Dziś w nocy swoją przygodę z australijskim szlemem zakończyli Łukasz Kubot i Horacio Zeballos. Ten pierwszy był ostatnim z naszych reprezentantów, który wciąż występował na kortach w Melbourne. Jego porażka jest więc dobrym momentem na wyciągnięcie kilku wniosków z występów Polaków w tamtejszym turnieju.
1. Kamila Majchrzaka stać na wielkie rzeczy
Po poprzednim sezonie, w którym Majchrzak niepowodzenia w kwalifikacjach do turniejów wielkoszlemowych przeplatał urazami i stosunkowo słabymi występami w Challengerach, można było mieć wątpliwości, czy jego talent kiedykolwiek w pełni się potwierdzi. A to przecież gość, który wygrywał igrzyska olimpijskie młodzieży i juniorskie US Open w deblu. Od kilku sezonów jednak plątał się głównie w drugiej i trzeciej setce rankingu ATP (w przyszłym tygodniu będzie co najmniej 163., to najwyższe miejsce w jego karierze). Awans do pierwszej rundy Australian Open i, przede wszystkim, kłopoty, jakie sprawił Keiowi Nishikoriemu, pokazały jednak, że w Polaku wciąż tkwią spore możliwości. Rozegrał cudowne dwa sety, jego backhand siał spustoszenie i zachwycał zagranicznych dziennikarzy, a Japończyk mógł być wdzięczny losowi za to, że po drugiej stronie siatki stał właśnie Kamil Majchrzak. Dlaczego? A to już wniosek numer dwa.
2. Przygotowanie kondycyjne i radzenie sobie ze stresem to główne problemy Kamila
Jesteśmy przekonani, że Majchrzak awansowałby do drugiej rundy, gdyby tylko… był lepiej wytrenowany w tych właśnie aspektach. Niestety, po dwóch znakomitych setach, w trzecim zaczęły łapać go skurcze, nie dawał sobie rady. Właściwie przestał istnieć na korcie, walczył nie tyle o przetrwanie, co o przedłużenie agonii. Bo tak należałoby to nazwać, skoro przyznawał później w rozmowie z TVP Sport, że już na początku trzeciego seta nie był w stanie dobrze złapać rakiety. W końcu jednak stało się nieuniknione: zszedł z kortu przy stanie 0:3 w V secie. Zabrakło mu doświadczenia w wielu kwestiach: suplementacji, korzystania z pomocy fizjoterapeuty, nawodnienia… Tomasz Iwański – jego trener – mówił później, że “Ilość energii koniecznej do rozegrania tego meczu przewyższała ilość, której normalnie potrzebował w meczach”. Pozostaje mieć nadzieję, że to spotkanie stanie się lekcją, która swoje efekty da już na Roland Garros. Bo zakładamy, że tam znów zobaczymy się z Kamilem co najmniej w I rundzie.
3. Iga Świątek śmiało może celować w okolice 70. miejsca w rankingu na koniec roku
I chyba doskonale zdaje sobie z tego sprawę, skoro mówi, że jej celem na ten sezon jest co najmniej raz przedrzeć się do IV rundy turnieju wielkoszlemowego. Jasne, w Australii uległa Camili Giorgi, zdobywając zaledwie dwa gemy, ale wcześniej w dobrym stylu przeszła przez kwalifikacje i w pierwszej rundzie pokonała Anę Bogdan, aktualnie 82. rakietę świata. Świątek zaprezentowała się z bardzo dobrej strony, będąc przy tym jedną z najmłodszych tenisistek w turnieju głównym. A przecież był to dla niej wielkoszlemowy debiut. Do tego przedarcie się przez kwalifikacje to bardzo trudna sztuka nawet dla doświadczonych zawodniczek. Często mówi się, że to “najtrudniejszy ze wszystkich turniejów”, bowiem poziom jest tam niesamowicie wyrównany. Świątek to nie przeszkodziło. Jak się w ten sposób zaczyna przygodę ze szlemami, to gdzie taka się skończy? Mamy nadzieję, że odpowiedź brzmi: na centralnym korcie, z pucharem w rękach.
