Starcie Romy i FC Porto nie było dzisiaj zapewne obiektem zainteresowania tych sympatyków futbolu, którzy nie darzą szczególnym uczuciem żadnej z wymienionych drużyn. No i – powiedzmy sobie szczerze – kto nie rzucił okiem w stronę rzymskiego Stadio Olimpico, ten zbyt wiele nie stracił. To nie był pokaz wielkiego futbolu, nie dostaliśmy wspaniałego widowiska, futbolowych fajerwerków. Przez dłuższy czas zanosiło się na ponure zerko do zerka, ale Roma zdecydowała jednak, że musi w końcu skarcić obrzydliwie nudnych rywali i optyczną przewagę potwierdzić golem. No i wtedy spotkanie się trochę rozkręciło.
Cóż, lepiej późno niż wcale.
Roma generalnie ostatnimi czasy – delikatnie rzecz ujmując – nie robi najlepszej roboty na krajowym podwórku, lecz w dzisiejszym starciu od pierwszych minut grała ambitnie, z pomysłem i starała się narzucić tempo. Nie jakieś specjalnie szaleńcze, ale trzeba rzymianom oddać, że to oni mieli inicjatywę, próbowali kreować sytuacje i cały czas trzymać przeciwnika pod presją. Już po kilku minutach gry narobili zamieszania w szesnastce Porto akcjami przeprowadzonymi w bocznych sektorach boiska. Goście z Portugalii ograniczali się natomiast do sporadycznych kontrataków, zwykle wyprowadzanych dość kulawo, niechlujnie. Dość powiedzieć, że za większość z nich odpowiadał Danilo Pereira, który sprawdzał się na boisku nieźle, lecz w odbiorze, w trzymaniu ustawienia, przecinaniu podań. Gdy miał futbolówkę przy nodze, rzadko udawało mu się skutecznie napędzić akcję.
Do przerwy najlepszą sytuację rzymianie mieli około trzydziestej minuty, gdy na sensacyjną szarżę środkiem pola zdecydował się stoper, Federico Fazio. Jego drybling wyglądał trochę ospale i koślawo, ale to tylko pozory – Argentyńczyk zwieńczył swój rajd kapitalnym przerzutem na wolne pole do Edina Dżeko, jednak Bośniak zakończył akcję uderzeniem w słupek.
Co nie zmienia faktu, iż to właśnie byłego napastnika Manchesteru City oglądało się dzisiaj w akcji najprzyjemniej. Nie grał typowo na szpicy – często pojawiał się w bocznych sektorach boiska, cofał się do rozegrania, był niesłychanie wszędobylski i naprawdę wiele mu na boisku wychodziło. Doskonała gra ciałem, fajne dryblingi, groźne dogrania. Prawdziwy lider ofensywy, przestawiający defensorów rywali jak snopki siana. Kompletnie nie potrafił go okiełznać grający z prawej strony Militao, a doświadczeni Felipe i Pepe raz po raz tracili równowagę w pojedynkach z mocarnym przeciwnikiem.
Na gole przyszło nam jednak poczekać do drugiej połowy. Po przerwie Porto konsekwentnie się czaiło i nie naciskało, kontratakując niemrawo bądź wcale. Najwięcej szumu robił chyba Brahimi, ale jego dryblingi zwykle nie przynosiły wielkiego zagrożenia, nawet jeżeli fajnie się oglądało te popisy wirtuozerii technicznej. Na domiar wszystkiego Algierczyk nabawił się groźnie wyglądającej kontuzji, co zresztą wywołało małą awanturę wśród sztabów szkoleniowych obu drużyn.
Tak czy owak – po siedemdziesięciu minutach gry gospodarze wyszli wreszcie na zasłużone prowadzenie. Fajna akcja lewą stroną, dośrodkowanie, Dżeko w swoim stylu ustawia sobie obrońcę i odgrywa do Nicolo Zaniolo, a rewelacyjny dziewiętnastolatek pokonuje mierzonym uderzeniem prawie o dwadzieścia lat starszego Ikera Casillasa. W tej akcji defensywa Smoków posypała się po całości, zawiedli wszyscy – od Militao z prawej strony, po zagubionego w kryciu Tellesa z lewej. Sześć minut później było już dwa do zera – świetną akcję środkiem boiska przeprowadził niestrudzony Dżeko, opędzając się od próbującego odebrać mu futbolówkę rywala jak od namolnej muchy, lecz jego strzał z dystansu wylądował na słupku. Na szczęście dla Giallorossich, Zaniolo przyciągnął futbolówkę niczym magnes i wpakował ją do pustej bramki. Casillas skapitulował po raz wtóry.
W ogóle Hiszpan miał sporo pracy, bo rzymianie oddali aż dziewięć strzałów celnych, przy marnych dwóch strzałach Porto w światło bramki. Legendarny golkiper Realu parę razy pomylił się przy obliczaniu lotu piłki, miewał też drobne nieporozumienia z obrońcami, ale ogólnie bronił świetnie. Nawet gdy przychodziło mu sparować strzał twarzą, co miało miejsce w ostatnich sekundach meczu.
Pięknie się oglądało radość Romy po bramkach, to też wymowny i godny odnotowania obrazek – widać było, jak strasznie rzymianie potrzebowali tego zwycięstwa, potrzebowali przeżyć pozytywne emocje ze sobą i z kibicami. Zwłaszcza urocza była scenka, gdy Daniele De Rossi popędził do Eusebio Di Francesco i wyściskał serdecznie swojego trenera. W tej drużynie cały czas tkwi team spirit.
Trochę było zresztą tej radości zbyt wiele, bo przerodziła się w dekoncentrację, z której skorzystali przyjezdni i trzy minuty po trafieniu na 2:0 zdobyli dość przypadkowego gola kontaktowego. Nieudany strzał z woleja przepoczwarzył się w asystę, zamienioną na bramkę przez Adriana. Efekt jest taki, że – choć nie zasłużyli – piłkarze Porto mają przed rewanżem całkiem korzystny rezultat w garści. Gol strzelony na wyjeździe robi w tym przypadku potężną różnicę.
Ale dla Romy i tak to zwycięstwo było niezwykle cenne, mają co w Rzymie fetować. Dżeko to oczywiście stary wyjadacz o uznanej klasie, niczego nie musi udowadniać. Co innego będący na dorobku Zaniolo, który tymi dwiema bramkami, w połączeniu z innymi wspaniałymi występami, pracuje pomalutku na status nowej gwiazdy klubu z Wiecznego Miasta. I pomyśleć, że trafił do stolicy Włoch w rozliczeniu za Radję Nainggolana, który totalnie zawodzi w Mediolanie.
Roma 2:1 Porto
Zaniolo 70′, 76′ – Adrian 79′
fot. newspix.pl