Rywalizują w najsilniejszej lidze na świecie i właśnie obronili mistrzostwo kraju. Co więcej, w ostatnich czterech sezonach to żadna niespodzianka, raczej reguła i już trzeci triumf. To o tyle zaskakujące, że wcale nie mają największego budżetu, ani najpotężniejszych sponsorów. Żeby było jeszcze ciekawiej, wywodzą się z najmniejszego miasta ze wszystkich, które mają swoją ekipę na tym szczeblu rozgrywek. Jak to więc możliwe, że Unia Leszno leje wszystkich jak popadnie? Postanowiliśmy to sprawdzić u źródła, w najbardziej utytułowanym żużlowym klubie w Polsce, a niewykluczone, że także na świecie.
Leszno to niezbyt duże miasto w województwie wielkopolskim, mieszka tam nieco ponad 60 tysięcy ludzi. Od Poznania dzieli je około 90 kilometrów, od Wrocławia – niespełna 100. Prawami miejskimi cieszy się od połowy XVI wieku, czyli prawie 500 lat. To tyle geografii, demografii i historii, bo w końcu miało być o żużlu. Unia tytuł mistrza Polski wywalczyła właśnie po raz 17., choć w oficjalnych statystykach widnieje liczba 16. Wszystko dlatego, że w 1984 roku komisja w kontrowersyjnych okolicznościach odebrała klubowi mistrzostwo Polski (nikt nikomu nic nie udowodnił, ale za “niesportowe zachowanie” Unia została pozbawiona tytułu).
Najbardziej polskie miasto
Wjeżdżamy do Leszna od strony Śremu, drogą krajową numer 432. Niektórzy żartują, że do najbardziej utytułowanego żużlowego miasta w Polsce bardziej by pasowała droga numer 321 (tak się punktuje w żużlu – trzy punkty za pierwsze miejsce, dwa za drugie i tak dalej), ale to już trzeba kierować pretensje do Krajowej Dyrekcji Dróg Publicznych i Autostrad. Jedziemy przez lasy, wiecie – złota polska jesień i te sprawy, dzień jest piękny i słoneczny. Co więcej, wjazd do miasta wcale nie psuje dobrego wrażenia. Jest czysto, estetycznie, przyjemnie. Leszno ma barokowy klimat i jest pełne świetnie zachowanych zabytków, w tym wspaniałej Bazyliki Świętego Mikołaja. Od kilku lat w organizowany jest tam nawet festiwal muzyki barokowej „Leszno Barok Plus”. Na co dzień miasto gra jednak zupełnie inną muzykę, w której skrzypce, klawesyny i piękne głosy zastępuje ryk silników. I trzeba przyznać, że koncerty w wykonaniu orkiestry pod batutą Piotra Barona robią wyjątkowe wrażenie. I na kibicach, i na rywalach.
W zakończonym właśnie sezonie PGE Ekstraligi Unia Leszno zdeklasowała rywali, odsadzając Stal Gorzów Wielkopolski aż o osiem punktów. Po raz ostatni tak dużą przewagę na koniec rozgrywek mistrz Polski nad wicemistrzem miał w sezonie 2015. Aha, to też była Unia…
Zanim dojedziemy na jej stadion, zauważamy parę rzeczy. Na stacji benzynowej, wcale nie tuż przy stadionie, zamiast Tigera i Red Bulla kupić można energetyk Unii Leszno oraz wodę produkowaną przez klub. Na ulicach co pewien czas widać kibiców w klubowych bluzach. Na wielu samochodach dostrzegamy naklejki biało-niebieskich. Słowem: to miasto żyje tym klubem i jego sukcesami.
