Jedni narzekają na to, że zagraniczni trenerzy u prezesów klubów Ekstraklasy już za sam obcy paszport są uważani za lepszych fachowców od miejscowych szkoleniowców. Inni twierdzą, że polska myśl szkoleniowa to kpina z futbolu i powinniśmy ściągać jak najwięcej obcokrajowców, którzy uczyliby nas piłki.
Postanowiliśmy zatem stworzyć ranking najlepszych zagranicznych trenerów, którzy przez ostatnie dwie dekady przewinęli się przez tę ligę. Braliśmy pod uwagę sukcesy, realizowanie celów przed nimi stawianych (wicemistrzostwo z Piastem nierówne wicemistrzostwu z Wisłą Kraków) oraz wyniki na arenie międzynarodowej. Już po sporządzeniu wstępnej listy i dyskusjach nad jej ostatecznym kształtem doszliśmy do wniosku, że gdybyśmy z TOP10 zrobili TOP5, to żaden z odpalonych trenerów nie powinien poczuć się urażony.
Z obsadą czołowej trójki nie było problemu, nazwiska nasuwały się same. Miejsca 4-7? Cóż, pewnie moglibyśmy je ustawić w odwrotnej kolejności i też by się to broniło. Ale przy ostatnich lokatach najczęstszym argument za tymi trenerami było “eee, no, niech będzie tak z braku-laku”.
10. Dan Petrescu (wicemistrzostwo Polski)
Mieliśmy w redakcji duuuży zgryz – czy Petrescu zasłużył na miejsce w dziesiątce najlepszych trenerów-obcokrajowców XXI wieku. Ale do rankingu załapał się głównie przez… słabość innych kandydatów.
Rumuna najczęściej ocenia się przez pryzmat późniejszych jego losów, ale w Polsce tak naprawdę osiągnął… no nic, bo czym było dla Wisły tamtych lat wicemistrzostwo kraju. Oczywiście przejmował zespół w trudnym momencie i wyprowadził go na prostą. Natomiast gdy już przyszło mu pracować nad autorskim zespołem, to wyglądało to średnio na jeża.
Odszedł w atmosferze konfliktu z szatnią. Trener twierdził, że Polacy nie dorośli do jego metod szkoleniowych i nie chce im się zapieprzać. Zawodnicy twierdzili, że Petrescu wprowadzał chorą atmosferę w szatni i był apodyktyczny. Prezes Cupiał dodał sobie składniki w działaniu i po znaku równości wyszło mu „zwolnienie”.
9. Kosta Runjaic
Ze wszelkich sygnałów, które dostajemy ze Szczecina, buduje się obraz bardzo inteligentnego trenera z odpowiednim podejściem psychologicznym do piłkarzy. Władze klubu mu ufają, nie zwolniły go w poważnym kryzysie, ale pozwoliły mu z niego wyjść. Co – zaznaczmy – w polskiej piłce zdarza się zbyt rzadko.
Runjaic w Pogoni w rubryce „sukcesy” póki co może wpisać sobie tylko:
– Wyjście z jesiennego kryzysu,
– Wypromowanie Piotrowskiego, Walukiewicza i Dwaliego.
I właśnie to ostatnie wydaje się przesądzać o tym, że trener szczecinian w ogóle znalazł się w tym rankingu (choć widzicie też, że był problem, by uzbierać dyszkę dobrych fachowców). Jeśli osiągnie z Pogonią coś więcej niż miejsce w górnej ósemce, to przy następnej okazji ustawimy go zdecydowanie wyżej.
8. Nenad Bjelica (3. miejsce w lidze)
W Poznaniu do dziś zastanawiają się, czy słusznie wyrzucono Chorwata na finiszu zeszłego sezonu. Czas pokazał, że gdy Kolejorz po jego zwolnieniu męczył się z Szachtiorem Soligorsk, wówczas Bjelica na luziku wychodził z grupy LE z Dinamem Zagrzeb.
Ale przecież nie rozliczamy go za pracę w Chorwacji, a za dorobek w Lechu. Pierwszy sezon w Polsce miał udany, choć nie w pełni – obejmował drużynę będącą w poważnym kryzysie po kadencji Jana Urbana. Włączył się z nią do walki o mistrzostwo kraju (pamiętna seria zwycięstw po 3:0) i awansował do finału Pucharu Polski. Walkę o „majstra” jednak przegrał, a na Stadionie Narodowym uległ Arce. W kolejnym sezonie znów był prawie, prawie w glorii chwały, ale pary Kolejorzowi wystarczyło na bycie liderem po rundzie zasadniczej. A po rundzie finałowej Lech był już tylko bliski tytułu dziada roku.
