Polska wygrała z Łotwą 2:0 i teraz zacznie się kłapanie:
“Liczą się trzy punkty, nie styl”, “Drużyna się rozkręciła”, “W Europie nie ma już słabych drużyn”, a nawet rzeczowe “Oj tam oj tam”.
Nie, moi mili, nie kupuję tego. Z kanonizacją Jerzego Brzęczka bym się jeszcze wstrzymał, bo nie mam pamięci samicy pokolca królewskiego z filmu “Gdzie jest Nemo”.
Pamiętam przez to za dobrze, że ten mecz był dziadostwem. Ni mniej, ni więcej.
Gole sprawiają, że łatwo można dać ponieść się emocjom i wyprzeć całe te męki pańskie; to łatwe, wygodne, nawet zupełnie przyjemne, ale wymaga śladowych pokładów sumienia.
Łotwa to zespół, który na ataku wystawił napastnika Niecieczy. U nas na ławce siedział jeden z najlepszych snajperów Serie A. A jednak Vladislavs “Biały Lukaku” Gutkovskis miał więcej sytuacji, niż mógł się spodziewać.
Łotwa to zespół, który w ostatnim roku dwukrotnie zremisował z Andorą, oberwał też od listonoszy z Gibraltaru. Na ostatnie dwadzieścia pięć epickich starć – liczę im od początku 2017 roku – wygrali dwa.
Nawet sami Łotysze uważają, że choć generalnie nigdy do najlepszych nie należeli, bo ich koronną dyscypliną jest raczej hokej, bobsleje oraz dowcipy o głodzie i politbiurze, tak aktualna kadra to przesada.
Wygraliśmy ten mecz tylko z jednego powodu: bo jakościowo, pod względem czystych piłkarskich umiejętności, nas i ich dzieli siedem przepaści. A jako, że w dzisiejszym futbolu umiejętności w sposób bezpośredni czerpią z fizyczności, to tym bardziej gole w końcówce są oczywistością – przecież ten obrońca, który próbował kryć Lewego przy bramce, zapewne czuje się tak, jakby stratowało go stado rozjuszonych bizonów.
Szczerze mówiąc, nawet obserwując jak walimy głową w mur, nie martwiłem się o wynik, bo wiedziałem, że zjemy ich najwyżej na koniec walorami godnymi lekkoatletycznej kadry NRD-owskiego Wunderteamu.
Ale taktycznie to była jedna wielka klapa, cytując zaklęcie Nawałki: zarówno w ofensywie jak i w defensywie. Z przodu nie działo się przez pierwszą połowę w zasadzie zupełnie nic, w tyłach wybuchał pożar, choć piromanami byli nie faceci z miotaczem, tylko dziewczynka z zapałkami. Ten mecz nie był historią murarki, dziesięciu Łotyszy nie stało w polu karnym; jak strach zajrzał nam w oczy i rzuciliśmy do przodu większe siły, kontrowali nas, mieli sytuacje sam na sam przy 0:0. Ze trzy razy naliczyłem, jak wychodzili z przewagą, tylko na nasze szczęście byli gamoniami. Coś mi jednak podpowiada, że nie potrzeba triao Romario-Ronaldinho-Ronaldo, tylko wystarczyłby rywal z półki Słowenii i Izraela by z tych kontr nas pokarać.
Na Łotwę u siebie wystarczyło, ale chodzi o skalę i cele. Trafiliśmy do eliminacyjnej grupy marzeń. Nikt nie może się w niej z nami równać pod względem siły rażenia. Wyjście z niej to obowiązek, szczególnie po wygranej w Wiedniu. Bez stylu natomiast nie będziemy w stanie rywalizować tam, gdzie tego potrzebujemy: w finałach.
I wiem, że do tego jeszcze daleko, że eliminacje ledwo się rozpoczęły. Ale trener Brzęczek miał całą jesień. Z kim jak z kim, ale z Łotwą chciałbym zobaczyć płynność w grze, jakąś nadrzędną ideę, a nie taktyczne przedszkole, poziom godny rzucenia piłki na klepisku dwóm zespołom, które skład wybierały na tip-topy.
Zobaczcie co znalazłem w nieocenionych odmętach sieci (a konkretnie TU, na koncie TT Sławka Morawskiego, którego dziś zacząłem obserwować). Możecie się zżymać, że to urywek, jedna akcja, i w ten sposób można wykrzywić każdą drużynę.
Ale wszyscy wiecie, że to będzie nieprawda, wszyscy wiecie, że ta stopklatka mówi o meczu z Łotwą znacznie więcej, niż powiedziały nam gole Lewandowskiego i Glika.
Wiadomo, że Hiszpanie taktyki uczą się już w kołysce, trudno się z nimi równać, ale od kogo czerpać, jak nie od najlepszych? Wybaczcie, taka jest nowoczesna piłka, nie wystarczy już tylko nieźle kopać i szybko biegać, ustawienie robi wielką różnicę, bo dobre ustawienie zyska więcej metrów niż przyspieszenie Usaina Bolta. Hiszpanie mają to w swoim DNA, ale – chciałoby się rzec – tego DNA również pilnują, dyscyplinują je. My w porównaniu?
Z całą sympatią do Piotra Świerczewskiego, którego niezmiernie cenię, wątpię by jego szkoleniowe opus magnum podbiło Euro.
Leszek Milewski
Napisz autorowi, że na tip-topy pewnie wybierali go jako ostatniego