Leszno wspiera sport
Żużlowa Ekstraliga liczy osiem zespołów. 60-tysięczne Leszno to zdecydowanie najmniejsze miasto ze swoim przedstawicielem w elicie. Grudziądz ma prawie 100 tysięcy, Gorzów Wielkopolski ponad 120, Zielona Góra już prawie 150, Toruń i Częstochowa przekraczają 200 tysięcy, a Wrocław od Leszna jest większy 10-krotnie. Na szczęście, jak wiadomo, wielkość to nie wszystko, o czym najlepiej przekonuje choćby niemiecka wioska Hoffenheim, licząca nieco ponad 3 tysiące mieszkańców, której drużyna walczy właśnie w piłkarskiej Lidze Mistrzów. W tamtym przypadku jednak magiczna droga z V Bundesligi do Champions League w niespełna 20 lat polegała w największym stopniu na potężnym zastrzyku gotówki od miliardera Dietmara Hoppa. W Lesznie nikt takiej kasy nie wykłada. A jednak – się kręci!
Jak każde miasto w Polsce, także Leszno było w ostatnich tygodniach wytapetowane twarzami polityków, walczących o głosy w wyborach samorządowych. Z plakatów uśmiechał się między innymi Łukasz Borowiak, prezydent walczący o reelekcję. Pośród wielu haseł, przekonywał także, że „Leszno wspiera sport”. Nie wiemy, czy dla zakochanych w żużlu mieszkańców to był kluczowy argument, ale faktem jest, że pierwszą kadencję ocenili dobrze i wybrali Borowiaka na drugą już w pierwszej turze.
– Zdecydowanie, musimy bardzo wyraźnie podkreślić, że miasto mocno wspiera finansowo nasz klub – przyznaje Ireneusz Igielski, dyrektor zarządzający Unii Leszno. – Oczywiście, nie mogę mówić o konkretnych kwotach, ale pieniądze od miasta to ważna pozycja w naszym planie finansowym. Dzięki temu oraz wsparciu naszych sponsorów pod względem budżetu jesteśmy w czubie Ekstraligi.
Jakie to kwoty? Czołowe zespoły dysponują na sezon mniej więcej 10 milionami złotych, najbiedniejszy w lidze GKM Grudziądz wydał w bieżącym roku około 6 mln. W sumie daje to blisko 70 milionów złotych, czyli, jak zauważa Igielski, znacznie mniej niż kosztuje utrzymanie piłkarzy Legii Warszawa.
Jak niewielki klub (zatrudniający kilkanaście osób nie licząc zawodników) z niewielkiego miasta gromadzi 10 milionów złotych rocznie na skuteczną rywalizację w Ekstralidze żużlowej? Cóż, najkrócej mówiąc: sposobem.
Sposób pierwszy: kibice.
Po pierwsze, Unia Leszno potrafi zadbać o kibiców. Fani żużla to specyficzna grupa, na mecze chodzi mnóstwo dzieciaków, nastolatków, kobiet i całych rodzin. Oczywiście przede wszystkim chcą zobaczyć dobre widowisko i cieszyć się ze zwycięstwa biało-niebieskich. Ale klub musi zapewnić im do tego świetną zabawę i fajne przeżycia. Czy to się udaje? Najwyraźniej tak, skoro bilety na decydujące mecze Ekstraligi wyprzedały się w kilka dni… A tanio nie było, zwłaszcza, jak na warunki małego miasta, bo wejściówki kosztowały od 35 do 90 złotych. Kiedy przemnożymy to przez 16,760 miejsc na stadionie imienia Alfreda Smoczyka (mistrz Polski z 1949 roku, zginął w wypadku motocyklowym rok później), robi nam się kwota zbliżona do miliona (przypominamy, to przychód, a nie dochód).
