Reklama

Awans sportowy, finansowy i życiowy. Zwolnienie? Mogę Lechowi tylko podziękować

redakcja

Autor:redakcja

25 stycznia 2019, 13:09 • 15 min czytania 0 komentarzy

Nenad Bjelica po raz pierwszy odnosi się do zarzutów, jakie stawiano po zwolnieniu z Lecha. Czy naprawdę nie chciał zimą wzmocnień pierwszego składu, a jedynie uzupełnienia? Czy brakuje mu mentalności zwycięzcy? Co uznaje za swoją największą porażkę w Lechu? Dlaczego skrupulatny skauting czasami blokuje ruchy transferowe? Dlaczego oczekiwania w Poznaniu są zbyt duże, a wytwarzana presja nikomu nie pomaga? 

Awans sportowy, finansowy i życiowy. Zwolnienie? Mogę Lechowi tylko podziękować

O tym wszystkim trener, który po zwolnieniu poradził sobie znacznie lepiej niż Lech. – Jeśli taki klub jak Dinamo chce cię koniecznie tu i teraz – nawet się nie zastanawiasz, zgadzasz się choćby pięć dni po zwolnieniu. Dziś mogę za to zwolnienie Lechowi tylko podziękować. Zaliczyłem progres pod każdym względem – sportowym, bo to lepszy klub, finansowym i życiowym, bo pracuję 200 kilometrów od Klagenfurtu, gdzie mieszka moja rodzina.

***

Zero tituli – skandaloza czy cirkus?

Ani skandaloza, ani cirkus. Bardziej frustracja. Jeśli twój konkurent ma dwa razy większy budżet niż ty, nie możesz mówić o cirkusie. Gdy patrzysz realistycznie na budżety i możliwości piłkarzy, wyjdzie ci, że to normalne, że Legia zdobywa tytuł. Od czasu do czasu Lech oczywiście także zdobędzie mistrza, ale stanie się to raz na pięć czy sześć lat. Tak samo jest w Chorwacji. Hajduk Split każdego roku chce zostać mistrzem, ale nie udało im się to od 15 lat. Mają połowę budżetu Dinama Zagrzeb, więc ich oczekiwania nie są zbyt realistyczne. Mamy w tej sytuacji mówić o cirkusie i skandalozie? Nie, cirkus i skandaloza byłyby, gdyby Dinamo nie zostało mistrzem Chorwacji. Masz dwa razy większy budżet niż konkurenci i nie potrafisz wygrać – to porażka. Jeśli jednak masz mniejsze możliwości i nie uda ci się wygrać, trzeba ocenić to nieco inaczej.

Reklama

Zwłaszcza, że sportowo byliśmy bardzo, bardzo blisko. I to moja frustracja.

Z pańskich słów można wyciągnąć prosty wniosek – oczekiwania w Lechu są zbyt duże.

Sportowo chcą zostać mistrzem, ale czy to jest w ogóle realne rok po roku? O wiele lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby presja była o wiele mniejsza i Lech pogodziłby się z rolą klubu, który jest za Legią, który jest przy niej outsiderem. To tak, jakby Śląsk Wrocław uparł się, że zawsze chce być w tabeli przed Lechem. Nie uda się – wszyscy we Wrocławiu uznaliby, że to skandaloza. To byłoby głupie, bo przecież Lech ma o wiele większy potencjał finansowy, sportowy, organizacyjny. Skandaloza byłaby, gdyby to Śląsk był przed Lechem, a nie na odwrót. Tak samo dla Legii byłby cirkus, gdyby Lech został mistrzem.

Te oczekiwania źle wpływają na Lecha. Nie jest łatwo zostać mistrzem przy tak dużej presji. Jeśli pracowałbyś po cichu i mówił, że celem jest pierwsza trójka z aspiracjami na pierwsze miejsce – ale gdy się to nie uda, nie dojdzie do żadnej katastrofy – byłoby o wiele łatwiej dla piłkarzy, trenerów, ludzi zarządzających. Presja ciąży na plecach piłkarzy. Taką presję powinni mieć Legia i Dinamo, ale nie Hajduk czy Lech, bo na nich może działać tylko destrukcyjnie.

