Jeżeli jakiś mecz miałby być reklamą I ligi, to starcie GKS-u Tychy z GKS-em Katowice na pewno by się nadawało. Duża intensywność, sporo jakości, piękne gole, parady bramkarskie – to wszystko dziś tam było. Poza golami, każdy z tych podpunktów dotyczy również zespołu gości, który na początku sprawiał lepsze wrażenie, długimi fragmentami grał nieźle, no ale jeśli finalnie dostajesz 0:4, trudno się tym pocieszać.
Tyszanie byli przede wszystkim bardzo skuteczni. Dla nich było to niezwykle ważne spotkanie. Z kilku powodów. Po pierwsze – prestiż, wiadomo. Po drugie – trzecie z rzędu zwycięstwo oznaczałoby znaczący krok w kierunku czołówki. Wreszcie po trzecie – dwójka gagatków z wyjściowego składu miała do odkupienia winy pozaboiskowe. Konkretnie chodzi o Omara Monterde i Jakuba Vojtusa. Chłopaki poimprezowali, Hiszpan postanowił zatańczyć rozbieraną solówkę, co skończyło się tym, że miał tylko skarpetę na przyrodzeniu. Vojtus całe przedstawienie rejestrował. Żeby było bardziej żenująco śmieszniej, wrzucili swoje dokonania do sieci. O dziwo opinia publiczna nie zareagowała entuzjazmem, wręcz przeciwnie. Hiszpan i Słowak zostali ukarani finansowo, odbyto z nimi rozmowę dyscyplinującą, a sami zainteresowani kajali się w mediach społecznościowych.
Monterde od początku meczu był bardzo aktywny i to właśnie on dał gospodarzom prowadzenie. Piłka po zagraniu Macieja Mańki trochę przypadkowo znalazła się pod jego nogami, miał nieco miejsca i czasu, więc zrobił swoje. Gol na 2:0 to już Liga Mistrzów. Keon Daniel fantastycznie uderzył sprzed pola karnego, piłka leciała niemal w samo okienko i po odbiciu od słupka zatrzepotała w siatce. Przedniej urody była też bramka Łukasza Grzeszczyka z rzutu wolnego, a w międzyczasie obrońcy z Katowic dorównali kolegom po fachu z Lecha Poznań, dając się zaskoczyć wyrzutem z autu. Daniel Tanżyna wstawił głowę będąc między dwoma rywalami i trafił po raz piąty w sezonie. Od teraz 29-letni obrońca samodzielnie jest najlepszym strzelcem tyskiej drużyny. Vojtus też mógł mieć gola, ale w idealnej sytuacji główkował prosto w Krzysztofa Barana, który (chyba) wybił piłkę jeszcze nie będącą w całości za linią.
GieKSa miała swoje akcje i sytuacje, zwłaszcza Adrian Błąd, lecz zawodziła skuteczność. Dariusz Dudek po chwilowej odwilży (wygrana z Podbeskidziem) znów musiał się gęsto tłumaczyć.
W Łodzi ŁKS przedłużył do jedenastu swoją serię meczów bez porażki. Gospodarze jednak zadowoleni z pewnością nie są, bo w przeciwieństwie do ich pierwszego meczu z Bruk-Betem, tym razem to oni byli wyraźnymi faworytami i tak naprawdę stracili dwa cenne punkty w wyścigu po awans do Ekstraklasy. W ostatnich tygodniach zresztą widać było zmianę kursu w ŁKS-ie. Do tej pory pokorny beniaminek w przerwie na kadrę z konieczności musiał się zająć rozpatrywaniem kwestii licencyjnych. Przez dwa tygodnie kwestie czysto piłkarskie w łódzkich gazetach zostały zastąpione przez spekulacje dotyczące przetargu na montaż oświetlenia, przetargu dotyczącego podgrzewania murawy oraz tego najważniejszego – dotyczącego budowy trzech kolejnych trybun. Podczas tych rozważań: czego ŁKS-owi brakuje do awansu do Ekstraklasy, łodzianie mimowolnie stali się jednym z faworytów rozgrywek.
