Długa piłka posłana na osamotnionego Griezmanna. Niemalże odpowiednik straty, jednocześnie symbol dzisiejszej postawy Atletico. Drużyny w żadnym calu nieprzypominającej tej, która trzy tygodnie temu obrzydziła Juventusowi futbol. Która zagrała tak, że 2:0 okazało się najniższym wymiarem kary dla apatycznych gości, która wykorzystywała najmniejszą słabość stłamszonego rywala. Dziś w drużynie Cholo nie funkcjonowało nic, za to Juventus – na czele z Cristiano Ronaldo – zagrał tak, że Diego Simeone pozostało tylko wyjść przed kamerę i otwarcie przyznać: – Zgadza się, no, jesteśmy dziadami.
– Juventus może wyprawiać cuda, gdy jest atakowany przez rywali – powiedział kiedyś włoski goleador, Paolo Rossi, ale wówczas nie wiedział, że w barwach Starej Damy zagra kiedyś piłkarz zdolny do sprawiania cudów nawet w najtrudniejszych sytuacjach, gdy drużyna jest pod ścianą, a koniecznością wydaje się ruszenie do frontalnych ataków. Cristiano Ronaldo, autor hat-tricka, jednocześnie kat Atletico na przestrzeni ostatnich kilku lat, który dziś potwierdził swoją wielkość.
Gdy przychodził do Juventusu, wielu pukało się w głowę. W Madrycie miał wszystko, czego trzeba. Był na szczycie, wygrywał seryjnie Ligę Mistrzów, marketingowo stał na takim poziomie, że trudno wyobrazić sobie wyższy pułap. Przejście do Juventusu nie było awansem sportowym, tak samo nie było awansem marketingowym, dalej – nie sprawiło, że rywalizacja o mistrzostwo kraju stała się dla niego bardziej pasjonująca. Ale właśnie tutaj, w Turynie, gdzie mistrzostwo kraju nie wymaga wysiłku porównywalnego do wspinaczki na K2 w samych klapkach, mógł ostatecznie zmienić priorytety. Podporządkować wszystko Lidze Mistrzów, rozgrywkom wywołującym u niego najwięcej emocji.
Dzisiejszy występ przybliżył go zdobycia Champions League z trzecim klubem, czyli do osiągnięcia niewyobrażalnego, osiągniętego przez naprawdę nielicznych. Wiadomo, do ostatecznego triumfu droga długa i kręta, ale po tym, co Portugalczyk wraz z całym zespołem zaprezentował dziś, trudno mówić o drodze nie do przejścia.
Już początek spotkania pokazał, o jakim meczu mowa. Juventus rzucił się na rywali, starając się rozciągać defensywę Atletico. I choć w drużynie Diego Simeone funkcjonowała asekuracja, to od czasu do czasu powstawały luki, w które wślizgiwali się przebiegli turyńczycy. A to naciskający rywali Ronaldo, a to sprytny Bernardeschi, a to piekielnie szybki Cancelo, czyli człowiek z dynamitem w nogach. Efektem bardzo szybko strzelony gol, jednak nieuznany. Do siatki trafił Chiellini, ale Ronaldo – zdaniem sędziego – faulował Oblaka, więc o natychmiastowym objęciu prowadzenia nie było mowy.
Pierwsze niepowodzenie nie zadziałało jednak na gospodarzy demotywująco. Nadal naciskali, podczas gdy Atletico ograniczało się do wybijania byle dalej, względnie do zupełnie niegroźnych strzałów zza pola karnego, żeby przytoczyć tylko próbę Koke. Simeone chciał wygrać w typowym dla Atletico stylu, gdzie sama gra w piłkę schodzi na dalszy plan, ale w defensywie pojawiało się zbyt wiele luk, Juventus zbyt intensywnie bombardował dośrodkowaniami pole karne jego drużyny, by plan miał prawo wypalić.
Jasne, pamiętamy moment, kiedy Juventus stracił impet, delikatnie wyhamował, a Atletico coraz śmielej poczynało sobie poza własną połową. Ale co z tego, skoro po chwili swoje show rozpoczął CR7. Gdy Chiellini był zajęty przekonywaniem sędziego, że w polu karnym Atletico doszło do przewinienia, konkretnie zagrana ręką Rodriego, świetną akcję rozprowadził Bernardeschi, co spowodowało, że tamtej sytuacji nawet nie trzeba było rozstrzygać. Dośrodkował wprost na głowę Ronaldo, który przeskoczył Juanfrana i nie dał najmniejszych szans Oblakowi.
A gdy tuż po zmianie stron, znów po strzale głową, Portugalczyk podwyższył prowadzenie, to Juventus docisnął gazu, jakby przekonany, że taka postawa prędzej czy później przyniesie awans.
Atletico nadal nie grało w piłkę, nie stwarzało sobie sytuacji – pod koniec pierwszej połowy próbował Morata, ale mówimy tak naprawdę o pierwszej i ostatniej groźniejszej okazji – a Stara Dama napierała. W obozie gospodarzy rosła irytacja, Morata toczył niekoniecznie sportową walkę z Chiellinim, mnożyły się faule, ale Juve – w przeciwieństwie do pierwszego spotkania – nie dało się sprowokować.
Dążyło do zdobycia bramki i w końcu dopięło swego. Najpierw świetną sytuację miał Kean, lecz spudłował. Po chwili na szaleńczy rajd zdecydował się Bernardeschi. Wygrał pojedynek z Correą, wbiegł w pole karne, zaczął uciekać do środka, ale miał przed sobą trzech graczy Atletico. I wtedy popchnął go Argentyńczyk, dopuszczając się karygodnego błędu, którego pokłosiem rzut karny.
Rzut karny, oczywiście, pewnie wykonany przez Cristiano Ronaldo.
Hat-trick. Wprowadzenie Juventusu do ćwierćfinału na swoich barkach.
Magiczna noc dla fanów Starej Damy.
Juventus – Atletico 3:0
1:0 Ronaldo 27′
2:0 Ronaldo 48′
3:0 Ronaldo 86′
Fot. Newspix.pl