Do tej pory tylko jeden zespół w historii Premier League był aż tak słaby, by jego spadek został przypieczętowany na sześć kolejek przed końcem. To Derby County (więcej o „Barankach na rzeź” czytaj TUTAJ). W sezonie 2007/08 Derby pobiło chyba wszystkie negatywne rekordy ligi od czasu zmiany jej nomenklatury. Dopiero po jedenastu latach doczekało się godnego rywala.
1 wygrana w 38 meczach. 11 punktów na koniec rozgrywek. 25 „oczek” straty do ostatniej bezpiecznej pozycji. Bilans bramkowy 20:89. I przede wszystkim – spadek pewny już po 32 kolejkach. Nikomu wcześniej nie udało się zlecieć tak szybko jak Derby, nikomu później też.
Aż do dziś.
Aby Huddersfield wyrównało niechlubne osiągnięcie Derby, musiały o 16:00 wygrać trzy zespoły. „Terriery” musiały zebrać od Crystal Palace, Burnley musiało pokonać Wolves, a Southampton wywieźć trzy punkty z Amex Stadium, gdzie mecze domowe rozgrywa Brighton. Wszystko poskładało się tak, jakby wszechświat chciał raz jeszcze zaśmiać się z tragicznej, kompletnie nieprzystającej do Premier League ekipy. Najdłużej niespełniony pozostawał warunek porażki Huddersfield, ale gdy już się wydawało, że „Terriery” będą mogły się łudzić o kilka dni dłużej, Zaha nabrał na zamach w polu karnym Juninho Bacunę, a Luka Milivojević – jak to on – bezwzględnie wykorzystał karnego. Ostatni gwóźdź do trumny wbił Huddersfield Patrick van Aanholt.
Nie będziemy silić się na łzawe pożegnania. Sorry, ale gdybyśmy napisali, że będziemy tęsknić za Huddersfield w Premier League, to równie dobrze moglibyśmy napisać, że tęsknimy za SMS-ami za 20 groszy i minutowym naliczaniem. W poprzednim sezonie “Terriery” kojarzyły się z walecznością, z zębem, w tym – z kompletną strzelecką impotencją. Teraz zostaje im sześć kolejek, by nie wyrównać – albo wręcz pobić – kolejny rekord Derby. Najmniej bramek strzelonych w pełnym sezonie Premier League. “Terriery” mają póki co 18 goli w 32 meczach, Derby zdobyło 20.
A co jeszcze – poza przypieczętowanym losem Huddersfield – działo się dziś na angielskich boiskach?
Fulham jak Mufasa
Jeśli Huddersfield właśnie zleciało do przepaści, Fulham ostatkiem sił trzyma się krawędzi i przy całej sympatii do ekipy z Craven Cottage nie wróżymy londyńczykom innego losu niż Mufasie w „Królu Lwie”. Nie może być inaczej, skoro dziś dając sobie wbić dwa gole, Fulham straciło co najmniej dwie bramki w dwunastu kolejnych ligowych meczach jako pierwszy zespół w najwyższej angielskiej lidze od 1977 roku, gdy podobną serię zanotowało Newcastle. Ostatnie czyste konto? Jeszcze w ubiegłym roku, w meczu z – jakżeby inaczej – Huddersfield.
W takim meczu jak ten po prostu musiał swoją bramkę zdobyć Sergio Aguero. Od początku sezonu 2011/12 nie ma w Anglii drugiego zawodnika zaliczającego tyle konkretów – goli i asyst – w meczach z beniaminkami. Dzisiejszy gol był dwudziestym dziewiątym, dzisiejsza asysta – siódmą.
Po Manchesterze City można się pewnie było spodziewać czegoś więcej, zwycięstwa zdecydowanie bardziej imponującego, ale im dalej w mecz, tym mniej było tak naprawdę chęci, by za wszelką cenę zdobywać kolejne gole. O ile w pierwszej części meczu „Obywatele” oddali osiemnaście strzałów, o tyle w drugiej – już trzy razy mniej. No bo po co, skoro Fulham i tak nie potrafiło zagrozić bramce Edersona? Nie oddając choćby jednego celnego uderzenia. Jakakolwiek kotłowanina wynikała właściwie wyłącznie z wywalczonych na połowie rywala stałych fragmentów, a nie z przeprowadzenia jakichś składnych akcji.
Trzeba to powiedzieć wprost – Fulham jest tylko minimalnie mniej dramatyczne niż Huddersfield w tym sezonie, ale na spadek zasługuje równie mocno. No i na pomnik przyjaźni angielsko-francuskiej, bo przelewy na 25 milionów euro za Zambo Anguissę i 4 miliony euro za Maxime’a Le Marchanda to najhojniejsze gesty w europejskiej piłce 2018 – oba wykonane na konta klubów z kraju nad Sekwaną.
