– Skoro jesienią nie wygraliśmy tylko jednego spotkania, to teraz oczekuję kompletu zwycięstw. B-klasa to dla nas za niski poziom, chcemy grać wyżej. Jak najszybciej. I wszystko idzie w dobrym kierunku. Założenie Stana i prezesa Olkiewicza było proste: zakładamy drużynę, zgłaszamy ją do B-klasy, robimy awans. Teraz jesteśmy liderem, czekamy na drugą rundę, zachowujemy spokój. I idziemy dalej, tak jak mówił Nenad Bjelica. Wszystko w normie, wszystko tak, jak miało być – mówi Wojciech Kowalczyk, który podsumowuje rundę jesienną w wykonaniu KTS-u Weszło. Zapraszamy!
*
Trochę byłem w szoku, kiedy usłyszałem, ilu zawodników pojawi się na pierwszych treningach. Trzy nabory, 100 osób? Lekkie nagięcie. W Polsce mówi się, że jak masz 100 osób, to jedenastkę skombinujesz, ale nie byłem tego pewny, tym bardziej że na pierwszy trening z zapowiadanych 30 przybyło 13, ale to wiadomo – kwiecień, termin był jaki był. Ale już na drugim treningu frekwencja była trzy razy większa. Niby dobrze, ale i kolejny problem – nikogo nie znasz, musisz zarządzić kilka gierek, obserwować ludzi. Do tego różnorodność pozycji była niewielka. Przyszło wielu środkowych pomocników, nawet Barcelona tylu nie ma. I jak ich pomieścić?
Koniec końców testowaliśmy, szukaliśmy i fajnie wypaliło, choć kilka braków – przede wszystkim do rotacji – da się zauważyć. Zostaliśmy z Michałem Madejem w ataku. Fajnie, że jest skuteczny i ciągnie drużynę, ale to gość, który przyszedł dopiero na trzeci nabór, bo leczył uraz kolana. To problem, że mamy tylko jednego tak bramkostrzelnego gracza.
Czego przed startem ligi obawiałeś się najbardziej?
Trzeba było wprowadzić mobilizującą atmosferę. Jakkolwiek spojrzeć, nagle pojawiła się drużyna, która chce wygrać ligę, czyli zabierze jedno z dwóch premiowanych awansem miejsc. Jasne stało się, że pozostałe zespoły – przede wszystkim kandydaci do awansu – będą się na nas specjalnie przygotowywać. Zasada bij bogatego. Bo mamy nową drużynę, bo mamy treningi, przygotowania, sprzęt, generalne – wszystko co potrzebne.
I faktycznie, mecze z czołówką były najtrudniejsze. Spinali się. I tak jak zdawałem sobie sprawę, że kadrowo jesteśmy w tej lidze najsilniejsi, tak wiedziałem, że mogą pojawić się problemy. Przede wszystkim ze zgraniem. Spójrzmy na pierwszy mecz. Z jednej strony wakacyjna zbieranina z dziennikarzami w składzie, z drugiej – Targówek. Obecny wicelider, kandydat do awansu. Ale jakoś poszło. Wygraliśmy 1:0, choć powinno być znacznie, znacznie wyżej.
Rozkręcaliśmy się z meczu na mecz, choć trudniejszych spotkań nie brakowało. Ale wszystko powoli, krok po kroku. Druga runda będzie jeszcze lepsza, jestem pewny. A w drugim sezonie będzie łatwiej, zdecydowanie. Nawet w A-klasie, gdyż o awans jesteśmy spokojni. Tam będziemy już bardzo dobrze zgrani. A to klucz, podstawa wszystkiego. Teraz mieliśmy zbieraninę, kilku zawodników doszło w trakcie rundy.
Co rozczarowało cię w rundzie jesiennej najbardziej?
Trudno mówić o kompletnym niepowodzeniu, bo w Pucharze Polski graliśmy z drużynami z okręgówki, ale chcieliśmy zajść dalej. Nie udało się, jednak graliśmy w okresie wakacyjnym, wielu zawodników powyjeżdżało, powstały braki kadrowe. Szkoda, ale z wyżej notowanymi przeciwnikami pogramy teraz, w okresie przygotowawczym. Musimy się z takimi mierzyć, bo za chwilę mecze z drużynami z A-klasy i okręgówki będą ligową codziennością.
