W Ekstraklasie trener pracuje krócej niż szkoleniowcy w lidze czeskiej, węgierskiej czy duńskiej. Ponad połowa trenerów w Ekstraklasie pracuje obecnie w swoich klubach mniej niż dwanaście miesięcy. Niemniej rynek trenerski w Polsce normalnieje i zmienia się w zdrowym kierunku. Prezesi nabierają cierpliwości, dokonują lepszych wyborów, szukają uzdolnionych trenerów w niższych ligach. Mamrot czy Smółka są tego potwierdzeniem. A poza tym wreszcie trenerscy obcokrajowcy wnoszą do ligi coś dobrego i nie wyróżniają się już tylko obcym paszportem.
Sezon 2009/10, II liga, grupa zachodnia. Trenerem Olimpii Grudziądz jest Marcin Kaczmarek, Czarnych Żagań prowadzi Zbigniew Smółka, w Rakowie Częstochowa w trakcie sezonu Leszka Ojrzyńskiego zastąpił Jerzy Brzęczek, a Dominik Nowak steruje Górnikiem Polkowice. – Prowadziłem wtedy Zieloną Górę. Przyszedł do mnie do klubu chłopak z I ligi i po pierwszych kilku meczach mówi tak “trenerze, w I lidze to wszyscy grają długimi podaniami nieprzygotowanymi wrzutkami, opierają zespoły na sile fizycznej, a tutaj w lidze niżej prawie każdy chce prowadzić grę, opierać się na szybkiej wymianie podań”. Coś w tym było, bo Czarnych Zbyszka Smółki czy Polkowice Dominika Nowaka oglądało się z przyjemnością – wspomina Maciej Murawski.
Najlepszy w tamtym sezonie okazał się Dominik Nowak, który z Polkowicami awansował na zaplecze Ekstraklasy. O awansie przez chwilę mogli marzyć w Grudziądzu, ale Górnik i Ruch Radzionków odjechali reszcie stawki. Raków i Czarni uplasowali się w połowie tabeli. A o awans do tamtej II ligi bił się wówczas Ireneusz Mamrot, który prowadził Polonię Trzebnica, ale lepszy od Polonii okazał się Górnik Wałbrzych. Żaden z tych klubów nie zagrał w ostatnich ośmiu latach w Ekstraklasie. Za to każdy z tych wymienionych trenerów prowadził lub prowadzi w niej klub. A Brzęczek został nawet selekcjonerem.
Dzisiaj mówimy o trendzie stawiania na trenerów z Polski, ale pracujących na zapleczu Ekstraklasy lub nawet w II lidze. Latem na Smółkę postawiła Arka Gdynia, Nowak wraz z Miedzią sam sobie dał szansę, Mamrot wciąż pracuje w Białymstoku, Brzęczek niespełna pół roku temu opuścił Płock na rzecz reprezentacji. Ponadto w Krakowie szansę dostał Maciej Stolarczyk, a w Poznaniu zdążyli już zatrudnić i zwolnić Ivana Djurdjevicia. Wydaje się, że rynek trenerski zdrowieje. Kluby coraz rzadziej sięgają po osoby z karuzeli trenerskie, które wsiadły na nią piętnaście lat temu i nadal bezwładnie się na niej kręcą. A skoro karuzela się kręci, to raz na nią wchodzą, raz z niej wypadają. Dzisiaj naczelni strażacy są wypierani przez generację trenerów, którzy wciąż do piłki podchodzą ideowo. – Może dlatego wówczas w tej II lidze tyle zespołów chciało grać w piłkę, bo wiele z nich było prowadzonych przez trenerów, którzy chcieli coś zmieniać. Nie byli przeżarci tym pragmatyzmem, polowaniem na punkty – zastanawia się Murawski.
Może to strzał niecelny, natomiast do głowy przychodzi myśl, że bez sukcesu Mamrota w Jagiellonii nie byłoby Smółki w Arce. Trener Jagi pokazał, że rzetelna, konsekwentna i skuteczna praca trenerska w I lidze powinna owocować szansą z Ekstraklasy. – Wydaje mi się, że duże znaczenie miał ruch Jagiellonii z Ireneuszem Mamrotem. Sam trener Mamrot przetarł szlak polskim szkoleniowcom i pokazał, że można przejść z klubu pierwszoligowego, by walczyć o najwyższe cele w Ekstraklasie – twierdzi Marcin Papierz, redaktor naczelny czasopisma “Asystent Trenera”: – Rozmawiałem o tym z wieloma trenerami i często mają oni żal do osób zarządzających klubami, że ci są bardzo wstrzemięźliwi w dawaniu im szans. Z kolei zagraniczni szkoleniowcy są ochoczo zatrudniani. I ich wita się z estymą i honorami. Dominik Nowak mówił o tym w wywiadzie, że przed trenerami z zagranicy rozwija się czerwony dywan i rozbrzmiewają fanfary. Chcemy pokazywać właśnie tych trenerów, którzy może nie są na medialnym świeczniku, ale swoją fachowością wkrótce do tej elity trafią.
