Jak to jest z tym Kimim Raikkonenem? Znamy go, czy wręcz przeciwnie? Fiński mistrz świata Formuły 1 to zdecydowanie nieszablonowa postać – gość z trochę innej planety niż reszta uczestników formułowego cyrku. Z wydanej właśnie w Polsce biografii Raikkonena wyłania się fascynujący obraz. Dość powiedzieć, że Kimi to prawdopodobnie jedyny kierowca F1, który w książce ze śmiechem opowiada o piciu wódki wiadrami i perypetiach, które z tego wynikały…
W Formule 1 w każdym sezonie jeździ 20 kierowców. W całej historii F1 łącznie uzbierało się ich około 800. W praktyce oznacza to, że podobna liczba ludzi była w kosmosie, co prowadziła auto w wyścigu bolid Formuły 1. Porównanie do kosmosu jest jak najbardziej na miejscu – w obu przypadkach niezbędne są gigantyczne pieniądze. Bez potężnego zaplecza finansowego w zasadzie nie ma czego szukać w tym sporcie. Ba, bez naprawdę pokaźnej walizki pieniędzy nie można liczyć na sukces nawet w niższych seriach wyścigowych. I – odwracając nieco sytuację – odpowiedni stan konta może umożliwić starty i zapewnić wyniki nawet kierowcy bez wielkiego talentu. Ot, taki sport. Tym większy szacunek należy się każdemu zawodnikowi, który do Formuły 1 dostał się bez wielkiego wsparcia finansowego, bazując na ciężkiej pracy, charakterze i czymś absolutnie bezcennym: czystym talencie. Tak właśnie zrobił Kimi Raikkonen, syn kierowcy równiarki i pracownicy biurowej.
W domu się nie przelewało, choć nikomu niczego nie brakowało. Kimi i jego starszy brat Rami od małego kręcili się przy samochodach. Ojciec startował w amatorskich wyścigach „Folkrace” i zabierał synów ze sobą. A na wyścigach, jak to na wyścigach – zawsze było coś do zrobienia. Dziś wielu młodych kierowców wszystko dostaje podane na tacy – muszą tylko wsiąść do auta i się ścigać. Kimi Raikkonen przeszedł wyścigową szkołę starego typu: przy samochodzie ojca, a potem przy swoich gokartach większość rzeczy potrafił zrobić sam i z tych umiejętności ochoczo korzystał. Dla niego wspomnienie z dzieciństwa nie ma zapachu waty cukrowej, naleśników z nutellą, czy popcornu w kinie – jego dzieciństwo pachniało smarem, benzyną i palonymi oponami. I tych wspomnień nie zamieniłby za żadne skarby.
Dzieciństwo i kartingowe lata to zresztą wspaniałe wspomnienie dla późniejszego mistrza świata także z innego powodu. To był czas, w którym cała rodzina trzymała się razem, blisko. Wspierając się, dopingując, pomagając. Cała ekipa pakowała się wówczas do wysłużonego dostawczaka i ruszała w trasę na zawody. „Czasem, gdy już wszystko zapakowaliśmy i umieściliśmy w samochodzie potrzebne na karting rzeczy, zdarzało mi się zawołać, że jestem taka szczęśliwa, że mogę brać w tym udział. My nie kryliśmy szczęścia, obejmowaliśmy się, byliśmy sobie bliscy. To był czas poświęcony rodzinie. Często mówiłam, że jesteśmy jak biali Cyganie, bo zimą spłacamy długi, a latem znów ruszamy w objazd” – wspomina w biografii Kimiego jego matka Paula.
Ciekawych wspomnień z młodych lat jest w tej książce mnóstwo. Jak na przykład opowieści o podróżach przez całą Europę. Kiedyś Kimi przejechał 3,359 kilometrów z Finlandii do Włoch, na testy opon. To jednak było już wtedy, gdy miał prawo jazdy. Ale bez odpowiednich dokumentów także zdarzało mu się jeździć. Wielokrotnie. Jak choćby wtedy, gdy jechali na tor wyścigowy w Szwecji, razem z Anette Latva-Piikkilą, która ścigała się wtedy gokartami, a ojciec Kimiego pracował jako jej mechanik. „Tatę zaczął męczyć hałas wydawany przez to auto i chciał zrobić przerwę. Powiedziałem, żebyśmy się nie zatrzymywali, że ja poprowadzę. Tata odparł, żebym go obudził przed Sztokholmem. Obudziłem ich wszystkich dopiero koło portu. Miałem wtedy piętnaście lat” – opowiada Kimi. Wyłania się z tych anegdotek obraz chłopaka, który od małego wiedział czego chce. Czego? Prowadzić samochody. Jak najszybciej, jak najdłużej, przy każdej możliwej okazji. I w sposób, który zaskakiwał wszystkich dookoła.
