– Dwadzieścia jeden lat uprawiałem sport zawodowo, ale dzień przed meczem miałem stresik – Daniel Pliński, siatkarski wicemistrz świata z 2006 roku, siatkarski mistrz Europy z 2009, w ten weekend zadebiutował w A-klasie w barwach Zatoki Puck.
To prawdziwy pasjonat piłki. Pięć lat temu zaryzykował kontrakt w Skrze Bełchatów, żeby zagrać w B-klasie. Na meczu dostał łokciem tak, że trafił do szpitala. Do piętnastego roku uprawiał futbol, płakał na mundialu 1990, chodzi na mecze Ekstraklasy, ale też niższych lig. Zapraszamy.
***
Jak się panu grało z Sokołem Bożepole Wielkie?
Kurczę, dwadzieścia jeden lat uprawiałem sport zawodowo, ale dzień przed meczem miałem stresik. Piłka nożna, wiadomo jaka to gra: można cały mecz wyglądać dobrze, ale zawalisz jedną sytuację i po zawodach. Nikt nie będzie ci pamiętał dobrego występu, tylko ten feralny moment. Ale jestem fanem futbolu, uwielbiam ten klimat, zapach trawy piłkarskiej, a z Pucka pochodzę, tu grałem w juniorach. Wiedziałem, że to będzie spełnienie dziecięcego marzenia. Jak tylko wyszedłem na boisko było świetnie. Błąd popełniłem raz, gdzie bramka mogła wpaść, ale zaasekurował mnie drugi stoper, ostatecznie wygraliśmy 3:2. Zresztą to nie był mój debiut w piłce – pięć lat temu zagrałem między sezonami siatkarskimi w B-klasie, w drużynie z Mechowa, wsi pod Puckiem. W siedemdziesiątej minucie musiałem jechać szpitala, bo dostałem z łokcia i miałem rozciętą głowę.
Co tam się stało, że aż do krwi?
Dośrodkowanie, poszedłem na stały fragment gry. Piłka leciała dość nisko, musiałem się schylić. A wiadomo jak to jest w takich rozgrywkach – idą łokcie i ktoś mi łokciem przypierniczył. To gra kontaktowa. Ja lubię grę kontaktową, więc nie miałem pretensji. Choć sporo ryzykowałem, bo miałem ważny kontrakt w Skrze. Jakbym coś sobie zrobił, strach się bać co z kontraktem.
Było ryzyko, że zerwą umowę?
Tu nie. Rozcięta głowa, krew poszła, ale pięć szwów i po temacie. Gorzej, jakby mi ktoś piszczele albo Achillesy połamał. Jedynie z tym miałem obawę.
To jak pan lubi sport kontaktowy, minął się z powołaniem.
Co mogę powiedzieć. Siatkówka to moja dyscyplina, ale piłka nożna zawsze była w sercu. Kontakt, rywalizacja, zastawienie ciałem, walka. Zawsze mi się to podobało. Gra dla mężczyzn. Oczywiście siatkówka to też bardzo ciężki sport i też gra jak najbardziej dla mężczyzn – pracują kolana, plecy, barki. Nie raz masz powybijane, a nawet połamane palce. Z tym, że tam kontaktu po prostu nie ma.
Brzmi pan, jakby w dzieciństwie pierwszym pana sportem była piłka.
Tak było. Zakochany byłem w reprezentacji Holandii z Gullitem, Van Bastenem, Rijkaardem i Koemanem. Popłakałem się jak na mundialu we Włoszech przegrali z Niemcami. Później zawsze im kibicowałem, tylko po reprezentacji Polski. Sam też do piętnastego roku życia uprawiałem futbol na równi z siatkówką, ale nie mogłem się przebić w Zatoce. Próbowałem na stoperze, na bramce, na prawej pomocy, wszędzie. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że postawię na siatkówkę i poszło. Ale uważam, że to dzięki piłce nożnej miałem szansę pograć do czterdziestki w siatkówkę. Piłka uczy charakteru i pokory, naprawdę. Poza tym dała mi ruchliwość, a także zdolność przewidywania, bardzo ważną na mojej pozycji.
Jak to się stało, że teraz trafił pan do szatni Zatoki Puck?
W sobotę wieczorem wyszliśmy na miasto z żoną. Akurat piłkarze Zatoki wracali z meczu. Słyszałem, że miewają problemy, by jedenastu zebrać. Powiedziałem:
– Chłopaki, mnie długo nie trzeba namawiać. Zorganizujcie kartę i jestem do dyspozycji.