W Jadze mogliby po odejściu Probierza pójść wytartym szlakiem. Władze klubu z Białegostoku toczyły rozmowy z Danem Petrescu, ponownie w Polsce moglibyśmy zobaczyć Jose Bakero, do Jagielonii odzywał się też znany z Korony trener Pacheta. Ale pewnej soboty prezes Kulesza zadzwonił do Mamrota, dał mu dzień do namysłu i prawie dobę później panowie dogadali się wstępnie na roczny kontrakt. – Wielkiego wyboru nie miałem. Wolnych, którzy prowadzili zespoły w Ekstraklasie było tylko kilku, dlatego przeglądałem też trenerów z pierwszej ligi. Zrobiłem wywiad środowiskowy, rozmawiałem z wieloma zawodnikami, których trenował i zebrałem pozytywne opinie na temat trenera – mówił Kulesza na naszych łamach. – Zebraliśmy informacje o nim i, powiem szczerze, że nikt nie dostał tak pozytywnych opinii jak on. Jak rozmawiałam z piłkarzami, którzy pracowali z Mamrotem, to nie mogłam uwierzyć, że taki człowiek istnieje. Nie chcieliśmy znowu wskakiwać na karuzelę – dodawała wiceprezes Agnieszka Syczewska. Dziś Ireneusz Mamrot jest drugim najdłużej pracującym trenerem w Ekstraklasie. Pod względem długości aktualnego stażu w jednym klubie wyprzedza go tylko Marcin Brosz. Tak wygląda liczba przepracowanych miesięcy przez trenerów drużyn Ekstraklasy.
Najdalsze plany rozwijają przed Dominikiem Nowakiem w Miedzi Legnica. Prezes Andrzej Dadełło po awansie Miedzianki do Ekstraklasy nie pieścił się w tańcu i zaoferował szkoleniowcowi pięcioletni kontrakt. To powiew pewnej normalności, ale pamiętamy przecież chociażby dziesięcioletnią umowę dla Wojciecha Stawowego, która została zerwana zanim ten wypełnił chociażby 1/10 długości tego kontraktu. – Zdecydowałem o tym po ośmiu latach doświadczeń w pracy z różnymi szkoleniowcami. Trener Nowak nie tylko osiąganymi wynikami, ale przede wszystkim jakością swojej codziennej pracy pokazał, że zasługuje na taki kontrakt. Tak długa umowa daje nam też spokój budowania zespołu w dłuższej perspektywie, niezależnie od wyników i ewentualnych ofert, jakie nasi trenerzy mogą otrzymywać od innych klubów – odważnie zadeklarował Dadełło. I o ile łatwo było ten ruch bronić na początku sezonu, gdy Miedź oczarowała wszystkich swoim wejściem do ligi, o tyle dzisiaj tamta deklaracja prezesa beniaminka została wystawiona na poważną próbę. Miedź przecież zajmuje przedostatnie miejsce w lidze.
– Cieszę się, że trener Nowak pracuje u cierpliwego właściciela, bo prezes raptowny i działający pod wpływem chwili – a nie analizy – pewnie by go zwolnił. Natomiast w kontekście jego oceny trzeba brać pod uwagę fakt, że z powodów zdrowotnych stracił cały rdzeń zespołu z Marquitosem i Augustyniakiem na czele. A przecież mówimy o beniaminku, który z definicji kadrę ma węższą. U nas często jest tak, że trenerzy są ofiarami własnego sukcesu. W jednym sezonie zapracują na wynik ponad stan, następnie wymagania prezesów idą jeszcze wyżej, a zespołu nie stać na powtórzenie poprzedniego roku. I trener jest wyrzucony z łatką beznadziejnego – mówi Papierz.