Bjelica był szalony, uparty, ale trzeba mu przyznać, że trenerem był przyzwoitym, choć bez prawdziwych sukcesów. To jednak za jego kadencji Lech za grubą kasę sprzedał Bednarka, Kownackiego i Kędziorę. I cyk, do gabloty.
7. Radoslav Latal (wicemistrzostwo Polski)
Ze skromnym Piastem zdołał rzucić poważne wyzwanie Legii w walce o mistrzostwo Polski. I nie robił tego w stylu “na udo”, czyli albo się udo, albo się nie udo. Gliwiczan świetnie się oglądało w sezonie 2015/16. Trójka w tyłach, elastyczne ustawienie, wymienność pozycji w środku pola, znakomity Vacek, kapitalnie dośrodkowujący Mraz, użyteczny Nespor. Latal nie tylko nimi mądrze zarządzał, ale i większość sam do Ekstraklasy ściągnął. Śmiano się przecież, że skauting Piasta mieścił się wówczas w książce telefonicznej w smartfonie Latala.
Ze średnią kadrą potrafił ograć Legię czy Lecha, ale na ostateczny triumf w rozgrywkach zabrakło już Piastowi jakości. Do pożegnania z Czechem doszło w atmosferze konfliktu, a powrót do Gliwic po kilku miesiącach zakończył się totalną klapą i zwolnieniem jeszcze przed zimowym obozem.
Niemniej jeśli wspominamy najładniej grające drużyny ostatnich sezonów, to latalowy Piast ma u nas specjalne miejsce w serduszku. A – umówmy się – poza Vackiem, Mrazem czy Murawskim – to wielu dobrych piłkarzy tam nie było. W ataku Barisić, w obronie Korun czy Osyra… Tym większy szacunek dla Latala.
6. Robert Maaskant (mistrzostwo Polski)
Przeświadczony o własnej nieomylności facet, który dał Wiśle ostatni mistrzowski podryg w sezonie 2010/11. I było to mistrzostwo zdobyte nie psim swędem, ale pewnie i zasłużenie, bo z siedmiopunktową przewagą. Wisła wówczas potrafiła wygrywać efektownie – 4:0 z Legią u siebie czy 5:2 z Lechią w Krakowie. Atak oparty na Brożku i Genkowie, w pomocy szaleli Małecki z Kirmem (i przez rundę Melikson), defensywę trzymali w ryzach Sobolewski, Wilk, Chavez… To była bodaj ostatnia tak dobra Wisła. I trudno nie doceniać za to Holendra.
Natomiast Maaskant miał wiele przywar. Był wszechwiedzący, czasami odfruwał i bywał przekonany o tym, że w pojedynkę mógłby odmienić polski futbol. A to był niezły trener, ale na chwilę. Gdy w kolejnym sezonie przyszedł gorszy czas, gdy odpadł z eliminacji do Ligi Mistrzów, to jego samouwielbienie paradoksalnie zyskało na sile. Mieliśmy wrażenie, że najchętniej zaszyłby się w pokoju naprzeciw lusterka i opowiadał jaki to jest cudowny. Wisłę zostawił na siódmym miejscu, ale i z dobrze opłacanymi swoimi piłkarzami w kadrze. Najlepszym przykładem drogiego w utrzymaniu ogórka był Kew Jaliens. Ponadto nawet po zwolnieniu klub z Reymonta musiał wypłacać Maaskantowi co miesiąc aż 80 tysięcy złotych. Długi narobione przez holenderską zgraję ze Stanem Vlackxem na czele uznaje się za jeden z powodów, dla których Wisła dziś jest w takiej sytuacji, choć oczywiście nie jest to jedyna przyczyna.
5. Werner Licka (mistrzostwo Polski)
Do Ekstraklasy wracał jak bumerang. Miewał podejścia kiepskie – jak to w Dyskobolii, dla której był to już schyłek silnej pozycji po kadencji Kaczmarka i Radolsky’ego. Nie wyszło mu też w Górniku Zabrze, gdzie najpierw spisał się w roli strażaka, ale w roli budowniczego wypadł już miernie. Nieźle poradził sobie w Polonii Warszawa, gdzie realnie włączył się do walki o podium. Natomiast gdy słyszymy nazwisko „Licki”, to mamy w głowie wyłącznie ten kapitalny finisz sezonu 2004/05.