Watford pogrąży Fulham w środku tygodnia? Kurs na wtorkową wygraną “Szerszeni” w ETOTO to 1,71
“Święci” pobalują w niebie
Do utrzymania przybliżyło się za to Southampton Jana Bednarka. Choć napisać, że po niezłym występie, to jak powiedzieć, że Justyna Żyła nieźle tańczyła w trwającej edycji “Tańca z gwiazdami”. Mecz „Świętych” był zdecydowanie najnudniejszym spotkaniem dzisiejszego dnia, a każdy obecny na stadionie i przed telewizorem powinien po ostatnim gwizdku dostać medal. Przynajmniej z czekolady.
Southampton miał pół sytuacji i wykorzystał to doskonale, Brighton z gry nieco więcej, ale nie na tyle, byśmy wrzeszczeli o wielkiej niesprawiedliwości, że ekipa gospodarzy nie ucieszyła swoich kibiców golem choć raz. Najbliżej był Martin Montoya, który bardzo ładnym strzałem z dystansu obił poprzeczkę, poza tym ze dwa razy w polu karnym do strzału doszedł Glenn Murray, ale był skutecznie blokowany przez stoperów Southampton, występujących w niewykorzystywanej od dłuższego czasu konfiguracji z czwórką w obronie.
Dobrze to świadczy o występie Janka Bednarka, bo trudno było się w nim doszukiwać większego fałszu. Był po prostu bardzo solidny, w jednej z dwóch wspomnianych sytuacji mocno utrudnił oddanie strzału głową staremu lisowi Glennowi Murray’owi, dzięki czemu Angus Gunn nawet nie musiał interweniować.
Bednarek dostał notę 7,3 od WhoScored, trzecią najwyższą w zespole po strzelcu bramki Hojbjergu i Romeu. Jego statystyki?
* Podania: 27/50 celnych (54%)
* Przedryblowany: 1 raz
* Pojedynki w powietrzu: 4/9 wygranych (44%)
* Odbiory: 0/1 udanych (0%)
* Wybicia: 7
* Przejęcia: 3
* Faule: 1
Jak został oceniony za swój występ w angielskich mediach?
MSN.com: 7/10 – Przejście na czwórkę w tyłach nie wpłynęło na Bednarka, który zaliczył kolejny solidny występ.
Brighton&Hove Independent: 7/10 – Znakomity w tyłach u boku Yoshidy. Dobrze poradził sobie ze wszystkim, co z przodu próbował robić zespół Albion.
90min.com: 5/10
Punkty zdobyte dziś na Amex Stadium są podwójnie cenne, bo pozwoliły dobić punktami do Brighton, utrzymać się na równi ze zwycięskim dziś w starciu z Wolves Burnley i mocno utrudnić misję pozostania w lidze Cardiff, które teraz nadrobi dwa mecze straty do Southampton w starciach z Chelsea i Manchesterem City.
Cardiff postawi się jutro Chelsea? Remis lub wygrana ekipy Neila Warnocka to 2,90 w ETOTO.pl
Diabelski kwartet
23 lata. Tak długo kibice Manchesteru United musieli czekać na sezon, który aż czterech zawodników „Czerwonych Diabłów” zakończy z dwucyfrową liczbą bramek na koncie. Oczekiwanie zakończyło się dzisiaj w wielkim stylu. Przed meczem po dziewięć goli mieli Anthony Martial i Marcus Rashford. Niby Premier League to nie WWE, niby reżyserki tutaj nie uświadczysz, ale jakoś tak się złożyło, że właśnie ci dwaj dali dziś swoimi golami numer dziesięć wygraną nad Watfordem.
Wygraną, to trzeba zaznaczyć, naprawdę ciężko wywalczoną. Watford – choć przegrał 15 z 16 ostatnich meczów z United – nie położył się na boisku i nie oddał pokornie trzech punktów. Wręcz przeciwnie, pierwsze pół godziny gdyby rozstrzygać na punkty, wygrałyby „Szerszenie”, w całym meczu David De Gea musiał interweniować ośmiokrotnie, dwanaście prób gości lądowało poza światłem bramki. Dla porównania – „Czerwone Diabły” oddały pięć strzałów celnych i trzy niecelne.
Co to zwycięstwo oznacza? Przede wszystkim, że Manchester United właśnie zrównał się punktami z Tottenhamem. Przypomnijmy – gdy Jose Mourinho pokazano drzwi, strata do Kogutów wynosiła trzynaście punktów, a nadzieje na awans do Ligi Mistrzów 19/20 wydawały się równie rozsądne, co argumenty antyszczepionkowców. Dziś Tottenham jest już lepszy tylko dzięki bilansowi bramkowemu, a w liczbie meczów zrówna się jutro grając na Anfield z Liverpoolem. Co, umówmy się, nie daje wymarzonych warunków, by odskoczyć w tabeli od podopiecznych Ole Gunnara Solskjaera.
