Kibice Blaugrany w ostatnich tygodniach coraz częściej przecierają oczy ze zdumienia, gdy oglądają w akcji Arthura Melo. Brazylijczyk nie tyle co gra w stylu barcelońskim, a jest wręcz kopią Xaviego. Niesamowita sprawa, bo przecież ten chłopak nigdy nie miał nic wspólnego z La Masią. Piłkarskiego fachu uczył się w Brazylii, a pomimo tego sprawia wrażenie przesiąkniętego katalońską filozofią futbolu. Nie przekoloryzujemy, jeśli powiemy, że niektórych wychowanków z pierwszego zespołu mógłby uczyć taktyki. I to uczyć na najwyższym poziomie, bo obecnie w Barcelonie nie ma pomocnika, który czuje typowy dla Barcy rytm gry, tak jak 22-latek z Goiany.
***
– Messi w ogóle bardzo mi pomógł. Dużo ze mną rozmawia i sprawia, że bardziej wierzę we własne możliwości. Mówi do mnie: „Arthur, możesz to zrobić”. I nie mówi tego tylko do mnie. Powiedział to również w mediach – oświadczył w tamtym momencie najszczęśliwszy piłkarz na świecie, Arthur Melo.
Arthur krząta się po kuchni i chce coś upichcić, ale od gotowania odrywa go dźwięk telefonu. Dostał dość nietypowego sms-a, którego treść brzmiała mniej więcej tak: „Stary, Leo Messi pochwalił cię w mediach”.
Pierwsza myśl – „Niemożliwe”.
Druga myśl – „Pewnie powiedział, że jestem dobrym zmiennikiem”.
Trzecia myśl – „Jezus, a może powiedział, że jestem dobrym piłkarzem. Cieszyłbym się niezmiernie, gdyby tak było”.
Po chwili 22-latek ochłonął i stwierdził, że najlepiej będzie poszukać tego wywiadu w sieci i samemu się przekonać, co ten Messsi tak naprawdę powiedział. Z całą pewnością spodziewał się wszystkiego, ale nie takiej laurki: – Podobały mi się wszystkie tegoroczne transfery, przyszli do nas dobrzy zawodnicy. Jeśli muszę wybrać jednego z nich, to postawię na Arthura. Zaskoczył mnie, nie znałem go za dobrze przed przyjściem do nas, ale stylem gry bardzo przypomina Xaviego. Zawsze chce piłkę, gra krótkimi podaniami, nie traci futbolówki. Po prostu wiem, że mu ją dam, a on jej nie straci. Ma pewność siebie i pewność w grze. Takiego stylu zawsze szukamy w Barcelonie. Szybko zrozumiał, o co chodzi w naszej grze i treningach na małej przestrzeni. Wielu to zajmuje trochę czasu, jednak on poradził sobie od razu.
Nie jest tajemnicą, że kapitan Barcelony jest powściągliwy w tego typu opiniach. Tymczasem skomplementował gościa, który w tamtym okresie na koncie miał kilka minut w meczach ligowych i nieco ponad 45 minut w Superpucharze Hiszpanii. Jasne, miał też dobre momenty w sparingach, ale przecież Rafinha również takowe miał, a pochwał od Argentyńczyka nie zbierał. Wychodzi więc na to, że Leo Messi pochwalił piłkarza, o którego istnieniu pół roku temu pewnie nawet nie wiedział, tylko na podstawie treningów. Jaki z tego wniosek? Musiał być cholernie pewny, że Barcelona pozyskała diament. I nie taki, który trzeba jeszcze szlifować przez dwa lata. Nie taki, na który trzeba chuchać i dmuchać przez wiele miesięcy, bo zaraz się rozleci w drobny pył. Nie taki, który za kilka miesięcy okaże się bublem, gdy pod lupę wezmą go najwięksi eksperci w Europie. Tylko taki, który można od razu eksponować na półce zarezerwowanej dla kamieni najwyższej klasy. Gdyby futbol był pokerem, moglibyśmy powiedzieć, że Leo Messi uznał, iż Arthur stanowi parę asów na ręce, dlatego mocno podbił stawkę przed zobaczeniem flopa.
Przed Messim były dziesiątki, a pewnie i setki osób, które widziały w Arthurze coś nadzwyczajnego. Ba, sam piłkarz doskonale wiedział, że idealnie pasuje do Barcelony: – Styl gry drużyny był jednym z powodów, dla którego zdecydowałem się związać moją przyszłość z Barceloną. To bardzo pomoże mi w procesie adaptacji.