Trenerzy w niższych ligach borykają się też z problemami prozaicznymi. Gdy Mamrot dopiero przebijał się przez kolejne ligi, to głównym źródłem utrzymania czteroosobowej rodziny była jego żona. – Ja nic nie mówiłem, ona nic nie mówiła, ale widać było jak jej ciężko. A mnie myślę, że dwa razy mocniej, bo dla mężczyzny taka sytuacja to ból podwójny. Teraz się z tego czasem pośmiejemy, ale wielki szacunek, że nigdy mi tego nie wypominała – mówił w wywiadzie na Weszło. Na drugim biegunie był np. Smółka, który ma udziały w firmie deweloperskiej. Ze środowiska słyszymy, że to dzięki temu dzisiejszy trener Arki nie miał problemu w tym, by w rozmowach z prezesami kolejnych klubów stawiać wygórowane warunki. Ale nie te finansowe, a warunki i cele budowy drużyny. Chciał czas na budowę zespołu, piłkarzy pod swoją wizję grania. Nie czuł się zdeterminowany, by dorwać się do posady i nie miał presji, by zmieniać swój pomysł na drużynę. Dziś obserwujemy to samo w Ekstraklasie – Arka na początku słabo punktowała, bo zespół nie do końca rozumiał jeszcze pomysł Smółki na granie. Akcje budowane od bramkarza, dynamiczne wymiany podań, dużo gry jeden na jednego na skrzydłach – dopiero po kilku kolejkach zaczęło się to zazębiać. Dzisiaj Arkę ogląda się przyjemnie.
Choć rynek trenerski wydaje się zdrowieć, to wciąż trenerzy w Polsce pracują średnio mniej niż rok. Z klubami np. duńskimi nie mamy się nawet co równać. Tak wygląda średnia liczba dni przepracowanych obecnie przez trenerów poszczególnych lig:
Póki co trenerzy z klubów Ekstraklasy wylatują rzadziej niż w ostatnich sezonach. Nie licząc odejścia Brzęczka z Wisły Płock – póki co do błędy przyznali się w Zagłębiu Lubin z Mariuszem Lewandowskim, Wiśle Płock z Dariuszem Dźwigałą, Legii Warszawa z Deanem Klafuriciem, Lechu Poznań z Ivanem Djurdjeviciem. Po awansie do Ekstraklasy rychło zapadła też decyzja w Sosnowcu, że Zagłębie z Dariuszem Dudkiem nie rokuje na przyszłość. I może poza Zagłębiem, gdzie Dudek sam zrezygnował z prowadzenia dalej drużyny, wszędzie zmiany trzeba było uznać za koniecznie. Nie były to zwolnienia z cyklu “mamy chwilowy kryzys, więc wywalimy trenera” – Zagłębie i Wisła przestrzeliły z wyborem szkoleniowców; Legia zorientowała się, że trenera nie ma wcale; Lech przeszarżował z zadaniem, które powierzył niedoświadczonemu Djurdjeviciowi. I wydaje się, że w każdym tym klubie błąd skorygowano. No, może poza Lubinem, gdzie wciąż zwlekają nad ustanowieniem nowych rządów, a pierwszym zespołem rządzi facet przesunięty tymczasowo ze struktur akademii.
Trenerów w Ekstraklasie można dziś podzielić na cztery grupy:
– nową generację
– zagranicznych trenerów, którzy poprawiają jakość ligi
– uznane, polskie nazwiska
– pozostali
Jeśli z wyliczanki wyjmiemy Ivanauskasa (o którym wiemy tyle, że trenował u Magatha i Łobanowskiego) oraz Van Daela (o którym wiemy tyle, że jego Zagłębie gra jeszcze gorzej niż Zagłębie Lewandowskiego), wówczas dojdziemy do wniosku, że zagraniczni trenerzy faktycznie dają lidze coś ekstra. Sa Pinto powoli odmienia Legię i choć sprawia wrażenie choleryka, który pewnie za jakiś czas odfrunie, to jednak widać, że nie jest to gość z pierwszej lepszej łapanki. Natomiast Kosta Runjaić i Gino Lettieri udowodnili już, że mówimy tutaj o naprawdę dobrych szkoleniowcach.