Manchester United pójdzie za ciosem i ogra Wolves? 2,00 w ETOTO
Boruc wraca na ławę
Gdy w połowie stycznia Eddie Howe zdecydował się zrezygnować z Asmira Begovicia i dać szansę Arturowi Borucowi, Polak natychmiast chwycił szansę i wycisnął jak cytrynę. Na dzień dobry uszczelnił przeciekające jak durszlak tyły Bournemouth zaliczając dwa czyste konta w starciach z West Hamem i Chelsea. Wydawało się, że Bośniak długo nie odklei tyłka od krzesełka.
By nastąpiła pierwsza zmiana w bramce “Wisienek” w tym sezonie, Begović musiał wpuścić 42 gole w 22 meczach. Boruc poszedł w odstawkę po 14 w 9. Nawet nie trzeba chwytać za kalkulator, by oszacować, czyja średnia wygląda gorzej. Nasz wewnętrzny nosacz mógł więc odkorkować szampana, bo Begović swoją jeszcze pogorszył, przyjmując dziś kolejne dwie sztuki. Tym razem od piłkarzy Leicester, którzy wygrali trzecie kolejne spotkanie pod wodzą Brendana Rodgersa.
Będąc sprawiedliwymi – przy pierwszym golu Begović nie miał nic do gadania, przy drugim dał się jednak uprzedzić Jamiemu Vardy’emu, który po wrzutce Youriego Tielemansa wyskoczył do główki ułamki sekundy nim futbolówka znalazła się w zasięgu rąk Bośniaka.
Bezradność “Fabiana”
Nie weźmie piłki, nie przedrybluje całej drużyny rywala, nie dośrodkuje sobie na głowę i nie wykończy akcji. To nie FIFA. Łukasz Fabiański jedyne, co może zrobić, by pomóc West Hamowi wygrywać, to bronić w najtrudniejszych sytuacjach. I dziś pokazał znów, że potrafi to zrobić. Że jest w stanie zatrzymać choćby byłego klubowego kolegę ze Swansea Gylfiego Sigurdssona na ułamki sekundy po innej ważnej interwencji, gdy już wydaje się, że musi paść gol.
Tylko co z tego, skoro obrońcy West Hamu wpuszczali dziś zawodników Evertonu w swoje pole karne bardziej ochoczo niż ochroniarze na polskich stadionach gości z racami? Skoro chwilę wcześniej ten sam Sigurdsson dopisał szesnasty punkt w klasyfikacji kanadyjskiej wrzutką z rzutu rożnego na głowę Zoumy, a Bernard chwilę później mógł zapakować piłkę do pustej bramki po dograniu wszerz szesnastki od Seamusa Colemana? “The Toffees” mogli robić na połowie “Młotów” co tylko im się żywnie podobało, rywale odpowiadali pojedynczymi zrywami zwykle kończonymi w takim stylu jak drybling Arnautovicia przy jednej z kontr. Austriak próbując przełożyć sobie piłkę na drugą nogę zrobił to tak pokracznie, że skończył potykając się o własne nogi.
“Kompletnie słabi i pozbawieni życia piłkarze West Hamu notują haniebną porażkę” – trudno o lepsze podsumowanie spotkania na London Stadium niż to, jakie na gorąco umieścił w relacji “The Independent” Harry Latham-Coyle. Uwierzcie nam na słowo, 2:0 to doprawdy najniższy wymiar kary.
Samobójczy hat-trick
Hańbą może się też dziś okryć Connor Coady. Obrońca Wolves dobił do czołówki samobójczych strzelców w historii Premier League. Zapakował bowiem trzecią taką bramkę w trwającej kampanii. Przed nim pozostali już tylko Martin Skrtel i Lewis Dunk z czterema, odpowiednio w sezonach: 2013/14 oraz 2017/18.
***
Wyniki sobotnich meczów Premier League:
Fulham – Manchester City 0:2
B. Silva 5’, Aguero 27’
Brighton – Southampton 0:1
Hojbjerg 53’
Burnley – Wolves 2:0
Coady 2’ (sam.), McNeil 77’
Crystal Palace – Huddersfield 2:0
Milivojević 77’ (k.), van Aanholt 88’
Leicester – Bournemouth 2:0
Morgan 11’, Vardy 82’
Manchester Utd – Watford 2:1
Rashford 28’, Martial 73’ – Doucoure 90’
West Ham – Everton 0:2
Zouma 5′, Bernard 33′