Boli mnie mecz z Amigosami. Remis, jedyne stracone punkty w lidze. Zamurowali nas, nie mieliśmy planu. W ostatniej minucie wyrównaliśmy, ale równie dobrze mogliśmy przegrać.
Jeżeli chodzi o klasę piłkarską, pewnie byliśmy lepsi. Ale niestety – w B-klasie trzeba dołożyć wolę walki i ambicję. Oni to pokazali, my nie.
Zlekceważyliście ich?
Wyszliśmy na luzie, w końcu ograliśmy Targówek, potem rozbiliśmy 13:3 Coco Jambo. Czyli wyszło, że jesteśmy bardzo mocni. Wszyscy myśleli, że dwucyfrówki będziemy ładować co mecz. Niestety, czasami trzeba zejść na ziemię.
Nauczka, ale przy okazji dowód, że znacznie lepiej gramy na sztucznej murawie, gdzie można pokazać się z bardziej technicznej strony. Na Marymoncie wygrywamy, ale – szczerze mówiąc – niektóre mecze wyglądają średnio, bo Amigosi to jedno, a Wesoła drugie. Grali jednego mniej, a byli lepsi po przerwie. Strzelili gola, byli bliscy wyrównania.
Całe szczęście, że mieliśmy Madeja. Często strzelał na 1:0, dzięki czemu grało się łatwiej.
Nadal oczekujesz, że strzeli 50 goli w sezonie?
Miesiąc później podwyższyłem mu do 60, ale pojawił się problem – wycofała się najsłabsza drużyna ligi. Czyli dwóch meczów, gdzie zdobyłby z 10 bramek, nie zagra. Teraz leczy uraz kolana, zobaczymy, jak to będzie, ale do ligi jeszcze sporo czasu. Myślę, że tak czy siak do pięćdziesiątki dociągnie. Czemu nie? Ma w pomocny Kominiaka czy Petasza, wszyscy będą na niego grać. Tylko forma musi być, ale o to się nie boję. Wystarczy, żeby omijał szerokim łukiem wszystkie kebaby i będzie dobrze.
Czekam na rundę wiosenną, bo wiem, że drużyna będzie lepsza. Nie tyle kadrowo, co pod względem najważniejszego – zgrania. Mamy szeroki skład, w pierwszej rundzie zawodnicy pokazali, że można – a wręcz trzeba – wymagać od nich jeszcze więcej niż jesienią.
Czyli, w skrócie – skoro jesienią nie wygraliśmy tylko jednego spotkania, to teraz oczekuję kompletu zwycięstw. B-klasa to dla nas za niski poziom, chcemy grać wyżej. Jak najszybciej.
Fajnie było wrócić na boisko?
Jasne! Gdy wynik był bezpieczny, od czasu do czasu wchodziłem z ławki, raz wyszedłem w pierwszym składzie i strzeliłem gola, kiedy Madej trafił mnie z autu w głowę. Inne sytuacje też były, ale najważniejsze, żeby się poruszać. Jednak wychodzę z założenia, żeby przede wszystkim nie przeszkadzać, to oni są głównymi bohaterami. Ja mam pomagać – przede wszystkim trochę pokrzyczeć z ławki, bo trenera mamy zbyt spokojnego, choć pod koniec rundy było lepiej.
Przeszkadza ci to?
Największe pretensje miałem do niego o to, że jest cichszy niż piłkarze na boisku. Na początku nie potrafił zastopować ich, żeby nie darli na siebie ryja. Tak było z Coco Jambo. Prowadziliśmy do przerwy 7:2. Wkurzyłem się, sam wypisałem kartki ze zmianami, weszło czterech czy pięciu zawodników właśnie dlatego, że przy wysokim wyniku nasi zawodnicy zaczęli się między sobą kłócić. I w takich sytuacjach reakcja jest potrzebna, trener powinien być głośniejszy niż zawodnicy na boisku. Z tym musimy sobie poradzić, a poradzimy sobie na pewno, bo to nasz problem Generalnie atmosfera jest dobra, ale na boisku nierzadko kłócimy się, jakby to był finał Ligi Mistrzów. Ostatni, decydujący o wszystkim mecz. A to B-klasa, poziom jest jaki jest. Sami często kopią po autach, ale po co wywoływać wojnę między sobą?