Procentowy udział rodzimych trenerów w danych ligach:
– Wyniki ich bronią, tu nie ma pola do dyskusji, bo po prostu takie są fakty. Zwróciłbym jednak uwagę na coś innego, czyli jak obaj rozwinęli zawodników, z którymi pracowali. Taki Cebula i Rymaniak w Koronie. O Cebuli mówiło się, że to wielki talent, ale żaden z poprzednich trenerów nie sprawił, że ten chłopak błyszczał nawet na tle kolegów z zespołu. Dzisiaj to jeden z ciekawszych pomocników ligi. Rymaniak też wszedł na poziom czołowego prawego obrońcy ligi – zaznacza Murawski: – W Pogoni Runjaić rozwinął Kubę Piotrowskiego, teraz to samo robi z Sebastianem Kowalczykiem… Pamiętam Laszę Dwaliego w meczu z Legią, tuż przed przyjściem Niemca do Szczecina. Zawalił wówczas dwie bramki, w ogóle wyglądał słabo w tamtym okresie. Dzisiaj to czołowy stoper ligi, znakomicie broni, do tego jeszcze zdobywa bramki. O Walukiewiczu nawet nie wspominam. Do tego Kamil Drygas, który też wszedł na pułap, na jakim prawdopodobnie nigdy wcześniej nie był i jest liderem zespołu. Także Adam Buksa, który doczekał się nawet powołania do reprezentacji. Nie mówię tu o piłkarzach, których nie znaliśmy i którzy dziś stanowią o sile Pogoni – tak jak chociażby Podstawski. Chodzi mi o zawodników, którzy za kadencji trenera Runjaicia zaczęli grać wyraźnie lepiej. To taki nieoczywisty atut obu tych trenerów.
Jakość lidze mają dać też te mocne nazwiska, czyli byli selekcjonerzy – Adam Nawałka oraz Waldemar Fornalik, do tego cudotwórca Górnika z zeszłego sezonu, czyli Marcin Brosz, a ponadto Michał Probierz, którego za początek sezonu w Cracovii można deprecjonować, natomiast trudno odmówić mu umiejętności indywidualnego rozwoju piłkarzy. – Nie dyskredytowałbym tych szkoleniowców, którzy już przez kilka czy kilkanaście lat w Ekstraklasie funkcjonują. Bardzo szanuję tych doświadczonych trenerów, nie zgadzam się z tym wyśmiewaniem “polskiej myśli szkoleniowej”. Robiliśmy ostatnio duży tekst o sztabie i pracy Waldemara Fornalika. Wykonują kapitalną robotę w Gliwicach. A ktoś mógłby pomyśleć “e, nie wyszło mu w reprezentacji, to do niczego się nie nadaje”. Chciałbym więcej polski trenerów, nie rozróżniałbym tego na młodych i starszych – tłumaczy Papierz.
Pytanie – co dalej będzie z trendem stawiania na swoich trenerskich wychowanków? Legia nie była zadowolona z Jacka Magiery, choć czas pokazał, że jego zwolnienie być może było zbyt pochopne. W Lechu sparzyli Ivana Djurdjevicia, w którego inwestowali przez kilka lat, a powierzoną mu misję odbudowy zespołu zakończyli po pięciu miesiącach. Następcy w kolejce wydaje się Aleksandar Vuković, gdzie obok niego jest Radosław Sobolewski – obaj kończą powoli kurs na licencję UEFA Pro i będą mogli samodzielnie prowadzić zespoły w Ekstraklasie.
I tu właśnie pojawia się pytanie, czy “Vuko” i “Sobol” powinni z miejsca brać się za prowadzenie zespołów na tym poziomie bez uprzedniego zebrania doświadczenia na poziomie np. I ligi. Wydaje się, że to właśnie zwiodło Djurdjevicia, którego presja i nowe realia pracy, po prostu przerosły, a przeskok z III ligi do Ekstraklasy okazał się zbyt duży. Po Magierze było widać, że nawet ten epizod z Zagłębia Sosnowiec pozwolił mu na zebranie ważnego doświadczenia w roli pierwszego trenera. Vuković póki co trenerem bywał tymczasowym, a poza Legią pracował tylko w Koronie Kielce jako asystent.