– Właściwie od dziecka wiedziałem jaka jest filozofia Barcelony. Nie przestawałem oglądać jej meczów w telewizji. Tutaj zawsze grali piłkarze bardziej zaawansowani technicznie aniżeli silni fizycznie. Wszyscy mówili, że mój styl idealnie pasuje do tego zespołu. To nie jest czcze gadanie. Zawsze tak myślałem. Zawsze mnie pytali o to, w jakiej drużynie chciałbym zagrać w przyszłości i moja odpowiedź była niezmiennie taka sama: „Barca”! – dodał Brazylijczyk.
Prawdą jest, że Arthur zawsze chciał grać w Barcelonie, ale jeszcze bardziej pragnął europejskiej piłki. Kiedy pojawiły się oferty z Bayernu i Chelsea był gotowy na wyjazd i nowe wyzwanie. Nie miał zamiaru czekać aż zgłosi się po niego klub jego marzeń. Był wręcz przekonany, że dzięki grze w Bundeslidze albo Premier League szybciej zwróci uwagę mistrzów Hiszpanii, niż jak zostanie w Brazylii na kolejny rok. Jego plan nie powiódł się jednak, bo oba transfery zablokowali rodzice, którzy uważali, że nie nadszedł jeszcze odpowiedni czas, by ich syn wyfrunął z domu. – Mam bardzo zdrową rodzinę. Wiemy dobrze, że w moim kraju nie zawsze tak jest. Jestem bardzo wdzięczny mojej rodzinie. Moi rodzice wykazali się niezbędnym spokojem w czasie, kiedy ja nie byłem jeszcze wystarczająco dojrzały. Bardzo mi pomogli. Moja rodzina ma głowę na karku i kiedy pojawiło się zainteresowanie ze strony innych klubów, powiedzieli mi: „nie, jeszcze nie odchodź. Nie teraz”. Ja chciałem jak najszybciej wyjechać do Europy, a oni mi wtedy mówili: „Spokojnie. Twój moment nadejdzie. Twoje marzenie jeszcze się spełni”.
***
– Tato, miałeś rację! Mamo, miałaś rację – krzyczał Arthur kilka lat później, gdy nadeszła oferta z Barcelony. Oczywiście 22-latek w niemal każdym wywiadzie podkreśla, że będzie wdzięczny rodzicom do końca życia. W końcu gdyby nie ich odpowiednia reakcja jego marzenie mogłoby się nie spełnić. Zresztą nie rozchodzi się tylko o to, że uspokoili go, kiedy nie mógł już wytrzymać w Brazylii i łaknął europejskiej przygody. Rodzina w życiu Arthura odegrała ogromną rolę już wiele lat wcześniej. Wystarczy wspomnieć, że w wieku czterech lat uczęszczał do małej szkółki, którą prowadził kuzyn jego ojca. Zajęcia odbywały się tam dwa razy w tygodniu, czyli o jakieś pięć razy za mało dla 4-letniego chłopca. Tym sposobem mały ogród państwo Melo zamienił się w boisko treningowe. – Grałem wszędzie tam, gdzie mogłem. Na ulicy, w szkółce, na podwórku w domu. Wykorzystywałem szczególnie momenty, kiedy tata wyjeżdżał gdzieś samochodem, który miał zaparkowany w centralnym miejscu podwórka. Miałem wtedy cały plac przed domem tylko dla siebie. Nie był zbyt duży. Nie mogłem jednak przestać grać i podobało mi się to coraz bardziej. Zawsze miałem piłkę przy nodze – wspomina dzieciństwo Arthur.
Piłka przy nodze Melo była zawsze, gorzej z partnerami do gry. W szkółce oczywiście miał się z kim mierzyć, lecz – jak już wspomnieliśmy – treningi odbywały się tam tylko dwa razy w tygodniu. W ogrodzie czasami grał z nim brat, jednak nie tak często, by zaspokoić głód rywalizacji w kilkuletnim chłopcu, który kochał futbol nad życie. Wielu dzieciaków w takich okolicznościach pewnie by się zniechęciło, ale nie on. Po prostu Arthur odnalazł najlepszego kompana do gry… w ścianie. Obijał ją nieustannie, gdzie tylko się dało. Jak ojciec pojechał samochodem do pracy, wybiegał na podwórko i naparzał ile wlezie w mury domu. Rzecz jasna dokładnie tak samo robił w swoim pokoju. Różnica była jedynie taka, że tam miał mniej przestrzeni. Takim sposobem jego technika z dnia na dzień była coraz lepsza.