4. Przed Hubertem Hurkaczem wciąż sporo pracy
To aktualnie nasz najlepszy singlista, ale w Australii przegrał z Ivo Karloviciem już w I rundzie, nie wykorzystując przy tym kilku dobrych szans na zamknięcie nie tylko pierwszego (w którym okazał się lepszy), ale i kolejnych setów. Oczywiście, Chorwat to tenisista bardzo doświadczony, dysponujący piekielnie mocnym serwisem, ale zdecydowanie w zasięgu Polaka. Hubert przegrał, bo był gorszy w kluczowych momentach, z czego zresztą sam zdawał sobie sprawę – TVP Sport mówił, że „zadecydowały niuanse, kilka piłek. Nie wiem, czy zabrakło ryzyka. Może mogłem ciut lepiej zagrać tych kilka piłek, byłby inny wynik”. Co więc jest problemem? Regularność, koncentracja i właśnie umiejętność wpakowania tej jednej najważniejszej piłki na linię, a nie kilka centymetrów za nią. Hubert mówił, że gdy trenował z Djokoviciem, to u Serba widział tę cechę i to… była tak naprawdę jedyna różnica w poziomie ich gry. Tego Hurkaczowi na razie brakuje, ale wierzymy, że wypracuje to wraz z kolejnymi występami. Nie od razu wygrywa się Szlemy.
5. Kubot czeka na Melo
Jak już napisaliśmy: Łukasz Kubot najdłużej z naszych reprezentantów zachowywał szanse na sukces w Australii… co specjalnie nas nie dziwi. I pewnie gdyby na korcie obok niego stał Marcelo Melo, a nie Horacio Zeballos, to byłby już w półfinale debla, a my nie pisalibyśmy tego tekstu. Nie zrozumcie nas przy tym źle: jak na to, że polsko-argentyńską parę sklecono niedługo przed Australian Open i obaj dopiero co zaczęli się zgrywać, to ich występ i tak należy ocenić pozytywnie. Możliwe, że w dłuższej perspektywie byliby w stanie wygrać turniej wielkoszlemowy, nie wykluczamy. Wyraźnie było jednak widać, że w ćwierćfinałowym meczu z Harrisonem i Querreyem, brakowało im jednej rzeczy: zrozumienia. Stracili w ten sposób kilka kluczowych punktów, a spotkanie, które mogli rozstrzygnąć w dwóch setach, przegrali w trzech. Z Marcelo Melo Kubot dogaduje się na korcie wręcz doskonale. Dlatego odliczamy czas do momentu, gdy Brazylijczyk wróci na kort. Jesteśmy przy tym przekonani, że Łukasz też.
6. Na sukcesy w singlu będziemy musieli poczekać… ale być może nie tak długo, jak sądziliśmy
Po tym, jak karierę zakończyła Agnieszka Radwańska, wizję przyszłości dla naszego tenisa wielu malowało głównie w ciemnych barwach. Tymczasem w Australii dostaliśmy potwierdzenie tego, że mamy kilku zdolnych tenisistów, którzy w najbliższych sezonach prawdopodobnie będą w stanie przejąć schedę po swojej dużo bardziej doświadczonej koleżance po fachu. A kolejne talenty czekają rozwijają się przecież w klubach, o kilku z nich już jest stosunkowo głośno. Nie wymienimy nazwisk, dodatkowa presja im niepotrzebna. Już w tym momencie mamy jednak co najmniej trójkę singlistów (a dochodzą jeszcze Magda Linette, Magda Fręch i Maja Chwalińska, potrafiące zagrać naprawdę ładnie dla oka i osiągać niezłe wyniki), którzy mogą sprawić nam sporo radości w nadchodzących sezonach. Nie jest źle, oby w miarę upływu czasu było tylko lepiej.
Fot. Newspix.pl