W przeciągu trzech dni wszystko zostało zorganizowane, a Daniel Dubicki, który trenuje Zatokę, podszedł do pomysłu z entuzjazmem. Szczerze mówiąc, już kilka tygodni temu miałem zagrać, ale to się odwlekało w czasie, miałem ostatnio dużo zajęć w soboty.
Jak podeszli do pana koledzy z szatni?
Nie mnie oceniać, ale odnosili się do mnie z dużym szacunkiem. Później na treningu siatkarskim pojawił się jeden z piłkarzy i komplementował mnie, że jak na taki wzrost jestem bardzo mobilny. Powiedział też, że na meczach piłkarskich leci dużo łaciny przy faulach, a ja pokazałem, że nie trzeba dużo klnąć, tylko można po faulu przeprosić przeciwnika, można nie symulować.
A co powiedział Daniel Dubicki?
Pochwalił, szczególnie za prostopadłe podania na trzydzieści, czterdzieści metrów. Później graliśmy jedenastu na dziesięciu, więc mogłem się bardziej zaangażować w rozegranie.
Rywale pana rozpoznali?
Tak, dwóch po meczu podeszło i podziękowali za wspólną grę. Powiedzieli: „to była przyjemność z legendą w piłkę pograć”.
Będzie pan dalej grał?
Tak i jest plan, będę w Sopocie na najbliższym meczu. Zapowiada się fajnie, przy sztucznym oświetleniu.
Wie pan co, udało mi się zagrać tej jesieni 90 minut w B-klasie i powiem panu, że najtrudniej do tego pomysłu było przekonać małżonkę.
Dokładnie tak. Małżonka powiedziała:
– Daniel, masz tyle zajęć. Zdrowie jest ci tak potrzebne. Nie pamiętasz jak pięć lat temu miałeś głowę rozbitą? Zrobisz jak chcesz, ale ja ci odradzam.
Co jednak poradzę, sport całe życie człowiek uprawiał, uwielbia rywalizację. Udobruchałem ją mówiąc, że nie będę wkładał nogi tam, gdzie nie trzeba. Ale ostatecznie w końcówce włożyłem nogę bardzo wysoko, niebezpiecznie, mogłem sprokurować karnego. Wszystko się jednak dobrze skończyło. Będę namawiał żonę, żeby pojechała ze mną do Sopotu. Może 45 minut obejrzy, a potem pójdzie na spacer? Byłoby miło z jej strony. Sopot ładny, będzie co robić po ostatnim gwizdku.
A wtedy, jak panu głowę rozbili, co żona powiedziała?
Najpierw się martwiła. A potem stwierdziła, że przynajmniej mam dobrą nauczkę, żeby nie grać w piłkę.
Tak pan mówi o tych łokciach, o za wysoko uniesionej nodze i potwierdza się, ze bez względu na poziom, jak jest rywalizacja to wchodzi w człowieka duch walki i nie ma mowy o odpuszczaniu.
Oczywiście. Trzeba pamiętać, że zawodnicy z niższych lig grają na gorszych murawach, mają mniejsze umiejętności, ale ambicje mają nie mniejsze niż zawodowcy. To prawdziwi pasjonaci. Choć też nie chcę odbierać pasji zawodowcom. Oglądałem ostatnio Cafe Futbol z Marcinem Burkhardtem. Marcin powiedział, że myślał o skończeniu kariery, ale nie jest w stanie się z piłki wyleczyć. Tak jest często ze sportowcami. Nie są w stanie wyleczyć się z tej dawki adrenaliny, którą daje rywalizacja. Ja jak mogłem to chodziłem na Orlika, ta A-klasa jest kolejnym krokiem.
Wielu zawodników sportów zespołowych mówi, że później bardzo im brakuje klimatu szatni. Z panem też tak było?
Trochę pewnie tak. Była organizacja wyjścia po meczu na piwko. Niestety nie mogłem wyjść, bo obiecałem dzieciom, że pojadę z nimi na basen.
Może innym razem.
Bez tego „może”.
Wrócił pan na boisko. A przetrwało zainteresowanie? Śledzi pan mecze?