Hajduk powiedział przed tym sezonem: „mistrzostwo – teraz albo nigdy”. I wiesz, na którym jest miejscu? Na szóstym, ze stratą 22 punktów. Rozpalając takie oczekiwania, samemu strzelasz sobie w kolano. I to bardzo często był problem Lecha – zbyt duże oczekiwania. Gdyby powiedzieli „chcemy być mistrzem, ale jeśli zakończymy w pierwszej trójce też będzie dobrze”, byliby o wiele bliżej mistrzostwa.

Był pan zaskoczony, że zwalnia się pana dwie kolejki przed końcem sezonu, gdy istnieje jeszcze szansa na mistrzostwo? Moment dość dziwny.

Reklama

Tak, jak najbardziej mnie to zaskoczyło. Przegraliśmy mecz z Jagiellonią, który mógł okazać się kluczowy, ale wciąż mieliśmy przecież szansę na tytuł. Kompletnie nie spodziewałem się zwolnienia. Poprowadziłem jak zwykle trening, po zajęciach Piotr Rutkowski zaprosił mnie do biura i zakomunikował, że nasze drogi się rozchodzą. Musiałem to zaakceptować, w piłce takie rzeczy się zdarzają.

Uznaje pan czas w Lechu za porażkę?

Nie, nie, nie. Jedynym zarzutem, jaki można wobec mnie postawić, są tytuły, a w zasadzie ich brak. Tylko to.

I znów wracamy do oczekiwań – retoryka była taka, że każdy uznał brak mistrzostwa za wielką porażkę.

I ja także, ale ich brak nie oznacza tego, że ten czas nie był udany. Przejąłem drużynę będącą na 12. miejscu w lidze i 1/8 Pucharu Polski. W Pucharze doszliśmy do finału pokonując Ruch, Wisłę i Pogoń, czyli mocne drużyny z Ekstraklasy. W finale przegraliśmy – w mojej ocenie – bardzo nieszczęśliwie. Liga? Zaczęliśmy od 12. miejsca, a mimo to do ostatniej kolejki byliśmy w grze o mistrzostwo Polski. Czasami w piłce decydują drobne szczegóły – czy to w walce o ligę, czy puchar. Nie udało nam się zdobyć trofeów, ale mamy inne sukcesy.

Udało się sprzedać piłkarzy za 16 milionów euro. Cały czas traciliśmy kluczowych zawodników – nagle wypadli nam Bednarek, Kędziora, Kadar, Arajuuri, Wilusz, Kownacki, Robak, czyli król strzelców – a mimo to w każdym sezonie walczyliśmy o tytuł do samego końca. Można dyskutować, co było realne i jaki mieliśmy potencjał, ale moim zdaniem osiągnąłem z Lechem maksimum. Obok wyników mamy jeszcze rozwinięcie Gumnego, który już miał okazję pobicia rekordu transferowego. Wprowadzaliśmy Klupsia, Puchacza, Modera, Jóźwiaka.

Lech inwestował w akademię, kupił balony, nie miał problemów finansowych. Co więcej – po moim odejściu mógł zainwestować w nowych piłkarzy takie pieniądze, jakich nigdy nie inwestował. Po odejściu Bjelicy nie ma zgliszczy – jest drużyna, która ma jakąś bazę i strukturę.

Rozumiem, że niewygrywanie trofeów to porażka i duża frustracja. Ale patrząc na wszystko, co udało się zbudować – jestem bardzo dumny.

A dlaczego nie było tytułów? Wydaje mi się – mówię o drugim sezonie – że było zbyt dużo presji w końcówce, gdy graliśmy Gumnym, Jóźwiakiem, Klupsiem. Legia była trochę bardziej doświadczona i to zrobiło różnicę. Wygrywamy przez cały rok mecze u siebie i w kluczowym momencie sezonu przegrywamy trzy. A przecież nic nie zmieniliśmy – ta sama drużyna, ten sam styl. Najważniejszym momentem sezonu była dla nas kontuzja Makuszewskiego. Nie mieliśmy alternatywy. Barkroth nie grał dobrze, Klupś był bardzo młody, regularne granie na wysokim poziomie jest dla 18-latka niełatwe. Problemy miał Radut, Koljić szybko odniósł kontuzję, Darko – nieprawdopodobnie ważny piłkarz dla Lecha – ciągle borykał się z kolanami. W rundzie finałowej przez cały tydzień nie trenował, grał tylko mecze. Próbowaliśmy wszystkiego. Jeśli brakuje ci asyst i bramek takich piłkarzy jak Jevtić czy Makuszewski, siłą rzeczy grasz jakby na hamulcu.

