Reklama

Chcę zaczynać każdy rok jak Big Six z Londynu

redakcja

Autor:redakcja

01 stycznia 2019, 20:35 • 6 min czytania 0 komentarzy

„Chcę zaczynać każdy rok jak poprzedni Giroud” – nawijały w 2018 Dwa Sławy, na starcie 2019 aż prosi się o małą modyfikację. I Tottenham, i Arsenal wysoko, pewnie i w co najmniej niezłym stylu wygrały swoje premierowe spotkania w nowym roku.

Chcę zaczynać każdy rok jak Big Six z Londynu

Piłkarski rok dla Tottenhamu rozpoczął się od trzech goli w 26 minut. Czy da się lepiej? Swoje konto bramkowe otwarli kolejno: Kane, Eriksen, Son. Pierwszy z nich jednocześnie uzupełnił ostatnie puste okienko w swoim bilansie. Do tej pory strzelał każdemu rywalowi w Premier League, a nawet swojemu Tottenhamowi, nie udało mu się to wyłącznie w meczu z Cardiff. Nie minęły trzy minuty noworocznego spotkania i fragment o ekipie z Walii się zdezaktualizował. 

Tak przy golu Kane’a, jak i przy drugim, Eriksena w 12. minucie, ogromny udział miała defensywa Cardiff. Chłopaki chyba trochę za długo wczoraj poświętowali, bo najpierw Morrison zamiast wybić futbolówkę ze swojego pola karnego, trafił nią snajpera Kogutów i tak naprawdę strzelił nim gola. A później średniej jakości podania Sona do Eriksena nie potrafił przeciąć źle wymierzonym wślizgiem Harry Arter, dzięki czemu Duńczyk mógł pokazać pełnię swojej maestrii. Ułożył sobie piłkę na strzał i uderzył płasko kompletnie poza zasięgiem Etheridge’a, mierząc przy tym pomiędzy nogami Bamby. Tym samym jeszcze utrudniając interwencję najczęściej w tym sezonie broniącemu strzały rywali golkiperowi w lidze.

Koguty błyskawicznie pozbyły się z tablicy wyników rezultatu powszechnie uznawanego za najbardziej niebezpieczny. Między golem Eriksena a trafieniem Sona na 3:0 nie minął nawet kwadrans. I tak jak Koreańczyka za asystę przy golu Duńczyka trudno szczególnie chwalić – to zła interwencja Artera sprawiła, że podanie doszło do partnera – tutaj pokazał klasę. Trudne zagranie od Harry’ego Kane’a przyjął wzorowo, z obrotem w kierunku bramki i płaskim strzałem w kierunku dalszego słupka.

Kabaretowych popisów defensywy Cardiff było jednak więcej, niż tylko przy golach. I dlatego nie dziwią rozmiary porażki. W drugiej połowie Kane spokojnie mógł w okolicach 60. minuty ustrzelić dublet – do wybicia piłki poza strefę obronną defensorzy podeszli jak pies do jeża. Później naprawili jednak swój błąd, Bamba i Morrison ofiarnie interweniowali, gdy angielski napastnik składał się do strzału. Chwilę później Bamba nabił Mousę Sissoko przy wyprowadzeniu piłki, z czego natychmiast zrodziła się sytuacja 4 na 1, której na gola nie zamienił jednak Son. A to tylko kilka przykładów, jak źle broniła dziś drużyna Neila Warnocka.

Reklama

W ataku nie było lepiej. W zasadzie poza strzałem głową Hoiletta, centrostrzałem tego zawodnika w drugiej części meczu i odbiciu się piłki od pleców Gunnarsona po rzucie rożnym, nie ma o czym mówić w kontekście ofensywy gospodarzy.

Tottenham wraca więc przynajmniej do czwartku na drugą pozycję w lidze, oczekując na wynik meczu Manchester City – Liverpool. I tak naprawdę nie ma tu dla Kogutów złych rozstrzygnięć. Albo nadrobią dystans do liderującego Liverpoolu, albo pozostaną wiceliderem aż do 14 stycznia.

Cardiff – Tottenham 0:3
Kane 3′, Eriksen 12′, Son 26′

***

Już się wydawało, że Claudio Ranieri ogarnął obronę Fulham. Trzy ostatnie mecze to dwa czyste konta, zaledwie jedna bramka stracona, seria bez porażki, jakiej w tym sezonie londyńczycy nie zanotowali. Niestety, wystarczyło, by trafił się rywal mocniejszy niż ci ostatni – Newcastle, Wolves i Huddersfield – by defensywa znów się posypała. By po raz jedenasty w tym sezonie (na 21 meczów) dała sobie wbić dwa lub więcej goli. By po raz czwarty ktoś zapakował jej cztery sztuki. Po raz drugi zrobił to Arsenal.

