Francisco Román Alarcón, szerzej znany jako Isco, jest ostatnio jedną z pierwszych twarzy, która rzuca się w oczy podczas przeglądania zagranicznej prasy. Są ku temu oczywiście powody, ponieważ Hiszpan, wraz ze zmianą szkoleniowca, przeszedł drogę od niepodważalnego członka pierwszego składu do „trzech pozycji niżej w hierarchii”. Każdego by to sfrustrowało, prawda? Przypadek Isco jednak powoduje deja vu.
Co pewien czas w Hiszpanii przewijają się głosy o tym, że wychowanek Malagi chce odejść. A to za mało zarabia, a to pozycja nie ta, a to Bale gra więcej. A jak mu jeszcze Pérez Hazarda ściągnie, to wtedy już na pewno odejdzie. Każda taka sytuacja sprawia, że wszyscy biją na alarm i robi się wszystko, byle by machający bioderkami podczas biegu Hiszpan był zadowolony. Czy jednak w ostatnich latach naprawdę pokazywał, że jest tego wart? Czy ciągnął wózek o nazwie Real Madryt, czego ostatnio odmawiał jego młodszy kolega, przez dłużej niż miesiąc na raz? Czy wreszcie opuszczenie Santiago Bernabéu jest tak dobrym pomysłem? Quo vadis, Isco?
Madrycka prasa na pomocnika Królewskich chucha i dmucha od kiedy trafił on do stolicy Hiszpanii i oczarował wszystkich już w pierwszych dwóch meczach w białych barwach. Najpierw świetne zawody z Betisem, gdzie nie dość, że zdobył zwycięską bramkę, to jeszcze oczarował publikę kilkoma siateczkami i dryblingami. Następnie z Granadą przyszedł słabszy występ, ale już Athletic Bilbao Isco, do spółki z Luką Modriciem, rozklepał tak, że klękajcie narody. Wtedy w Madrycie na dobre zaczęła się Iscomanía, a sam zainteresowany stał się ulubieńcem kibiców.
Oczywiście, przez lata był ważnym elementem kadry, choć raczej w roli dwunastego zawodnika, niż nazwiska, od którego każdy trener zaczynał ustalanie składu. Powoli też pukał do drzwi reprezentacji. Wydaje się jednak, że im dalej w życie, tym większe oczekiwania miał Hiszpan. A tu więcej pieniędzy poproszę, a tu więcej czasu gry. Z reguły jednak, poza pojedynczymi przebłyskami, prezentował się dość średnio. Jego styl gry nie pasował do Realu Madryt, który preferował szybkie ataki. Isco natomiast woli piłkę przytrzymać, pokiwać, poczuć się jak władca świata. Często przy okazji nie zwracając zupełnie uwagi na kolegów, którzy już lecą do kontry. Hiszpan jednak zapomniał, że musi zrobić jeszcze jedno kółeczko, więc z ataku nici.
Doszło nawet do tego, że Luka Modrić podczas meczu stracił do niego cierpliwość, co oczywiście wyłapały czujne kamery hiszpańskich telewizji. Gdy Chorwat musiał ratować faulem stratę Isco, ponieważ rywale wyszliby z groźną kontrą, otrzymał żółty kartonik. „Podawaj trochę, co? Nic nie robisz, nie podajesz!”, wściekał się Lukita. Oczywiście wszystko zakończyło się zbiciem piątki, ale frustracja powoli wychodziła na wierzch.
Przez następne lata więc Isco wciąż był dwunastym zawodnikiem, nie mogąc wygryźć ani wyżej wspomnianego Chorwata, ani Kroosa, ani Bale’a. Jedyne większe szanse dostawał, gdy któryś z nich leczył uraz, co jednak w przypadku Walijczyka zdarzało się dość często. Gdy do Realu przychodził Rafa Benitez, pomocnik Królewskich miał nadzieję na odmianę swego losu. Nowy trener jednak jasno zadeklarował, że jego głównym celem jest „odzyskanie” Garetha Bale’a. Na całe szczęście dla Isco i całego madridismo Hiszpan zbyt długo nie zabawił, musiał szybko zawijać swoje kanapeczki i uciekać do Anglii. Na ławce zastąpił go Zidane, a resztę historii, okraszoną trzema Ligami Mistrzów, wszyscy znamy.