Widzimy, co się stało z Lechem w tym sezonie – przez większość czasu zawodził, dopiero ostatnio Adam Nawałka go podciągnął. Może ta drużyna po prostu nie miała możliwości na mistrza.

Najlepiej analizować Lecha przede mną i po mnie. Przede mną był dwunasty, a w sezonie przed moim przyjściem siódmy. A miał przecież wtedy jeszcze choćby Linettego czy Kamińskiego. My przez dwa lata nigdy nie byliśmy tak daleko w tyle, losy ważyły się zawsze do samego końca.

Jak powiedziałem – myślę, że wyciągnąłem z tej drużyny maksimum.

Piotr Rutkowski: od lat brakuje w tym klubie mentalności zwyciężania. Poprzedni trener zrobił za mało w tym aspekcie. Podziela pan to zdanie?

(śmiech) Nie, nie zgadzam się w ogóle. To, że mam mentalność zwycięzcy, pokazuję choćby teraz w Dinamie Zagrzeb. W Lechu także ją pokazywałem. Najlepiej byłoby zapytać piłkarzy, jaka jest mentalność Nenada Bjelicy. Powodem braku tytułów na pewno nie był brak mentalności zwycięzców. Nie chcę mówić więcej, bo co ja mogę powiedzieć? Bardzo mnie to interesuje, co by powiedzieli piłkarze. Dziś mówiliby prawdę, bo przecież już nie jestem ich trenerem. Proszę zapytać Gajosa, zapytać Trałki, zapytać piłkarzy z Bałkanów.

Dlaczego tak to pana ciekawi?

Bo już teraz wiem, co powiedzą: że miałem absolutną mentalność zwycięzcy. Piłkarze też, bo piłkarze zawsze przejmują mentalność od trenera.

Ja też już wiem, co powie na przykład Emir Dilaver, który po pańskim zwolnieniu tak się rozjuszył, że ruszył do gabinetu Piotra Rutkowskiego i w bardzo mocnych słowach skomentował tę decyzję. Został przez to zresztą wydalony z klubu, choć formalnie należałoby powiedzieć – wytransferowany.

Nie wiem, jak toczyła się ta rozmowa. Emir chciał opuścić klub i co chcę podkreślić – wszystko stało się zanim zostałem trenerem Dinama, dwa dni po moim zwolnieniu. Nic nie miałem z tym do czynienia i od razu wyjaśniam – to nie tak, że chciałem w ten sposób ściągnąć piłkarza do Dinama. Po prostu po tej sytuacji wykorzystaliśmy okazję na rynku.

Marcin Robak powiedział w wywiadzie, że Nenad Bjelica był jego najlepszym trenerem. Mieliśmy małą konfrontację – wyolbrzymioną przez media, obecnie jesteśmy przyjaciółmi – ale dziś mogę powiedzieć, że to był jeden z najlepszych napastników, jakich kiedykolwiek trenowałem. Czułem dumę po słowach Marcina. Konferencję Piotra Rutkowskiego widziałem, ale nie ma co dyskutować. Myślę, że w ten sposób Piotr odreagowywał swoją frustrację. Chcę wierzyć, że naprawdę myśli trochę inaczej. Jesteśmy zresztą w stałym kontakcie, rozmawiamy, wymieniamy się zdaniem o piłkarzach. Relacje są dobre, normalne. Tymi słowami bronił się z decyzji o zwolnieniu mnie.

Jest w Lechu Poznań coś – pytam raczej o organizację, gabinety, struktury – co importował pan do Dinama Zagrzeb?