Kanonierom zabrakło ledwie jednej bramki, by powtórzyć wynik z października. Ten mecz był jak zaproszenie: niech strzela ten, kto lubi i ma ochotę. Nigdy wcześniej Granitowi Xhace nie udało się strzelić gola z pola karnego? Śmiało, my to umożliwimy. Pierre-Emerick Aubameyang będzie marnował sytuację za sytuacją? Spokojnie, nie pozwolimy mu zejść z boiska choć trochę niezadowolonemu.

Reklama

Ale to spotkanie wcale nie musiało pójść Arsenalowi tak gładko. W pierwszej godzinie gry Fulham miało cztery dogodne sytuacje strzeleckie, w których dodatkowo znajdowali się zawodnicy potrafiący je wykorzystywać. Nieskuteczny przy swoich strzałach głową był jednak zwykle zabójczy w tym aspekcie Aleksandar Mitrović. Sam na sam z Leno po zagraniu Schurrle i sytuacji, w której wystarczyło zamknąć płaskie dośrodkowanie na dalszym słupku, zawiódł z kolei Ryan Sessegnon. Ciała dali dwaj najlepsi strzelcy Fulham w poprzednim sezonie zakończonym awansem. Takich rzeczy na The Emirates Arsenal po prostu nie wybacza. Nie ekipie z tak słabo dysponowaną obroną.

Zaczął Xhaka, który strzelił pierwszego gola dla Kanonierów z obrębu pola karnego (poprzednich pięć to uderzenia z dalszego dystansu), kontynuował Lacazette po doskonałym zagraniu Aubameyanga do Kolasinaca i bardzo przytomnym wycofaniu Bośniaka, który spokojnie mógł sam decydować się na strzał. Odpowiedział Kamara, wykorzystując zagranie wzdłuż bramki – bardzo podobne do tego, które przy 0:0 zmarnotrawił Sessegnon – ale radość nie trwała długo. Raz jeszcze okazało się, że zawodnicy wchodzący w Arsenalu z ławki są ogromnym atutem tej ekipy, bo Ramsey strzelając na 3:1 dał Kanonierom już dziesiątą bramkę rezerwowego w obecnych rozgrywkach. Dzieła zniszczenia dokończył Aubameyang, który tak po prawdzie w 83. minucie mógłby już kompletować hat-tricka czy pokera, ale był piekielnie nieskuteczny.

Z ciekawostek – w zespole Kanonierów zadebiutował pierwszy piłkarz urodzony w roku 2001 – Bukayo Saka. A tradycji stało się zadość. Szósty mecz Arsenalu w Nowy Rok, szóste zwycięstwo.

Arsenal – Fulham 4:1
Xhaka 25′, Lacazette 55′, Ramsey 79′, Aubameyang 83′ – Kamara 69′

***

W ostatnim – choć chronologicznie oczywiście pierwszym – meczu Nowego Roku, Leicester pokonało Everton na Goodison Park, tym samym mogąc się pochwalić iście imponującą listą skalpów w ostatnich czterech meczach. W końcu to Chelsea na Stamford Bridge, Everton na Goodison Park, a także urzędujący mistrz, Manchester City. 

Dzisiejsza wygrana jest tym bardziej imponująca, że Claude Puel zdecydował się po raz pierwszy w tym sezonie posadzić na ławce niezastąpionego do tej pory Jamesa Maddisona, ba – nie wprowadził go nawet na plac gry. Nie skorzystał także z Marca Albrightona, który przecież w meczach z Chelsea i City grał po 90 minut.

Mecz był komedią pomyłek. Szybko gola mogło stracić Leicester po fatalnym błędzie w wyprowadzeniu piłki Harry’ego Maguire’a, następnie nawalił Ricardo Pereira, który nie wybił piłki przecinającej w poprzek pole karne Kaspera Schmeichela, co doprowadziło do uderzenia Jonjo Kenny’ego w poprzeczkę. Najbardziej kosztowny okazał się jednak duet pomyłek Evertonu w jednej akcji – tej z 58. minuty. Najpierw piłkę głową za siebie, w niebezpieczną strefę zagrał Theo Walcott, następnie nie opanował jej dobrze Michael Keane, a będący w pobliżu Ricardo Pereira (dziś grający jako boczny napastnik) bez namysłu zagrał do Jamiego Vardy’ego. Ten nie pomylił się stając oko w oko z Pickfordem.

Leicester dobija więc do TOP6, będąc pierwszym zespołem za plecami największych ligowych faworytów, Everton – przegrywa czwarty spośród pięciu ostatnich meczów i w razie bardzo niekorzystnej kombinacji wyników, może zjechać po tej kolejce aż na 12. miejsce.

Everton – Leicester 0:1
Vardy 58’

Najnowsze

Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
1
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Anglia

Anglia

Zmiany w FA Cup. Brak powtórek w przypadku remisów

Bartosz Lodko
1
Zmiany w FA Cup. Brak powtórek w przypadku remisów
Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Komentarze

0 komentarzy

Loading...