Gdy w poprzednim sezonie Jagiellonia wróciła z zaświatów i stanęła na dwie nogi w meczu z Arką Gdynia, do piłkarskiego słownika wszedł zwrot „Mamrot Time”. Ostatnio jednak oblazł kurzem – gdy poprzednio Jagiellonia wydzierała zwycięstwo kiedy sędzia spoglądał już na zegarek, dzieciaki miały jeszcze wakacje. Tymczasem teraz niektóre są już w drugim semestrze. Wrócił jednak w najbardziej odpowiednim momencie – gdy gliwicko-szczeciński peleton solidarnie nadrobił trzy punkty do czołówki. Gol Jakuba Wójcickiego z 95. minuty sprawił, że przewaga Jagi nad żadnym z rywali nie zmaleje.
Gol Jagiellonii, jedyny w tym meczu, pokazał jak wielka może być waga dokonanych w spotkaniu zmian. Ireneusz Mamrot kolejno wpuszczał na plac gry: Stefana Scepovicia za Patryka Klimalę, Martina Adamca za Marko Poletanovicia i Jakuba Wójcickiego za Martina Kostala. W ostatniej akcji meczu sfaulowany zostaje Arvydas Novikovas, po tym przewinieniu piłkarza Wisły Płock w swoje ręce los zespołu biorą rezerwowi. Martin Adamec dośrodkował, Stefan Scepović trafił głową w poprzeczkę, Jakub Wójcicki zabójczo skutecznie dobił. Jeden punkt zmienia się w trzy, przewaga nad Piastem, Pogonią i Koroną staje się pięciopunktowa, Lechia i Legia muszą wygrać, by nie stracić posiadanego przed tą serią gier zapasu.
Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że na tego gola kompletnie się nie zanosiło. Nie powiemy, że był to mecz na dramatycznie niskim poziomie, bo szans bramkowych obejrzeliśmy całkiem sporo. Ale patrząc na to, jak doskonałe szanse udawało się jednym i drugim zmarnować, naprawdę trudno było uwierzyć, że cokolwiek dzisiaj wpadnie.
Gdyby skuteczniejszy był rezerwowy Kuświk, który otrzymał w polu karnym doskonałe zagranie z głębi pola od Łasickiego, 1:0 – z tym, że w drugą stronę – byłoby już parę chwil przed golem Wójcickiego. Gdyby Oskar Zawada trafił lepiej głową w piłkę zagraną przez Cezarego Stefańczyka tuż po zmianie stron, Wisła byłaby na prowadzeniu dużo wcześniej.
To jednak nic przy szansach, jakie partaczyła Jaga. Dwa razy w polu karnym kompletnie bez krycia piłkę dostał Zoran Arsenić, jednak raz jego uderzenie głową wybronił w bardzo dobrym stylu Dahne, za drugim razem zaś Chorwat zbyt długo przyjmował piłkę, w efekcie czego z doskokiem świetnie zdążył Angel Garcia.
Równie, jeśli nie bardziej dogodną sytuację zmarnował w drugiej części meczu także Stefan Scepović – dostał idealną piłkę z lewego skrzydła od Kostala. Taką, wiecie, po której pytasz bramkarza, gdzie chce ją dostać i pakujesz dokładnie w to miejsce. Scepović postanowił jednak ustrzelić któregoś z kibiców z górnych rzędów. Żyłkę kabareciarza zaprezentował też, gdy chwilę później chciał z połowy boiska lobować Thomasa Dahne. Nie dokopał nawet do szesnastki.
Swoją setkę zmarnował także Arvydas Novikovas, któremu notę podnosi zdecydowanie ostatnie jego zagranie – wywalczenie faulu, po którym padł gol. Wcześniej jednak idąc sam na sam z Dahne dał się dogonić i wypchnąć poza boisko ratującemu dziś płocczanom skórę Angelowi Garcii. Hiszpan kompletnie nie przekonał nas z Legią, bo Vesović śmigał jego stroną jak Golf na parkingu pod Lidlem przy pierwszym śniegu, ale dziś zagrał niemal wzorowo.
Interwencje w ostatniej chwili, blokowane strzały (m.in. ten Pospisila z 90. minuty, gdy na szesnastym metrze miał idealną piłkę do technicznego strzału po widłach) nie dały jednak nic, stały fragment z piątej minuty doliczonego czasu gry załatwił Jadze komplet punktów, a Wiśle – pobyt w strefie spadkowej jeszcze przez kilka kolejnych dni. Kibu Vicuna miał być krokiem we właściwym kierunku, tymczasem właśnie jego średnia punktowa zjechała poniżej tej Dariusza Dźwigały.
[event_results 561702]
fot. NewsPix.pl