Lech jest bardzo, bardzo dobrze zorganizowanym klubem. Jeden z najlepszych, w jakich pracowałem. Wiadomo, stadion, atmosfera – to wszystko jest top. W organizacji imponuje zwłaszcza to, jak wiele inwestuje się w skauting. Część rozwiązań chciałbym przenieść na Dinamo Zagrzeb, gdzie ten aspekt nie jest na tak rozwiniętym poziomie jak w Lechu. Ale to nie znaczy, że nie da się ustrzec błędów. Niby bardzo rzadko pozyskują piłkarza, którego dobrze nie prześwietą, ale błędów w doborze piłkarzy w ostatnich latach było być może za dużo – zwłaszcza, jeśli wiemy, jakie nakłady idą na skauting. Przykład – zdanie skauta jest tak samo ważne jak zdanie trenera. Sądzę, że przy transferze znacznie więcej do powiedzenia powinien mieć trener, który zawodnika będzie prowadził. Skaut? Często w swoim życiu w ogóle nie grał w piłkę. To coś, co nie pasowało mi w Lechu.

Była sytuacja, gdy starł się pan ze skautem o jakiegoś piłkarza?

Nie chcę mówić o nazwiskach. Piłkarz musi być w Lechu zobaczony 10-12 razy przed podjęciem decyzji. Ale czasami niespodziewanie pojawiają się na rynku okazje, promocje, na które trzeba reagować. Na przykład piłkarz w Betisie nie jest graczem pierwszego wyboru. Okazuje się, że nagle jest do wzięcia i jest w naszym zasięgu. Możemy go mieć. Lech mówi: „aaaaa, nie obserwowaliśmy go, nie, nie, dziękujemy”. Zwykle piłkarz z poziomu Primera Division musi być wystarczająco dobry na Lecha. Lech jednak jest zamknięty na tego typu sytuacje. Brakowało elastyczności.     

Ważne pytanie a propos transferów. Piotr Rutkowski powiedział na konferencji prasowej: Nasze założenia, nasza strategia była zła. Mam tutaj zarzut do siebie, że to zaakceptowałem, że zezwoliłem na wizję trenera. Zamiast ściągnąć 1-2 zawodników, którzy byliby w stanie wygryźć ze składu tych podstawowych, sprowadziliśmy takich, którzy mieli być tylko uzupełnieniem.  

To prawda, że chciał pan zimą jedynie uzupełnienia?

Chciałem przede wszystkim dwóch napastników. Jednego topowego, drugiego jako uzupełnienie. Elvir Koljić, czyli nasze uzupełnienie, doznał niestety kontuzji po trzech meczach. W tym sezonie zdobył już 17 bramek w lidze bośniackiej i rumuńskiej. Topowy napastnik do nas nie trafił. Chciałem między innymi Sheridana lub Bezjaka, ale okazali się zbyt drodzy na Lecha.

Co najbardziej wyrzuca pan sobie za ten czas w Lechu? Jakie największe błędy pan popełnił?

W pierwszym sezonie największy błąd popełniłem przed finałem Pucharu Polski. Byliśmy po serii zwycięstw w lidze, czasami wysokich i byliśmy zbyt pewni siebie. Nawet nie dochodziło do nas, że ten finał możemy w ogóle przegrać. Nie potrafiłem tego w tamtym momencie dobrze odczytać i w konsekwencji nie obudziłem piłkarzy, nie przerwałem tej atmosfery samozadowolenia. O mistrzostwie zadecydowały z kolei drobne rzeczy, ciężko wskazać konkretny, poważny błąd. Drugi sezon? Żałuję, że zarządziłem tę ciszę medialną w końcówce sezonu. Dziś już tego bym nie powtórzył. Chciałem po prostu ochronić piłkarzy. Media w Polsce tworzą wielką presję i jeśli nie potrafisz się z nią obejść, zwykle działała ona destrukcyjnie. Chciałem, żeby zawodnicy skupili się na treningach, a nie na tym, co jest w gazecie. Mam teraz wrażenie, że przez tę decyzję zakomunikowałem piłkarzom, że moment sezonu jest już bardzo poważny. Z tego punktu widzenia było to złe, bo do tego momentu całkiem normalnie się komunikowaliśmy i tak powinno być dalej. To oczywiście żaden zarzut do mediów, po prostu chciałem ochronić piłkarzy. Inne błędy? Może powinienem dołożyć większych starań, by zatrzymać Marcina Robaka. Ale Marcin sam miał życzenie, by odejść, chciał grać w każdym meczu. A w Lechu… To klub, w którym nie możesz dać piłkarzowi gwarancji gry w każdym meczu. Nie chciał zaakceptować tej roli, więc się rozstaliśmy.