Tak, jak tylko mogę, to oglądam, najchętniej jadąc na stadion, bo jak mówiłem, uwielbiam ten klimat. Jeżdżę na Ekstraklasę, o której mówi się, że jest słaba, a ja tam ją lubię i uważam, że jest ciekawa. Chodzę też na lokalne mecze, gdzie grają często moi koledzy z podwórka. Taka piłka ma mnóstwo uroku, często jest dużo śmiechu. Tak jak u nas – jeden stoper 105 kg wagi, drugi ponad dwa metry, a bramkarz ma 168 cm. I broni dlatego, że nie miał kto bronić, bo tak naprawdę jest dobrym graczem z pola. Za granicą kiedyś kibicowałem Milanowi, w czasach gdy mieli holenderskie trio, a teraz Barcelonie. Messi to po prostu wielki sportowiec. Jakbym miał wymienić trzech, których mógłbym określić swoimi idolami, to byliby to Michael Jordan, Rafael Nadal i właśnie Leo.
Sprawdźmy jak uważnie śledzi pan Ekstraklasę. Co się panu podoba w bieżącym sezonie, co jest zaskoczeniem?
Na pewno Lechia Gdańsk gra bardzo dobrze. Zaskoczyła Legia po zmianie trenera, bo wydawało się, że warszawianie już się nie odbiją, a teraz za Sa Pinto grają coraz lepiej, choć na początku też miał problemy. Kolejny zespół, gdzie widać rękę trenera, a także to, że miał czas z drużyną popracować – Korona Kielce. Zespół wybiegany, a kwestia przygotowania fizycznego to podstawa. Nie jestem ekspertem piłkarskim, po prostu się interesuję, ale nie tylko w polskiej lidze po pierwsze trzeba biegać, biegać, biegać, a dopiero potem dochodzą inne aspekty. Bez wybiegania meczu nie ma szans na wynik. No i Jagiellonia, gdzie kieruję największe ukłony, bo wydawało się, że Jaga po Probierzu nie będzie miała łatwo w znalezieniu następcy, a Ireneusz Mamrot świetnie się tam odnalazł. Jaga to klub, który imponuje spokojem. Jest tam klimat do tego, by zespół rósł.
Mówimy o fizycznej stronie sportu. Moim zdaniem mecz piłkarski jest cięższy niż siatkarski, zgodzi się pan czy zaprzeczy?
Myślę, że zestawiając dziewięćdziesięciominutowy mecz piłkarski z siatkarskim, cięższy jest piłkarski. Przekonałem się na własnej skórze. Jak człowiek jest zaangażowany w grę, cały czas pod prądem, to po wszystkim jest wyczerpany. Interwał: dziesięć sekund na gazie, potem bieg inny, ciągle coś. Po ostatnim meczu dwa dni dochodziłem do siebie. Może to dlatego, że jakiś czas nie grałem, może to jest spowodowane wiekiem, ale bóle były nieprawdopodobne. W niedzielę nie mogłem chodzić. W siatkówce jest inny wysiłek, ale proszę mi uwierzyć, że ciało tez potrafi boleć.
Odniósłby się pan do słów Michała Kubiaka, który przed siatkarskim mundialem powiedział, że piłka jest prostym sportem?
Nie zgodzę się z tym. Myślę, ze przez takie wypowiedzi sportowcy narzucają sobie dodatkowa presję. Zdobyliśmy złoto, cudownie, ale gdyby się nie udało, to podejrzewam, że fala krytyki wylałaby się na Michała. To charakterny zawodnik, kapitan z krwi i kości, taki, który jak trzeba, to zagra na środkach przeciwbólowych, szczególnie dla kadry. Skoro tak powiedział, widać tak czuł, ale ja bym się tak nie odważył powiedzieć, bo sport uczy pokory. Piłka jest sportem, w którym o postrzeganiu całej drużyny decyduje często jeden mecz, a o meczu czasem decyduje moment. Spójrzmy na ostatni mundial. Senegal strzelił nam dwa gole, choć miał pół sytuacji. Tracimy przez to pewność siebie i wychodzimy na następny mecz pod taką presją, że nas nie ma. Dużo pecha miała nasza kadra, tak uważam.
Michał powiedział też, że siatkówka to sport dla ludzi na wyższym poziomie inteligencji niż do piłki.
Tak samo w piłce nożnej są ludzie inteligentni, tak samo w siatkówce ludzie głupi. Nie ma podziału na dyscypliny, wszędzie są ludzie różni, bo wszystko zależy od człowieka.
Rozmawiał Leszek Milewski
Fot. Newspix