W początkach poważnej kariery Kimiemu towarzyszył Kalle Jokinen, były kierowca kartingowy, a potem mechanik i po prostu kumpel. Bez niego prawdopodobnie wielkiej kariery by nie było. Kalle i Kimi tworzyli idealny duet. Raikkonen był piekielnie szybki i pewny siebie na torze, ale kiedy wysiadał zza kierownicy, zmieniał się w przestraszonego, nieśmiałego chłopaka, który na domiar złego nie znał słowa po angielsku. W lokalnych zawodach w Skandynawii nie stanowiło to problemu. Ale kiedy chcesz robić międzynarodową karierę, lepiej by było, gdybyś jednak potrafił się dogadać. Ewentualnie – możesz mieć kogoś, kto zrobi to za ciebie. Tak było w przypadku Kimiego.
Dziś jest znany pod przydomkiem „Iceman”, wymyślonym już w Formule 1 przez Rona Dennisa, jego szefa w zespole McLarena. Ale prawdę mówiąc, Dennis nie wymyślił nic specjalnego. W zasadzie każdy, kto poznał Raikkonena już w jego wczesnych latach, miał o nim podobne zdanie: to gość w zasadzie bez układu nerwowego, człowiek, który nigdy się nie stresuje, nie denerwuje – taki lodowy koleś. Dennisowi należą się prawa autorskie, bo jako pierwszy powiedział w ten sposób publicznie o Kimim.
„To przezwisko «Człowiek z Lodu» wymyślono później, ale mieliśmy już jego przedsmak. Kimi rzeczywiście się nie stresował. Pamiętam pewien wyścig podczas Mistrzostw Europy we Francji. Kimi zawsze się spóźniał, gdy mieliśmy jechać na tor. Poprzedniego wieczoru powiedziałem mu, że nie będziemy na niego wcale czekali. Rano zadzwonił i zapytał, gdzie jesteśmy, a ja mu odpowiedziałem, że już wyjechaliśmy, bo nie było go widać. Do toru mieliśmy czterdzieści pięć kilometrów i byłem przekonany, że on nie zdąży na sesję treningową, ale pół godziny po naszym przybyciu pojawił się uśmiechnięty i rozluźniony, opowiadając, że zabrał się stopem i przyjechał samochodem innego teamu. No problem” – opowiada Peter de Bruijn. Ten były kierowca Formuły 1 to jedna z najważniejszych osób w młodych latach Raikkonena. Wspomniany już Kalle Jokinen znał Belga, bo kilka lat wcześniej jeździł w jego zespole. W 1997 roku wpadł na niego na zawodach w Lonato i od słowa do słowa – opowiedział o szybkim kierowcy, który potrzebuje lepszych silników. Kimi zarekomendował się sam – na torze, lejąc najlepszego kierowcę de Bruijna jak psa. W nagrodę dostał zapasowe silniki po najlepszych kierowcach belgijskiej ekipy. A rok później de Bruijn założył własny zespół i zaproponował miejsce Kimiemu i Kellemu. Drugi dostał posadę mechanika, pierwszy – kierowcy. Dziś jego wypłaty mają zawsze po wiele zer. Wtedy miały jedno wielkie zero. W każdym razie, w ekipie de Bruijna po raz pierwszy nie musiał dokładać do swojej pasji. Jako kierowca jeszcze nie zarabiał, ale szef obiecał mu niewielkie kieszonkowe za pomoc w składaniu samochodów i spawaniu.
„Kimi jest cholernie dobry w naprawianiu silników, chyba jako jedyny z kierowców Formuły 1 sam może je wyremontować. Facet jest kompetentny pod względem technicznym. Uścisnęliśmy Peterowi łapę, a potem pojechaliśmy do Holandii. Właściwie to byliśmy cały czas w drodze, ale tam mieliśmy główną siedzibę. Kimi jeździł tak szybko, że Bridgestone zaprosił nas na testy opon. Zaczęliśmy podróżować we dwójkę. Peter wcisnął nam do ręki kartę kredytową i guldeny, i kazał jeździć na wyścigi. Robiliśmy wszystko wspólnie. Nawet razem naprawialiśmy opony, choć inni mieli do tego osobnych ludzi. Kimi zawsze sam zajmował się gaźnikiem, nikomu nie wolno było go dotykać. Teraz, gdy jeżdżę z małymi chłopakami, zauważyłem, że wszystko idzie w złym kierunku. Oni niczego nie robią, już w wieku dziesięciu lat mają własnych fizjotrenerów i menedżerów, ale o technice nic nie wiedzą. To niedobrze. A Kimi zna się na samochodach” – wspomina dziś Kalle Jokinen w biografii Raikkonena.