Poza tym myślę, że zrobiłem wiele dobrego.

A propos ciszy medialnej, podczas jednej z konferencji powiedział pan, że mistrzostwo zdobywają też dziennikarze.

I tak jest! Teraz w Dinamie mamy identyczną sytuację. Moim najtrudniejszym zadaniem w Zagrzebiu jest kontrolowanie atmosfery. Gdyby nie to, euforia nie miałaby końca. Musimy twardo stąpać po ziemi – piłkarze, kibice, media, wszyscy. Nie jest to łatwe i kosztuje wiele energii. W Chorwacji dzięki językowi mogę to kontrolować znacznie lepiej, pozostaję w stałym kontakcie z dziennikarzami i mogę powiedzieć im więcej niż w Polsce. W Polsce, przez język, było to ciężkie.

Wszyscy dziennikarze profitują na sukcesach Dinamo. Jadą do Brukseli albo Stambułu relacjonować nasze mecze, dla nich to znaczne lepsze niż pisanie o chorwackiej lidze. To jak premia, choć finansowych oczywiście od nas nie dostają.

Jednak nie.

Ale premią jest podróż na trzy dni do Stambułu. Media grają razem z nami – mogą pomagać, albo przeszkadzać. W Lechu nie było łatwo. Czasami atakowały sprawiedliwie, czasami nie, ale OK, musimy to akceptować.

Na bezrobociu wytrwał pan pięć dni. Nie chciał pan po Lechu, tak po ludzku, odpocząć? Przecież to praca pod wielką presją, a tu po zwolnieniu w zasadzie nie było kiedy usiąść i pomyśleć.

Dinamo ma taką markę, że nie można powiedzieć „nie”. To największy klub nie tylko w Chorwacji, nie tylko na poziomie byłej Jugosławii, ale w całym regionie wliczając w to Bułgarię, Austrię, Czechy, Polskę, Rumunię, Słowację… Od dziewięciu lat zawsze jesteśmy w fazie grupowej europejskich pucharów. W Polsce rekord transferowy to sześć milionów, w Dinamie – 23. W pozostałych krajach też nie sprzedaje się tak piłkarzy. To marka. Jeśli taki klub chce cię koniecznie tu i teraz – nawet się nie zastanawiasz, zgadzasz choćby pięć dni po zwolnieniu. Dziś mogę za to zwolnienie Lechowi tylko podziękować. Zaliczyłem progres pod każdym względem – sportowym, bo to lepszy klub, finansowym i życiowym, bo pracuję 200 kilometrów od Klagenfurtu, gdzie mieszka moja rodzina.

Gdy pracowałem w Lechu, Dinamo dzwoniło do mnie trzykrotnie z propozycją. Pierwszy raz zupełnie na początku, zaraz po przyjściu do Lecha. Później po pierwszym sezonie, a potem w marcu przed meczem z Jagiellonią, który wygraliśmy 5:1. Zawsze oczywiście odmawiałem i nie dochodziło do żadnych negocjacji. Chciałem najpierw doprowadzić do końca swoją pracę w Lechu, zdobyć mistrza. Gdy mnie zwolniono, Dinamo wykorzystało moją sytuację i tak się tu znalazłem.

I rzutem na taśmę zdobył pan mistrzostwo Chorwacji i puchar. Dopisuje pan sobie te trofea do CV?

Nieeee. Tytułu mistrzowskiego zupełnie nie, przyszedłem przecież do klubu już wtedy, gdy Dinamo było mistrzem. Nawet gdybyśmy przegrali te dwa ostatnie mecze pod moją wodzą, i tak nic by się nie zmieniło. Puchar? Mogę lekko dopisywać, bo wygraliśmy w finale, a w Chorwacji jest tak, że w pierwszych rundach trafiasz przeważnie na dużo słabszych od siebie rywali i ten pierwszy poważny trafia się zwykle dopiero na końcu. My trafiliśmy na Rijekę i wygraliśmy, więc częściowo mogę go przyjąć. Ale medale, które otrzymałem, oddałem poprzedniemu trenerowi. To on prowadził klub przez większość sezonu, zasłużył na nie.

