To było starcie dwóch niesamowicie energetycznych drużyn. Gdyby pod boisko podpiąć kolektory do zbierania energii, to cała Sewilla mogłaby na wyprodukowanym dziś prądzie śmigać do końca roku. Ale w spotkaniu Atletico z Sevill padł remis, co najbardziej uszczęśliwia piłkarzy Barcelony.
To było sto procent piłki w piłce. Może nie padło w tym starciu pół tuzina goli, może po boisku nie biegało piętnastu Messich i pięciu Ronaldo, ale to się po prostu oglądało. Mecz Sevilli z Atletico przyciągał wzrok – działo się sporo, na boisku było widać jakość, a i piłkarze wyglądali tak, jakby tutaj ważyły się ich losy. Ale po prostu stawka tego starcia determinowała to, że każdemu musiało się chcieć – gospodarze tracili przed tą kolejką trzy punkty do lidera, goście mieli pięć punktów starty, a za plecami tej dwójki czaiło się Deportivo Alaves i wracający do świata żywych Real.
Sevilla od pierwszych minut przejęła pałeczkę dominacji i stwarzała sobie kolejne sytuacje. Świetnie wyglądał Navas, Andre Silva miał luz w rozegraniu, Gnangnon wyglądał jakby przed meczem przyjął dwie dawki mefedronu. Gospodarzom sprzyjał fakt, że na lewej obronie w ekipie z Madrytu biegał nominalny pomocnik Saul. To właśnie tą flanką zespół Manchina wjeżdżał pod pole karne rywali.
Jeden z takich wypadów zakończył się golem – wspomniany Jesus Navas dośrodkował przed bramkę, tam mieliśmy mały flipper, piłka spadła pod nogi Wissama Ben Yeddera, który jest mistrzem w wykorzystywaniu sytuacji z cyklu „chaos w polu karnym, piłka niczyja, a ja stoję tyłem do bramki”. Francuz chlasnął lewą nogą z półwoleja i dał prowadzenie swojemu zespołowi.
Ale co Francuz dał Sevilli, to Francuz Sevilli zabrał. Tylko tym zabierającym był Antoine Griezmann, który był w tym meczu nieco niewidoczny. Ale on uosabiał postawę całego Atletico, które spokojnie przyjmowało szturm rywali, by raz na jakiś czas rozluźnić gardę i wyprowadzić podbródkowy. Griezmann najpierw spróbował z gry, ale jego silny strzał zza pola karnego obronił Vaclik. Gdy chwilę później Francuz przymierzył z rzutu wolnego, to bramkarz Sevilli mógł już tylko patrzeć na piłkę frunącą do siatki.
Po przerwie to znów Sevilla była bliżej gola, ale albo świetnie bronił Oblak, albo brakowało centymetrów do precyzyjnego strzału przy słupku. Ale w środku pola oglądaliśmy prawdziwą wojnę. Sędzia Lahoz pokazał aż dwanaście żółtych kartek i przy tym nikt nie został napomniany dwukrotnie. Po kolejnych faulach w okolicach 85. minuty czekaliśmy na moment, w którym ktoś faktycznie wyleci za dwa żółtka. Ale zawsze arbiter karał innego piłkarza.
Wynik nie uległ już zmianie i pewnie wieczorem Barcelona powiększy przewagę nad peletonem. Z tego podziału punktów zadowolona na pewno nie będzie Sevilla, która miała lepsze widoki na zwycięstwo.
Sevilla – Atletico Madryt 1:1 (1:1)
Wissam Ben Yedder (37.) – Antoine Griezmann (45.)
fot. NewsPix.pl