– Wczoraj w nocy wróciłem z Moskwy z wywiadu ze Stanislavem Czerczesowem. Przy okazji porozmawiałem z Olegiem Kononovem, obecnym trenerem Spartaka. Zapytałem go właśnie o porady dla młodych trenerów, którzy chcą wejść na szczyt. I tutaj starły się dwie szkoły, bo Kononov uważał, że trzeba przejść przez wszystkie etapy szkolenia dziecięcego i juniorskiego, a dopiero potem iść do piłki seniorskiej. Z kolei Czerczesow jest przykładem na to, że można na początku swojej pracy objąć zespół seniorów. Ja uważam, że do wejścia na najwyższy poziom trzeba się przygotować. Sam znam przypadek trenera, który wszedł na ten pułap, ale po fiasku jego starań sam przyznał “źle zrobiłem, przerosło mnie to, powinienem najpierw być asystentem, podpatrywać to, a dopiero później sam objąć stery” – uważa Papierz.
Zdrowienie rynku trenerskiego w Ekstraklasie objawia się też tym, że powoli po drużynach widać stempel trenerów. Bywały takie sezony, że gdybyśmy na jedną kolejkę rozdali wszystkim zespołom szare koszulki bez emblematów klubowych, to po samej grze rozpoznalibyśmy może ze dwa lub trzy kluby. Dzisiaj widać wyraźnie jak gra Lechia, jak gra Arka, czym charakteryzuje się Pogoń, widać sposób gry Piasta czy Korony oraz Wisły Kraków, nawet w Wisłę Płock łatwo zauważyć zmianę stylu gry. Impuls dają ci nowi trenerzy na karuzeli – Smółka, Mamrot, Nowak, Lettieri, Runjaić, Stolarczyk. Nie zapominając o Broszu, który trochę się nam już opatrzył, ale nie sposób zapomnieć o stylu zeszłorocznego Górnika.
Kluczem jest to, by prezesi i dyrektorzy sportowi nauczyli się cierpliwości, której tak bardzo im brakowało. – W Ekstraklasie rzadko trener dostaje szanse do wyprowadzenia zespołu z kryzysu. Gdy drużyna wpada w dołek, wówczas najczęściej zwalnia się trenera, a później krótkotrwały efekt nowej miotły sprawia, że prezesi wpadają w samozadowolenie. A później schemat się powtarza – trener trochę popracuje, wpadnie w dołek i się go zwalnia – ubolewa ekspert Canal+. Czyli, jak mawia Mamrot, “na kryzys to musi być przygotowany prezes, a ja z kryzysu muszę po prostu wyjść”.
Kolejnym krokiem, który powinien przyjść z czasem i z ukształtowaniem się świadomości władz klubów, powinno być zachowanie stałej filozofii przy zatrudnianiu trenerów. By zachowywać pewną ciągłość, budować tożsamość klubów również przez zatrudnianie szkoleniowców o podobnej wizji gry. W Wiśle Płock i Brzęczek, i Vicuna oferują podobny model grania. Kontynuację strategii działania Michała Probierza prowadzi też Ireneusz Mamrot w Jadze. Za to w Arce defensywnego i reaktywnego Ojrzyńskiego zastąpił Smółka, który najchętniej miałby 80% posiadania piłki i miażdżyłby rywala przewagą na jego połowie. W Lechu Djurdjevicia, który chciał grać ofensywnie, zastąpił Nawałka, który w Górniku i w reprezentacji wolał reagować na to, co zrobi przeciwnik.
Zatem pozostaje czekać na cierpliwość prezesów (w Danii średnio szkoleniowcy pracują 2x dłużej w klubie niż w Polsce), a i na kolejne jednostki, które wniosą do ligi coś nowego. – Oczywistym kandydatem jest Marek Papszun, ale przypuszczam, że jemu nikt z Ekstraklasy nie będzie musiał dawać szansy, tylko on sam do tej Ekstraklasy wejdzie z Rakowem. Dobrze wygląda praca Artura Skowronka, który spisywał się w Wigrach Suwałki, a teraz zbiera dobre recenzje w Stali Mielec. Być może zaskoczę, ale typowałbym też, że Dariusz Banasik może za jakiś czas być jednym z takim odkryć trenerskich. On potrzebował kroku w tył, zobaczył w Zagłębiu Sosnowiec, że ma nad czym jeszcze popracować i dziś odnajduje się pod dużą presją w Radomiaku Radom – uważa redaktor naczelny “Asystenta Trenera”.
Póki co pozostaje nam się cieszyć rynkiem trenerskim, który normalnieje. I który powoli odcina się od od lekkich świrów, którzy wypisywali w Paincie “resultados historicos” na swoich zdjęciach czy takich, którzy w autobusie podczas powrotu z wyjazdu razem z piłkarzami zalewali się procentami w trupa.
DAMIAN SMYK
fot. FotoPyk