Dziś Arthur jest wręcz pewny, że dzięki temu operuje piłką na tak dobrym poziomie: – Jestem przekonany, że odbijanie o ścianę bardzo mi pomogło. Byłem zmuszony dobrze kontrolować piłkę, kiedy ta wracała do mnie po odbiciu się od ściany. To był coś naturalnego, ale z pewnością bardzo mi pomogło.
Technika była mocną stroną Arthura, ale wzrost już niekoniecznie. Prawie zawsze był najniższy w zespole, co dla wielu piłkarzy – zwłaszcza w Brazylii – mogłoby być przeszkodą nie do przeskoczenia. Tym bardziej dla pomocników, którzy w lidze brazylijskiej szczególnie cechują się siłą. Dla piłkarza pochodzącego z Goiany wzrost nigdy nie był jednak wymówką. Bardziej stanowił mobilizację do jeszcze większej pracy nad rozwinięciem innym cech. Brazylijczyk pracował więc przede wszystkim nad techniką, ruchliwością, a także szeroko rozumianym sprytem. Mowa tutaj o szukaniu wolnej przestrzeni, graniu na wyprzedzenie i dobrym ustawianiu się w obronie. Dzięki tym atutom przetrwał, a trenerzy zrozumieli, że warto na niego stawiać. Był słabszy fizycznie od niemal wszystkich, ale rozumiał też znacznie więcej.
– W futbolu, choć wielu będzie twierdzić inaczej, głowa jest dużo ważniejsza od nóg. Trzeba myśleć bardzo szybko i tak samo szybko realizować pomysły. Najważniejsza jest obserwacja całej panoramy meczu i podejmowanie właściwych decyzji. Można być bardzo silnym, bardzo szybkim czy bardzo agresywnym. Jeśli jednak głowa nie nadąża, to wszystkie te przymioty nie przydają się do niczego. Dlatego też uważam, że moje warunki fizyczne nie były problemem. Nigdy – mówi Arthur.
Determinacja do pracy i ogromny talent bardzo szybko doprowadziły Arthura do poważnej piłki. Jako 14-latek wyjechał z rodzinnego miasta do Porto Alegre, ponieważ tamtejsze Gremio wypatrzyło go na młodzieżowym turnieju. Tam potrzebował zaledwie czterech lat w drużynach młodzieżowych, by przebić się do pierwszego zespołu. Trzy lata później był już najlepszym zawodnikiem Gremio, co zresztą udowodnił w rozgrywkach Copa Libertadores, w których poprowadził swoją drużynę do triumfu po 22 latach przerwy. Mało? Arthur zgarnął nagrodę MVP całego turnieju, choć w finale zagrał zaledwie 50 minut, ponieważ został brutalnie sfaulowany i nabawił się kontuzji. Paradoksalnie fakt, że musiał przedwcześnie opuścić boisko, wyszedł mu na dobre. Po jego zejściu drużyna cofnęła się do głębokiej obrony i kompletnie straciła kontrolę nad meczem. Natomiast gdy Melo był na boisku Gremio rozdawało karty. Mówi się, że puchary wygrywają drużyny, a nie jednostki, ale przykład Arthura i jego byłego klubu stanowi chyba wyjątek potwierdzający regułę.
Szczęście w nieszczęściu Arthura było również takie, że na spotkanie finałowe przylecieli ówczesny dyrektor sportowy Barcelony, Robert Fernandez i jego bliski współpracownik Urbano Ortega. Oczywiście obaj panowie widzieli, co ten wówczas 21-letni chłopak wyczyniał na boisku. Nic więc dziwnego, że Fernandez zaraz po meczu przekręcił do klubu i jakżeby inaczej dał zielone światło na transfer. Tym samym piękny sen dzieciaka z Goiany zaczął być coraz bardziej realny.
Arthur w formie z tamtego finału objawił się Europie w ostatnich tygodniach. W meczach z Tottenhamem, Interem i Realem Madryt. Co, sądząc po opiniach ekspertów, musiało się wydarzyć prędzej czy później.
Robert Fernandez (były dyrektor sportowy Barcelony): – Sekretem jego dobrej gry jest szyja. Żeby grać w Barcelonie, musisz jej ciągle używać, by wiedzieć, co się dzieje wokół ciebie. Z każdej strony. W tym tkwi tajemnica. Jeśli po otrzymaniu piłki nie jesteś odpowiednio ustawiony, nie wiesz, gdzie się odwrócić, nie masz w głowie całego planu gry, nie kontrolujesz sytuacji, to nie sprawdzisz się w Barcelonie.
Fernando Rischa (brazylijski dziennikarz oraz kibic Gremio): – Arthur jest dokładnie tym, kim oczekiwano, że niegdyś będzie Paulo Henrique Ganso.
