że Guardiola trochę przekombinował. Niektórymi decyzjami personalnymi podciął skrzydła własnej drużynie.
Oczywiście 1:0 to jeszcze nie nokaut, najwyżej liczenie. Manchester City ma wszelkie argumenty ku temu, by rewanżu odwrócić losy dwumeczu i awansować do półfinału Ligi Mistrzów. Sam Guardiola nie traci optymizmu: – Zagraliśmy dziś dobry mecz, kontrolowaliśmy sytuację na boisku. W futbolu zawsze kluczowe są pojedyncze momenty. Mieliśmy swoją szansę z rzutem karnym, nie udało się jej wykorzystać. Nie pozwoliliśmy im się rozpędzić, mieliśmy sporo okazji. Ale to jest Liga Mistrzów i musimy zaakceptować ten rezultat.
Strzelec zwycięskiego gola, Heung-Min Son przedstawił naturalnie inny ogląd sytuacji: – Zasłużyliśmy na zwycięstwo. Nigdy się nie poddajemy jako drużyna, walczymy do końca. Byliśmy dziś konkretniejsi od przeciwników. Uwielbiam grać na tym stadionie, występować przed tą publicznością to coś niezwykłego. Jestem niezwykle wdzięczny, że dostąpiłem takiej możliwości.
Nowy stadion doczekał się już nawet pierwszego ekscesu – w końcówce spotkania na murawę wdarł się kibic, którego przed wyczynianiem głupot próbował rozpaczliwie powstrzymać… Mauricio Pochettino.
Kto wie – być może to nie był ostatni raz, gdy Liga Mistrzów gości w tym sezonie na Tottenham Hotspur Stadium. Wszystko rozstrzygnie się jednak w Manchesterze. Faworytem dwumeczu dalej trzeba chyba uznać podopiecznych Guardioli, biorąc pod uwagę jak blisko byli, by ustawić sobie dzisiejszy mecz po swojemu. Niemniej – Spurs mają swój wynik. Stracili Kane’a, cholera wie na jak długo, ale jadą na Etihad Stadium z konkretną zaliczką. A Mauricio Pochettino kolejny raz udowodnił, że potrafi swojego hiszpańskiego oponenta przechytrzyć.
Tottenham 1:0 Manchester City
Heung-Min Son 78′
fot. NewsPix.pl