Czech objął „Białą Gwiazdę” na początku marca i w następnych dwunastu kolejkach przegrał zaledwie raz. Średnia punktowa? 2,25 na mecz. Bilans 8-3-1, 25 goli strzelonych, tylko 10 straconych. Wiślacy mieli wtedy pakę na mistrzostwo i niewykluczone, że i bez trenera w cuglach sięgnęliby po tytuł najlepszej drużyny w kraju, ale to Licka stał wówczas przy linii bocznej. Przejął zespół z ośmioma punktami przewagi nad wiceliderem, zakończył sezon z jedenastoma punktami przewagi nad drugą ekipą w lidze. To był jeden z najbardziej efektownych rajdów po tytuł mistrza w ostatnich dwóch dekadach. Wisła finiszowała w pojedynkę podczas gdy peleton dopiero zjeżdżał z górki.
4. Dragomir Okuka (mistrzostwo Polski)
Głównie zapamiętamy go przez znakomity rajd po mistrzostwo w sezonie 2001/2002. Wówczas Legia w całym sezonie przegrała tylko trzy mecze – w pierwszej, drugiej i ósmej kolejce. Od września do ostatniej serii gier pozostała niepokonana. Nie przegrała żadnego meczu w grupie mistrzowskiej (dla młodszych czytelników – tak, tak, dzielnie ligi na grupy to nie jest nowy pomysł), choć często remisowała, bo w czternastu spotkaniach drużyna Okuki zanotowała bilans 7-7-0. Ale seria 20 spotkań bez przegranej musiała budzić wrażenie.
Okuka jednak zawiódł w kolejnym sezonie. Legioniści zakończyli sezon nawet poza podium i zajęli dopiero czwarte miejsce, a Czarnogórzec został ze stolicy pogoniony. Natomiast w Wiśle Kraków zawiódł kompletnie – nie sprawdził się w roli strażaka w lidze, a w pucharach przyjął baty od Nancy, Blackburn i Feyenoordu.
Ale tamten świetny sezon z Legią zagwarantował mu tytuł Trenera Dekady przyznawany przez kibiców z Warszawy. Ludzie ciepło wspominają tamtą drużynę – ze Svitlicą, Stanewem czy Vukoviciem. No i z Okuką na ławce.
3. Stanisław Czerczesow (mistrzostwo i Puchar Polski)
Bezkompromisowy. Czasami uparcie brnący pod prąd. Lubujący się w prztyczkach skierowanych wobec dziennikarzy i w trzymaniu rygoru względem pracy drużyny. I co najważniejsze – skuteczny. Wpadł do Ekstraklasy na sezon, zdobył co miał do zdobycia i odfrunął. Jego pobyt w Legii był taki, jak gra jego drużyny – intensywny.
Miał swoje przywary, miewał odpały. Tak jak wtedy, gdy nazwał akademię “przedszkolem”, do którego niespecjalnie przywiązuje uwagę. Albo gdy wszedł w szermierkę słowną z Żelkiem Żyżyńskim przed kamerami Canal+. Albo gdy po sezonie stwierdził, że nikt po Legii nie spodziewał się tytułu. Niemniej liczy się to, co w gablocie. I to, co było na boisku. A Legia pod batem Rosjanina prezentowała styl. Może i momentami siermiężny, ale cholernie skuteczny. Pressing, wysoka intensywność, skuteczność – tamta Legia była jedną z najbardziej charakterystycznych drużyn ostatniego dziesięciolecia (może i dwudziestolecia?) ligi.
No i darzymy też go jakąś osobistą sympatią, bo seria football-fiction ze Staśkiem w roli głównej kilkała nam się świetnie. Żucie gwoździ, rozbieganie z niedźwiedziami, tournee po Syberii…
A dlaczego Stasiu ląduje tylko na trzecim? Bo był tu za krótko, by być wyżej. Mamy gdzieś z tyłu głowy, że już w kolejnym sezonie mógł coś spieprzyć i mit żelaznego Czerczesowa szybko by upadł.