Francuski szkoleniowiec również niezbyt chętnie dawał wychowankowi Malagi szanse, ale trzeba przyznać, że w kluczowym momencie 2016/17, Isco udźwignął odpowiedzialność. Grał bardzo dużo, napędzał ataki, strzelał i asystował. Jedyny problem w tym, że ten wspaniały okres potrwał około miesiąca, w szalonych porywach do dwóch. Czy więc naprawdę jego pozycja sprawia, że może on głośno domagać się albo szans, albo odejścia?
Ostatnio w hiszpańskich mediach jest bardzo gorąco, ponieważ Isco, który za Lopeteguiego był pierwszym nazwiskiem na kartce ze składem, wraz z przyjściem Solariego, przyspawany został do ławki. W siedmiu meczach na boisku spędził zaledwie 88 minut. Nic więc dziwnego, że dziennikarze zaczęli tę sytuację analizować. Przekaz jednak jest jasny – jeśli nic się nie zmieni, Isco ma odejść.
W zachowaniu Hiszpana może brakować nieco autorefleksji. „Kurczę, a może faktycznie jestem w słabszej formie fizycznej?”, mógłby sobie pomyśleć. Ale nie. Nie tym razem. Isco ląduje na trybunach w starciu z Romą, a dziennikarzom odpowiada na słowa Solariego – „czuję się świetnie, jestem w dobrej formie”. Gdzie więc leży problem?
Być może Solari jest wreszcie kimś, kto dojrzał, że Isco w gorszej dyspozycji nie wnosi do zespołu nic pozytywnego. Można dyskutować, czy w lepszej dyspozycji jest Modrić, ale mając możliwość odbudowania jednego z nich, na kogo byście postawili? Solari najwyraźniej na tego, który niedługo pozwoli mu zrobić sobie zdjęcie ze Złotą Piłką. Ale co z Hiszpanem? Przebąkuje się o Manchesterze City, Guardioli czy Juventusie. Czy to jednak dobra droga?
Spójrzmy na to, co stało się z zawodnikami odchodzącymi z Realu Madryt, a mającymi podobny status, co Isco. Mesut Özil, który właśnie rywalizacji z Hiszpanem miał się nieco wystraszyć, wylądował w Arsenalu i od tamtego czasu wielką piłkę i wielkie finały ogląda jedynie w telewizji. O przygodzie Di Maríi w United nie wspomnimy z litości dla Argentyńczyka, ale po odejściu do PSG wcale lepiej nie jest. Miewał problemy z ustabilizowaniem swojej pozycji w klubie, miewał swoje humorki i choć ostatnio jest trochę lepiej, to ten Di María, który czarował w finale Ligi Mistrzów, bezpowrotnie zginął. Jedynych pozytywów można doszukiwać się u Higuaína, który został królem strzelców Serie A, a i w Juventusie wygrał co nieco. Jednak wraz z przyjściem nowej gwiazdy był pierwszym do odstrzału, więc tak kolorowo nie jest.
Gdzie więc zmierzasz, Isco? Hiszpan jest zawodnikiem fantastycznym, ale czy w Realu Madryt ma naprawdę taką pozycję, by co rok przebąkiwać o odejściu? O niezadowoleniu? Wydaje się, że to ten typ człowieka, który woli innych przymuszać do swojej woli, niż samemu pracować nad zmianą sytuacji. Miejmy więc nadzieję, że dla dobra jego i Los Blancos, spróbuje jednak samodzielnie odmienić swój los i nie zostanie drugim Özilem, obserwując z kanapy jak koledzy z byłego klubu, który opuściło się na własne życzenie, zdobywają puchar za pucharem.
Krzysztof Rot