Nie możemy podchodzić do ligi na zasadzie, że wszystko wygraliśmy. Bo przyjadą Amigosy i zrobią nam kuku. Drużyna musi wiedzieć, że im szybciej załatwimy sprawę, im szybciej strzelimy gola, tym lepiej. Dopiero później można się bawić, ale też nie do przesady.
To największy problem KTS-u?
Tak. Nie wszyscy potrafią przyjąć do wiadomości, że jak ktoś kopnie w aut, to trzeba mu wybaczyć. Po prostu, przecież nawet w Ekstraklasie kopią po autach, a zarabiają pieniądze, w przeciwieństwie do nas. Chcąc podać do kolegi, można kopnąć w aut, świat się nie kończy. Wypisz wymaluj – jak w reprezentacji Polski.
Inne braki? Nie jest łatwo znaleźć napastnika. Z Madejem trafiliśmy w dziesiątkę, ale poza nim nie za bardzo.
Jeden z Kongijczyków ma być napastnikiem.
No właśnie, czekamy na dwójkę z Konga, dzięki której – mam nadzieję – będziemy jeszcze mocniejsi. Najpierw sprawdzę, czy jak ten napastnik przyjedzie, to będzie strzelał. Musi być skuteczny.
Wierzę, że tak będzie. Mamy fajną drużynę, dobrze się będą w niej czuć. Bawimy się, śmiejemy, nikt nie narzeka. Pobyt z tą drużyną często powoduje bóle brzucha – najczęściej ze śmiechu, w knajpie.
Tobie chyba KTS sprawia sporo frajdy.
Wiadomo. To zawsze sport na świeżym powietrzu, zabawa. Można się przebrać, potrenować, kopnąć piłkę. Na dłuższą metę może brakować sił, ale z godzinkę na treningu wytrzymam. Piłkarz jest piłkarz, ten okrągły sprzęt jeszcze potrafię kopać.
Spotykamy się, jeździmy. Nie ma nudy, mimo że sezon jest krótki. Ale wszystko powoli, będą dłuższe, w wyższych ligach. Nie chcieliśmy kombinować i zaczynać od czwartej ligi, bo to byłoby bez sensu. Robimy drużynę od podstaw, będziemy rozwijać się z roku na rok. Żebyśmy byli tak zgrani na boisku jak poza nim – tam jest naprawdę dobrze i konkretnie – a będzie dobrze.
Dobra, to najważniejsze pytanie – w sukcesach KTS-u większy udział masz ty czy prezes Olkiewicz?
Wszyscy mają swój wkład, spokojnie. (śmiech)
Pamiętajmy, że prezes Olkiewicz dowodzi z Łodzi, chociaż i tak – jak na jego warunki, potrzebę dojazdów – w okresie przygotowawczym częściej był w Warszawie niż u siebie. Najwięcej roboty miał z papierami, gdy zgłaszaliśmy się do ligi. Musiał poświęcić masę czasu, w końcu KTS był nowym tworem. W następnych sezonach będzie łatwiej, bo zawodnicy będą już zgłoszeni. A teraz? Zgłaszanie, wykupowanie, badania. Prezes Olkiewicz wszędzie był, wszystko kontrolował. Prezes Olkiewicz nie miał wakacji. Prezes Olkiewicz walczył z papierami od kwietnia do września. Ale dopiął wszystko na ostatni guzik, wyszło świetnie.
Szkoda tylko tej jego kontuzji kolana. Przecież nietrudno wyobrazić sobie, że prezes Olkiewicz wchodzi na boisko przeciwko Coco Jambo, gdzie wszystko nam wychodziło i strzela gola. Jednak wszystko przed nim. Jak nie w B-klasie, to w A-klasie.
Założenie Stana i prezesa Olkiewicza było proste: zakładamy drużynę, zgłaszamy ją do B-klasy, robimy awans. Teraz jesteśmy liderem, czekamy na drugą rundę, zachowujemy spokój. I idziemy dalej, tak jak mówił Nenad Bjelica. Wszystko w normie, wszystko tak, jak miało być.
A będzie jeszcze lepiej.
NS
Fot. Newspix.pl