Swoje pełnoprawne sukcesy już pan jednak ma, udało się awansować do fazy pucharowej Ligi Europy po 49 latach. Dlaczego stało się to bez większego udziału Damiana Kądziora, który w lidze notuje najlepsze liczby w drużynie, ale w pucharach rozegrał tylko 30 minut?

Dołączył do nas z kontuzją i nie był gotowy, by wystąpić w pierwszych meczach eliminacji. Pech Kądziora polega na tym, że inny piłkarz na jego pozycji – Izet Hajrović – jest naszym najlepszym piłkarzem w pucharach. Zdobył już sześć bramek i do tego dołożył trzy asysty. Po prostu nie zasłużył na to, bym w pucharowych meczach odstawił go od składu. Damian świetnie pracuje w lidze i jestem przekonany, że Dinamo jest dla niego tylko przystankiem. Bardzo dobrze się zaadaptował, jest lubiany, to wzór mentalności.

Utrzymuje pan kontakt ze Zdravko Mamiciem?

Tak, tak.

Jak dziś wygląda jego rola w klubie? Przypomnijmy – został skazany na 6,5 roku więzienia za szwindle przy transferach Modricia i Lovrena.

Ale nie przebywa w więzieniu, żyje w Bośni w hotelu – każdy zresztą wie, w którym. Wyrok nie jest jeszcze prawomocny. Komunikujemy się normalnie. Dinamo Zagrzeb to nie tylko Zdravko Mamić, to dwustu współpracowników, cały sztab ludzi podejmujących decyzje i biorących za nie odpowiedzialność. Raz czy dwa razy w tygodniu rozmawiamy ze sobą o ważniejszych sprawach. Kiedy mówiłem o trzech telefonach od Dinama Zagrzeb, za każdym razem dzwonił właśnie Zdravko Mamić.

Co myśli pan o jego zarzutach?

Nie chcę tego komentować. Nie wiem, czy jest winny, czy nie. Przyszłość pokaże. Na razie nie ma o czym mówić.

Kiedy zostanie pan selekcjonerem Chorwatów?

W poprzednich pięciu latach przy zmianach selekcjonera moje nazwisko zawsze było w grze. Teraz znów mówiło się o mnie, gdy Zlatko Dalić po świetnych mistrzostwach świata, mógł przyjąć wielką ofertę z Chin, Emiratów czy Arabii Saudyjskiej. Kiedykolwiek Zlatko odejdzie z reprezentacji, finansowo będzie rewelacyjnie zabezpieczony. Póki co wykonuje swoją pracę bardzo dobrze, więc zapotrzebowania na mnie nie ma.

W Chorwacji trochę jak w Polsce – w kadrze piłkarze z najlepszych klubów świata, na ławce trenerzy raczej ligowi.

Póki co jestem trenerem Dinama i obowiązuje mnie kontrakt, więc to nie jest wszystko takie proste. Zresztą bardzo mi tu dobrze. Kocham codzienną pracę z piłkarzami, selekcjoner pracuje w trochę inny sposób, ale jeśli przyjdzie oferta, będę musiał poważnie to przemyśleć.

Jest pan pewien, że będzie taka okazja?

Tak, myślę, że tak. Nie teraz, nie jutro, ale może za sześć miesięcy, sześć lat, a może za szesnaście. Nie wiem.

Jest pan gotowy?

Absolutnie, na sto procent. Od jedenastu lat jestem trenerem, mam ponad 400 meczów w profesjonalnej piłce. Jeśli spojrzymy na ostatnich trenerów reprezentacji, wszyscy mieli mniejsze doświadczenie niż ja. Slaven Bilić, Igor Stimac, Niko Kovac… OK, Ante Cacić miał jako 60-latek większe doświadczenie, ale Zlatko Dalić już nie, a jednak został selekcjonerem reprezentacji. Dlaczego więc ja miałbym nie myśleć, że nim zostanę?

Fot. FotoPyK

50434636_563702910768699_109275259479261184_n

Najnowsze

Cały na biało

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

0 komentarzy

Loading...