Renato Gaucho (trener drużyny Porto Alegre): – Tak jak powiedziałem zarządowi, Arthur dla Gremio był niczym złote jajo… Na boisku był dosłownie wszędzie.
Deco: – Dzięki Arthurowi Barça zyskała równowagę. On przypomina mi Xaviego z powodu tego, jak wstrzymuje grę. Ma tylko 22 lata i może stać się ważnym piłkarzem. Oglądam go z radością. Wydaje się bardzo skupiony i dobrze wie, czego chce. Dobry początek jest ważny, bo przejście z Brazylii do Barcelony nie jest łatwe, ciągle jest się pod presją. Porównywanie go do Xaviego nie jest problemem, zawsze porównuje się między sobą wielkich zawodników. Byłoby źle, gdyby nie porównywano go do nikogo.
***
Arthur w niemal każdym wywiadzie – po podpisaniu kontraktu – twierdził, że Barcelonę od dziecka oglądał w telewizji, a jego idolami byli Xavi i Iniesta, których starał się naśladować. Wymyślał nawet specjalnie ćwiczenia, by płynąć kiedyś z piłką przy nodze jak Iniesta. By robić kółeczka w stylu Xaviego. By być zwrotnym jak Don Andres. Większość pewnie śmiała się z tego pod nosem i myślała, że kolejny piłkarz chce się przypodobać kibicom.
Ale, tak na zdrowy rozum, czy ktoś kompletnie nie sfiksowany na punkcie katalońskiego klubu byłby w stanie udzielić takiej wypowiedzi?
– Tutaj chodzi o poszukiwanie relacji czasu z przestrzenią. Czasami jest bardzo wiele krótkich podań w tej samej strefie boiska i ludzie na trybunach dziwią się, dlaczego nie posuwamy się naprzód. W rzeczywistości staramy się oszukać przeciwnika. Kiedy po wymianie tylu krótkich podań rywal wyobraża sobie że nic się nie dzieje i traci czujność, wtedy szukamy innego rodzaju podania, którym otworzymy potrzebną wolną przestrzeń. Przede wszystkim musimy dużo myśleć. Trzeba wiedzieć, jaka jest twoja przestrzeń. Nie można zająć tej należącej do kolegi. Należy czekać na odpowiedni moment na włączenie się do akcji. A wszystko trzeba robić na dużej szybkości. Piłkarz musi myśleć bardzo szybko, następnie wykonywać to z taką samą szybkością przy nienagannej technice. Decyzje podejmuje się jeszcze zanim piłka trafi pod nogi. To dlatego, że rywale już wiedzą, jak gra Barcelona. Trzeba być szybszym niż oni. Nie mówię tylko i wyłącznie o piłce, ale również o interpretacji samej gry. Synchronizacja musi być doskonała. Im mniej miejsca na boisku, tym szybciej trzeba grać – Arthur tłumaczy system gry Barcelony.
– Kiedy oglądałem jakiś mecz Barçy w telewizji, myślałem: „to takie łatwe. Gra w tym zespole jest bardzo prosta. Podajesz piłkę w tamto miejsce i potem otrzymujesz ją tutaj”. Tak jednak nie jest. To zupełnie nie jest łatwe. W Barcelonie na zawodniku spoczywa obowiązek kontrolowania nie tylko piłki, ale również zajmowanej przestrzeni na boisku i przede wszystkim sposobu poruszania się. Gra Barçy bardzo mocno angażuje intelekt. Trzeba sporo się nagłówkować, aby wszystko wyszło dobrze – dodał zawodnik Barcelony.
***
Przez lata na Camp Nou mówiło się o następcy Xaviego. Nikt jednak nie był w stanie przejąć pałeczki po mistrzu. A mierzyli się z tym przecież zawodnicy z ponadprzeciętnym talentem, bo za takich należy uznać Cesca Fabregasa i Thiago Alcantarę. Jednak żaden z nich z różnych powodów zadaniu nie podołał. Nadzieja Cules na zastąpienie Hernandeza gasła, bo nie da się ukryć, że La Masia przeżywa od kilku lat wyraźny kryzys. Fani katalońskiego klubu mogli już więc liczyć tylko na cud. I ten się wydarzył 22 lata temu w Goianie, gdzie na świat przyszedł piłkarski brat bliźniak Xaviego, Arthur Henrique Ramos de Oliveira Melo.
Tak, tak… wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że ten 22-latek napisze piękną historię na Camp Nou.
Bartosz Burzyński
Obserwuj @Bartosza Burzyńskiego
Fot. NewsPix
cytaty: fcbarca.com