Pogoń na wyjazdach czuła się jak dotąd tak niepewnie jak nieletni obywatel w sklepie monopolowym. O ile u siebie pewnie wypinała klatę – osiem zwycięstw z rzędu, bilans bramkowy 19:4, do tego przekonujący, opierający się na ładnej grze w piłkę, konsekwentny styl – o tyle w delegacjach często okazywała się mniej zaradna. Jeżeli ktoś myślał, że dziś nastąpi przełamanie – bo szczecinianie, przyznajmy otwarcie, prezentowali się lepiej, dyktując warunki Koronie – to musiał się srogo rozczarować. Było blisko, ale brak konsekwencji w końcówce spotkania sprawił, że obie drużyny podzieliły się punktami.
W pierwszej połowie najbardziej znamienny był pressing stosowany przez kielczan. Ileż to miejsca i czasu mieli Fojut i Malec, by spokojnie wyprowadzać piłkę. Brakowało doskoku, brakowało agresji, czego efektem brak sytuacji strzeleckich. Serio, zaledwie jeden celny strzał, w dodatku niegroźny. Co prawda Korona strzeliła gola, tuż przed przerwą trafił Brown Forbes, ale sędzia odgwizdał spalonego.
Nie pierwszy raz zresztą, gdyż wcześniej – tak samo słusznie – “zabrał” gola Majewskiemu, który wykorzystał podanie Guarrotxeny. Hiszpan był dziś najmniej aktywny z ofensywnych zawodników Pogoni, nie nawiązał postawą do tego, co pokazywał w ostatnich spotkaniach. Zszedł w przerwie, zastąpił go Kowalczyk, który nieco rozruszał ofensywę Portowców. Zresztą, jak tak patrzymy na ławkę szczecinian, to mamy wrażenie, że za Guarrotxenę mógłby wejść praktycznie każdy, skoro w rezerwie znalazło się pięciu skrzydłowych, wliczając Żyrę, który stanowi również alternatywę w ataku. Pozytywny ból głowy dla trenera Runjaicia.
Pogoń objęła prowadzenie wcześniej, jeszcze przed spalonym Majewskiego i jeszcze przed spalonym Browna Forbesa. Trafił Buksa, który wykorzystał podanie Majewskiego. Znalazł się tuż przed bramkarzem, miał sporo czasu, ale nie trafił nie wiadomo jak pewnie – piłka przeszła po nodze Miśkiewicza i odbiła się jeszcze od słupka, nim znalazła drogę do siatki – jednak czepiać się nie zamierzamy. Dobry mecz napastnika Portowców, w drugiej połowie miał jeszcze jedną sytuację po dograniu Drygasa, ale tym razem lepszy był bramkarz.
Generalnie Pogoń dominowała, choć zbyt wielu sytuacji sobie nie stwarzała. Ale gol dla Korony byłby na wyrost, niewiele się w grze kielczan kleiło. Po zmianie stron podobnie – co prawda atakowali nieco odważniej, ale jeżeli ktoś stwarzał sobie sytuacje, to Pogoń. Na przykład gdy zaspał Rymaniak, w jego strefę wbiegł Nunes, wrzucił, a blisko oddania strzału byli zarówno Buksa, jak i Kowalczyk.
I kiedy wydawało się, że Pogoń dowiezie zwycięstwo, padł gol mocno kuriozalny. Arweladze dośrodkował z rzutu wolnego na piąty metr, w gąszcz zawodników. Buksa nieco zmylił Załuskę, ten też – wydawało się – mógł zrobić ciut więcej, choć bezpośredni obwiniać go nie zamierzamy, i z tego padła bramka. Piłki nikt w międzyczasie nie dotknął. Takie wrzutki, bite w światło bramki, to jednak śmiercionośna broń.
Koniec końców mamy zatem remis, z którego bardziej zadowolona powinna być Korona. Pogoni pozostaje pluć sobie w brodę. Chcąc awansować do europejskich pucharów – a przecież czwarte miejsce jest realne – szczecinianie muszą poprawić wyniki osiągane na obcych stadionach.
O czwarte miejsce walczą Piast, Korona, Pogoń, Lech, Cracovia, Wisła i Zagłębie. Najmniej zwycięstw na wyjeździe ma właśnie Pogoń.
[event_results 563335]
Fot. FotoPyk