2. Dusan Radolsky (wicemistrzostwo Polski, Puchar Polski, wyeliminowanie z Pucharu UEFA Herthy Berlin i Manchester City)
Objął Dyskobolię po historycznym wicemistrzowie kraju zdobytym przez trenera Bogusława Kaczmarka. Do Polski przychodził z niezłym CV – był przecież szkoleniowcem Slovana Bratyslawa, ale i reprezentacji Słowacji. Zbigniew Drzymała zastanawiał się czy po Kaczmarku zatrudnić Okukę, a może Engela, ale przypomniał sobie o Radolskym, z którym kiedyś jego zespół mierzył się na zimowym tournee sparingowy. I ostatecznie postawił na Słowaka.
W Grodzisku za jego kadencji święcili największe sukcesy w historii klubu. Najpierw były pamiętne wygrane boje z Herthą Berlin i Manchesterem City, później porażka z Bordeaux (choć wiele nie brakowało, a gol Chamakha ze spalonego nie powinien zostać uznany). W jego pierwszym sezonie Groclin zajął czwarte miejsce w lidze, ale już w kolejnym dał się wyprzedzić Wiśle Kraków, która miała wtedy pakę nie do ogrania. Wtedy w lidze była Wisła, długo długo nic i własnie Dyskobolia. Grodziszczanie w sezonie 2004/05 do lidera mieli stratę jedenastu punktów, a czwarta Wisła Płock do zespołu Radolsky’ego trafiła dziesięć punktów. To dopiero była liga dwóch prędkości.
I Radolsky potrafił się w niej bardzo dobrze odnaleźć. A przecież to nie był Grodzisk z Rasiakiem czy Niedzielanem, a z Sikorą i Ślusarskim. Podstawowa jedenastka z sezonu wicemistrzowskiego zakończonego zdobyciem Pucharu Polski nie obfitowała w wielkie nazwiska – gole strzelał Sikora, wiosną nie było już Mili i Kriżanaca, na skrzydle hasał Piechniak, obronę trzymał Mynar z Kumbevem.
Oczywiście jego późniejsze podejście do Polonii Warszawa było kiepściutkie, ale już w Termalice w sezonie 2011/12 otarł się o awans (pięć punktów straty do wracającej wówczas do Ekstraklasy Pogoni Szczecin). W Ruchem w sezonie 2007/08 uplasował się w środku tabeli. Natomiast za zbudowanie tej świetnej Dyskobolii w latach 2003-2005 u nas Słowak dostaje drugie miejsce.
1. Henning Berg (mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski, zdobycie Pucharu Polski, wygrana grupa Ligi Europy)
Pewnie wielu najbardziej pamięta mu odloty w końcowej fazie pracy w Legii czy wpuszczenie na boisko Bereszyńskiego w pamiętnym meczu z Celtikiem. Tak, nas też irytował. Natomiast trzeba mu oddać, że mało który trener w Polsce był tak skuteczny na arenie międzynarodowej. To Legia Berga zaliczyła bilans 5-0-1 w fazie grupowe Ligi Europy grając z Tabzonsporem, Metalistem Charków i Lokeren. To Legia Berga odpaliła w eliminacjach Aktobe czy Zorię Ługańsk. To Legia Berga potrafiła ograć w dwumeczu 6:1 Celtic Glasgow. Oczywiście były też gładkie porażki z Ajaksem czy Napoli, ale właśnie – z Ajaksem czy Napoli, a nie ze Spartakiem Trnawa i Dudeląż.
Berg miał pojęcie o taktyce, wyciągnął z niejednego piłkarza maksimum (najlepszym przykładem jest chyba Michał Kucharczyk, który rozkwitł pod skrzydłami Norwega). Miewał też dziwne pomysły typu “a, chuj, zagram Vranjesem na lewej obronie, a prawie-że-emeryta Saganowskiego puszczę na skrzydło”. Dał się też prześcignąć Lechowi w walce o mistrzostwo w sezonie 2014/15. Niemniej trudno o obcokrajowca, który zdobyłby w Polsce mistrzostwo, puchar, wicemistrzostwo, a na dodatek wyszedłby z grupy Ligi Europy. Bycie trenerem Legii w ostatnich kilku latach zobowiązuje z automatu do sięgania po mistrzostwo. I niejeden po nie sięgał. Ale udaną kampanię w Lidze Europy mieli nieliczni.
fot. FotoPyk i NewsPix.pl