I to chyba jednak trochę im zaszkodziło. Już od pierwszej minuty meczu to niecieczanie – odwrotnie niż w rzeczywistości – wyglądali jak wygłodniały beniaminek, zaś ŁKS – jak leniwy tłusty kot, który ledwo co zleciał z Ekstraklasy. Agresywny pressing na 30. metrze od bramki rywala, do tej pory domena łodzian, w tym spotkaniu wykonywali przede wszystkim goście. ŁKS, który do tej pory grał seriami krótkich podań po ziemi, tym razem musiał stawiać na bardziej klasyczne rozwiązania, wśród których dominowała laga na skrzydełko i centra do środka. Dopiero po kwadransie gospodarze zaczęli łapać swój rytm, co od razu przyniosło okazje Kujawy i Bryły. Trochę słabiej spisującego się Ramireza dziś w roli motoru napędzającego akcje zastąpili aktywny Bryła oraz posyłający co chwila kilkudziesięciometrowe celne przerzuty Jan Sobociński. Gol dla łodzian padł jednak po jednej z nielicznych kontr ŁKS-u – szybkie rozklepanie piłki na lewym skrzydle, Kujawa podjeżdżający pod samo pole karne, nawinięcie obrońcy i mierzony strzał. Bruk-Bet odpowiadał przede wszystkim walecznością Gergela, który często w pojedynkę przedzierał się przez bardzo zagęszczony przez ełkaesiaków środek boiska, ale przed przerwą wyrównać nie zdołał.
W drugiej odsłonie niecieczanie zagrali mądrzej – już w jednej z pierwszych akcji odsłaniając największy brak ŁKS-u, czyli boki obrony. Błąd w ustawieniu i asekuracji, szybka piłka na prawą stronę i po chwili Jacek Kiełb, cieszący się z gola. Od tej pory mecz się odrobinę otworzył, ale jednocześnie zaostrzył. Naliczyliśmy chyba sześć fauli taktycznych, ze trzy wejścia, które naszym zdaniem można byłoby zakwalifikować na „pomarańczową” kartkę. Sędzia Tomasz Marciniak był jednak pobłażliwy dla obu składów, ze szkodą dla meczu, coraz bardziej szarpanego i rwanego. Obie drużyny miały wprawdzie swoje okazje – Bruk-Bet trafił w słupek po jednym ze stałych fragmentów, łodzianie dwukrotnie mylili się w świetnych sytuacjach, raz zaś niecieczan uratowała robinsonada Treli. Całość jednak w niczym nie przypominała otwartych i efektownych meczów ŁKS-u z Rakowem czy Podbeskidziem, bardziej pierwszoligową młóckę znaną z meczów drużyn walczących o utrzymanie.
Punkt pozwala wprawdzie łodzianom na utrzymanie drugiego miejsca, ale Raków wydaje się już nie do dogonienia. Zwłaszcza że dla ŁKS-u starcie z Niecieczą było jednocześnie pożegnaniem z Łodzią na kilka miesięcy – do końca roku zostają im jedynie wyjazdy do Katowic i Olsztyna. Osłodzić rozczarowanie po dzisiejszym meczu może jedynie sześć punktów i obrona pozycji wicelidera podczas przerwy zimowej.
Co poza tym? ŁKS-owi nie odpuszcza Sandecja, która po ograniu Chrobrego nadal traci do beniaminka jeden punkt. Już jedenasty (!) remis w tym sezonie zanotowała Bytovia. Byłoby gorzej, gdyby Jakub Wróbel w drugim meczu z rzędu strzelił dwa gole dla Garbarni, ale w końcówce zmarnował rzut karny (słupek). Ze starań o Ekstraklasę nie zamierza rezygnować Podbeskidzie, które po wpadce z Katowicami, w Olsztynie wróciło na właściwe tory.
GKS Tychy – GKS Katowice 4:0 (2:0)
1:0 – Monterde 21′
2:0 – Daniel 30′
3:0 – Tanżyna 47′
4:0 – Grzeszczyk 60′
***
ŁKS Łódź – Termalica 1:1 (1:0)
1:0 – Kujawa 23′
1:1 – Kiełb 50′
***
Sandecja Nowy Sącz – Chrobry Głogów 1:0 (1:0)
1:0 – Chmiel 5′
***
Stomil Olsztyn – Podbeskidzie Bielsko-Biała 0:2 (0:1)
0:1 – Sierpina 29′
0:2 – Sierpina 64′ karny
***
Puszcza Niepołomice – GKS Jastrzębie 2:0 (0:0)
1:0 – Stefanik 60′
2:0 – Orłowski 90′
Czerwone kartki: Spychała (49′ GKS, za dwie żółte), Jaroszek (GKS, za dwie żółte).
***
Bytovia Bytów – Garbarnia Kraków 1:1 (1:0)
1:0 – Kuzimski 36′
1:1 – J. Wróbel 69′
Fot. newspix.pl