O szybkim Finie zaczęło się robić głośno w kartingowym środowisku. Kiedy Kimi był w Norwegii na mistrzostwach Skandynawii, jego telefon nagle zadzwonił. Odezwał się ktoś w nieznanym kierowcy języku, więc ten po prostu podał aparat Kallemu. Dzwonił Harald Huisman, norweski kierowca, właściciel toru i łowca talentów, zapraszając na spotkanie. Pojechali i znów – jeden odpowiadał za gadanie, drugi za działanie. W pewnym momencie Kalle spytał Huismana, czy chce zobaczyć nowy rekord swojego toru. Ten odpowiedział, że tor jest zakurzony, przez co samochód będzie tracił sekundę na okrążeniu. – Nie o to pytałem, tylko czy chcesz nowy rekord toru – odparował Jokinen. Po niespełna kwadransie nowym rekordzistą obiektu był Kimi Raikkonen. Kiedy tylko Finowie wyjechali, Huisman zadzwonił do Davida Robertsona, menedżera wyścigowego, który właśnie wprowadził Jensona Buttona do Formuły 1. Ten zaprosił fińską ekipę na spotkanie. Nie obyło się bez kłopotów. Autem pożyczonym od żony Petera de Bruijna dojechali z Holandii do Francji, ale na granicy nie chcieli ich puścić przez brak jakiegoś dokumentu. Co robić? Przede wszystkim – nie panikować. Raikkonen wziął do ręki mapę, pogłówkował i znalazł oddalone o 50 kilometrów miejsce na granicy, którego nikt nie pilnował. Przespali się w samochodzie pod hotelem, w którym rano mieli mieć kluczowe spotkanie. W międzyczasie ustalili, że to Kalle będzie rozmawiał, jako przedstawiciel Kimiego. Ten drugi specjalnie na tę okazję nauczył się pierwszego w życiu zdania po angielsku: „My name is Kimi Raikkonen, nice to meet you”. Zawsze coś…
Robertson zaproponował kontrakt, dał im gruby plik papierów do zapoznania się. Raikkonen przeglądał kolejne strony i nie rozumiał ani słowa. Poza jednym: nie tylko nie będzie musiał za nic płacić, nie tylko szeroko otworzą się przed nim drzwi do wielkiego sportu, ale jeszcze – zacznie na ściganiu zarabiać. Dziś może brzmi to śmiesznie, ale pierwszy kontrakt zapewniał Kimiemu wypłatę w wysokości tysiąca funtów miesięcznie. Wtedy takie pieniądze wydawały mu się fortuną. Zresztą najlepszy dowód na to, o jakich kwotach się rozmawiało w domu Raikkonenów, to kolejna anegdota. Kiedy David Robertson przysłał do Espoo faks z informacjami dla Kimiego i wezwaniem na testy do Anglii, rodzice odwieźli go na lotnisko. Na pożegnanie ojciec zapytał, czy nie potrzebuje pieniędzy na podróż, po czym wcisnął mu sto marek (odpowiednik jakichś 70 złotych)!
Reszta jest historią, którą znacie, chociaż tylko w teorii. Kimi zrobił pierwszy krok w kierunku wielkiego sportu motorowego, potem następny i następny – znacznie szybciej niż się spodziewał. Skończył na samym szczycie, jako mistrz świata, gwiazdor McLarena i Ferrari, zwycięzca 21 wyścigów (103 razy na podium). Z końcem poprzedniego sezonu wygasł jego kontrakt ze stajnią z Maranello, ale nie oznacza to jeszcze końca przygody z F1. Teraz Fin reprezentuje barwy Alfy Romeo i bardzo to sobie chwali. – Tu wszystko kręci się wokół sportu, nie ma niepotrzebnych zagrywek, polityki, jak w Ferrari i tej całej głupiej paplaniny – komentuje. On przez całą karierę podkreślał, że interesuje go tylko sport, szybkość, jazda, ściganie się. Komentował, że Formuła 1 bez obowiązków medialnych byłaby rajem. I trzeba przyznać, że coś w tym jest. Bo po 18 latach obecności w królowej sportów motorowych, setkach wywiadów, rozmów przed kamerami (w końcu nauczył się angielskiego), myśleliśmy, że wiemy o Kimim Raikkonenie wszystko. Myśleliśmy, że „Kimi jakiego nie znamy” to tylko chwytliwy tytuł. Myśleliśmy, że ta książka niczym nas nie zaskoczy. Cóż, źle myśleliśmy.
JAN CIOSEK
foto: newspix.pl