Liverpool blisko półfinału Ligi Mistrzów. Do Porto pojedzie z dwubramkową zaliczką, którą wywalczył w pełni zasłużenie, aczkolwiek kilka szczegółów każe zachować ostrożność w ferowaniu wyroków co do marnych szans “Smoków” w rewanżu.
Gospodarze zagrali naprawdę dobry heavy metal, na modłę klasyki z lat 80. – było ostro, z kopem, ale również melodyjnie z chwytliwym riffem. Aż chciało się podskakiwać i trząchać dynią. Dotyczy to jednak głównie w pierwszej połowy. “The Reds” grali wtedy z rozmachem w ofensywie i łatwo stwarzali zagrożenie pod bramką Ikera Casillasa. A że mieli jeszcze trochę szczęścia, efekty nadeszły błyskawicznie. Firmino wycofał do Naby’ego Keity, rykoszet od Olivera Torresa i piłka w siatce.
Liverpool ustawił sobie granie i dość szybko podwyższył prowadzenie. To była najpiękniejsza akcja meczu. Rozpoczął ją Firmino, przepięknym prostopadłym podaniem napędził Henderson, a wbiegający Alexander-Arnold wyłożył piłkę do Firmino i mieliśmy 2:0. Nie było spalonego, którego wyznaczała linia piłki, Brazylijczyk zdawał się znajdować na równi.
Porto czasami próbowało się odgryzać, ale prędzej dostałoby trzeciego gonga niż złapało kontakt. W zasadzie wspomnieć można jedynie o zmarnowanej sytuacji Maregi, kiedy rozpędzony w polu karnym strzelił w Alissona.
Szkoda, że po zmianie stron widowisko trochę nam siadło. “The Reds” bardzo długo kontrolowali przebieg wydarzeń i tym mogli imponować. Jeśli nawet tracili piłkę, przeważnie błyskawicznie ją odzyskiwali. Brakowało jednak kolejnych okazji, a w końcówce nawet mogło się to zemścić, gdyby Marega dograł do Otavio zamiast samemu walić w trybuny.
Zwolenników VAR-u na pewno dziś w Porto nie przybyło. Wszystkie sytuacje na styku były bowiem rozstrzygane na korzyść Liverpoolu, którego zawodnicy dwa razy zagrywali rękami w swoim polu karnym i w obu przypadkach nie było wskazania na wapno. Sędziowie bez wątpienia wybronią się i z tego, że Alisson nabił rękę Alexandra-Arnolda, i z tego, że Lovren dostał w łokieć będąc w powietrzu po rzucie rożnym, ale nie damy głowy, że żaden arbiter nie podjąłby tu innej decyzji. A już na sto procent wielu pokazałoby czerwoną kartkę Salahowi za taki faul z końcówki.
To była walka o piłkę, Egipcjanin nie chciał robić krzywdy, lecz wyszło jak wyszło. Mateu Lahoz i jego ekipa nie dali jednak nawet żółtej kartki! Nie wiadomo, czy w ogóle ten faul analizowali.
Podopieczni Kloppa pojadą do Portugalii z mocnymi argumentami, ale sprawy byśmy nie przesądzali. Porto w tym sezonie pucharowym wygrało u siebie wszystkie mecze, a już w 1/8 finału odrobiło straty z wyjazdu. Wtedy chodziło o 1:2 w Rzymie, zadanie łatwiejsze, jednak w tej parze emocje jeszcze mogą być.
Liverpool – FC Porto 2:0 (2:0)
1:0 – N. Keita 5′
2:0 – Firmino 26′
Fot. newspix.pl