„La Gazetta dello Sport”, największy sportowy dziennik we Włoszech, wiadomość o powrocie Polaka umieścił na pierwszej stronie. Serwis autosport.com informuje, że „Kubica zgodził się podpisać umowę z Williamsem”. Na Twitterze Robertowi pogratulował Mark Webber, były kierowca Red Bulla. Brakuje tylko oficjalnego potwierdzenia – to ma nadejść jutro.
Cała ta historia swój początek ma 6 lutego 2011 roku. To wtedy, w trakcie rajdu Ronde di Andora, Kubica uderzył w barierkę, a ta wbiła się w jego samochód, poważnie raniąc polskiego kierowcę. Ucierpiała głównie prawa ręka – jej operacja trwała siedem godzin, a lekarze zdołali ją uratować. I tylko tyle, bo o przywróceniu pełnej sprawności nie było mowy.
Przed wypadkiem wiele mówiło się o tym, że Kubica podpisał już wstępny kontrakt z Ferrari, co dla Polaka mogłoby być nawet szansą na zdobycie mistrzostwa świata. Po nim nie było chyba na świecie człowieka, który wierzyłby w to, że Kubica jeszcze kiedykolwiek wystąpi w Grand Prix Formuły 1. Może poza samym zainteresowanym. Wizja powrotu Roberta do ścigania w bolidzie wydawała się wprost abstrakcyjna. Kształtów zaczęła nabierać dopiero w ostatnich latach, gdy Kubica wsiadł za kierownicę samochodu Renault z 2012 roku, a później został kierowcą testowym Williamsa.
Grzegorz Jędrzejewski, dziennikarz motoryzacyjny i komentator Polsatu Sport:
– Biorąc pod uwagę rozległość kontuzji i to, jak to wyglądało, powiedziałbym po wypadku, że to totalne szaleństwo. Nawet spotkałem się z Robertem na Monster Rally Show na torze Monza, gdzie zawodnicy ścigali się po torze rajdówkami, a Kubica walczył wówczas o zwycięstwo z Valentino Rossim. Miałem wtedy okazję pierwszy raz uścisnąć dłoń Roberta po tym wypadku i powiem, że sobie tego nie wyobrażałem. Nawet potem, gdy ścigał się w Rajdowych Mistrzostwach Świata, wydawało się, że to jest sen, że to niemożliwe, by gość z taką kontuzją, jeździł tak szybko samochodem.
Włosi powrót Kubicy porównują do Alessandro Zanardiego, ich rodaka i byłego… kierowcy Williamsa. Zanardi w F1 nie zrobił jednak kariery, a sukcesy odnosił głównie w serii Champ Car, popularnej w Stanach Zjednoczonych. We wrześniu 2001 roku przeżył na torze poważny wyapdek, w którym stracił obie nogi. Wrócił po nim do ścigania, występował w różnych seriach mistrzowskich. Kilkukrotnie wygrywał nawet wyścigi. W ostatnich latach zajął się kolarstwem, zdobywał medale na paraolimpiadzie.
Przypadek Kubicy jest jednak jeszcze bardziej spektakularny – chodzi tu przecież o największą i najbardziej znaną serię wyścigów na świecie. Do kogo więc go porównać? Chyba tylko do Nikiego Laudy, który w 1976 roku doznał poważnych poparzeń po wypadku na torze Nürburgring w Niemczech. Później zapadł w śpiączkę, a przybyły do szpitala ksiądz udzielił mu namaszczenia chorych. Musiał się na tym znać, bo już kilka tygodni później Austriak znów się ścigał.
Kubicy powrót do Formuły 1 zajął „nieco” więcej czasu – prawie osiem lat. Prawdopodobnie. Bo oficjalne potwierdzenie, jeśli nadejdzie, to dopiero jutro.
Wydaje się jednak niemal pewne, że tak będzie. Rano informację o powrocie Kubicy podało radio RMF FM, które informowało, że Polak otrzyma wsparcie od Orlenu w wysokości 10 milionów euro. Potem swoje trzy grosze dołożył „Przegląd Sportowy”. Na jego stronie internetowej mogliśmy przeczytać, że kontrakt będzie obowiązywać przez dwa sezony, a sponsor wyłoży skromne 100 milionów złotych. W tym samym czasie tą historią żyły też światowe media – choćby wspomniane „La Gazetta dello Sport” i serwis Autosport, który cytuje słowa Roberta sprzed kilkunastu dni:
– Możliwe, że pragnienie ścigania się i powrotu do F1 jest większe niż pragnienie udziału w długofalowym projekcie. Wiele pozostawiam prywatnym wnioskom. Kiedy mówię, że chcę przemyśleć to na spokojnie, chodzi mi również o to, co chcę zrobić ze swoją przyszłością. Nie patrzę tylko na kolejne trzy miesiące czy rok, ale też na to, co czuję.
O co chodzi z długofalowym projektem? O to, że Robert miał też inną ofertę – kusiło go Ferrari, któremu miałby pomóc rozwijać bolidy, głównie poprzez jazdę w symulatorze. Media zgodnie twierdzą jednak, że tę propozycję odrzucił. Sam Kubica mówił, że decyzję już podjął, nie zdradzał jednak jaką. Wszystko wskazuje więc na to, że by wystrzeliły korki szampanów musimy poczekać do jutra. Na razie śmiało możemy je chłodzić. Ale nie pozwalajmy sobie na nic więcej, pamiętając, że w zeszłym roku niektórzy zdążyli już je otworzyć. Potem okazało się, że mają wyjątkowo gorzki smak, bo Williams zdecydował postawić się na Siergieja Sirotkina.
Grzegorz Jędrzejewski:
– Musimy poczekać. Nie jestem fanem pompowania balonika w tym przypadku, bo musimy sobie zdać sprawę z kilku elementów. To jest fantastyczna historia, ale musimy być świadomi tego, co za tym stoi – bo powrót Roberta to też pieniądze i ze strony Williamsa to ruch, który pozwoli kontynuować tej ekipie starty. Trzeba mieć to z tyłu głowy, że to te ogromne pieniądze na razie uchyliły drzwi, w których jest teraz noga Roberta, zobaczymy, czy jutro przejdzie przez nie cały. Ale to jest troszkę hollywoodzka historia, bo takich powrotów było niewiele. Boję się jednak o to, by nie był to zimny prysznic – trzeba pamiętać, że tegoroczne auto Williamsa miało ogromne straty do przedostatniej ekipy.
Co więc pozostało? Czekać. Na jutrzejszą konferencję, a potem – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – na pierwsze testy, treningi, kwalifikacje i starty. Miejmy nadzieję, że z Polakiem w stawce.
Fot. Newspix