Oczywiście, wpływy ze sprzedaży biletów to istotny punkt w przychodach do kasy klubu, ale nie coś, na czym można zbudować budżet. Od 5 lat sponsorem tytularnym klubu jest firma Fogo, producent agregatów prądotwórczych z położonych tuż pod Lesznem Wilkowic. Okoliczne miejscowości to zresztą jeden z największych atutów Unii. Z badań prowadzonych przez klub wynika, że ponad 60 procent kibiców biało-niebieskich pochodzi właśnie z miast, wsi i miasteczek rozrzuconych w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Z Kościana, Rawicza, Wschowy, Gostynia, Jarocina i dziesiątek innych miejscowości. Klub potrafi o tych fanów zadbać, co przekłada się nie tylko na utrzymanie ich lojalności, ale także pomaga pozyskać lokalnych sponsorów. Inaczej mówiąc: Unia ściga się w Lesznie, jest zarejestrowana w Lesznie i to Leszno ma w nazwie. Ale działa znacznie szerzej.
Gostyń. 20-tysięczne miasto, 30 kilometrów na wschód od Leszna. Jeśli z czymkolwiek kojarzycie tę nazwę, to na pewno nie z żużlem, a ze spółdzielnią mleczarską, której wyroby najpewniej widzicie codziennie na półkach swojego sklepu spożywczego. W Gostyniu życie płynie powoli, dużych wydarzeń raczej nie ma. Dość powiedzieć, że na głównej stronie lokalnego portalu najważniejszą wiadomością ostatnio była ta o bójce dwóch 14-latków w Szkole Podstawowej nr 1 (spokojnie, skończyło się na zadrapaniach).
I teraz wyobraźcie sobie, że w słoneczne, trochę senne gostyńskie popołudnie na rynek podjeżdża pikap z gwiazdami najlepszej żużlowej drużyny w kraju. Obok zawodników – trener, dyrektor sportowy, klubowa maskotka i piękne mażoretki w klubowych barwach. To element programu „Złota Bycza Jesień”, czyli swoistego tournée, w czasie którego biało-niebiescy objeżdżają okoliczne miasta i dziękują kibicom za pomoc w obronie tytułu mistrzów Polski.
Złota bycza jesień
Miasteczko nagle przestaje być senne. Tłum kibiców melduje się na rynku. Jedni pędzą uścisnąć rękę trenerowi Baronowi, zapewniając go, że bez niego tego sukcesu by nie było. Inni ustawiają się w kolejce po autograf i wspólne zdjęcie z żywą legendą klubu, Romanem Jankowskim, abo najbardziej utytułowanym z obecnego składu Jarosławem Hampelem. Nastolatki z kolei oblegają Bartosza Smektałę, aktualnego mistrza świata juniorów. Niezachwianą popularnością cieszy się także Byczek, czyli maskotka klubu. Byczek, jak to Byczek – rozrabia, robi psikusy, targa dzieciaki za włosy i tak dalej. A kiedy zawodnicy mają przejść na drugą stronę ulicy, na spotkanie w ratuszu, wskakuje na jezdnię i blokuje samochody. Miny kierowców – bezcenne! Z kolei miny dzieciaków na widok Hampela – bez cienia przesady takie, jakby zobaczyły Messiego, czy Ronaldo. Dla wielu z nich to spotkanie, które na wiele lat zdefiniuje ich kibicowskie pasje i pokoloruje ich serca na biało-niebiesko.
Ostatnia atrakcja: wielki puchar za mistrzostwo Polski. Każdy na rynku może podejść i zrobić sobie z nim pamiątkowe zdjęcie. Może go nawet podnieść i przez chwilę poczuć się, jak mistrz. Jasne, Unia teoretycznie ryzykuje, że ktoś może podprowadzić puchar. W praktyce jednak, po pierwsze – nikt nie podniósłby ręki na klubową świętość, po drugie – trofeum waży tyle, że uciec z nim z rynku mógłby tylko ktoś pokroju Mariusza Pudzianowskiego…
– Takie eventy organizujemy regularnie w całym regionie. Dla nas to okazja do spotkania się z kibicami i podziękowania im za doping przez cały sezon. Dla fanów to bardzo ważne chwile, szansa na zobaczenie z bliska swoich idoli, zrobienie sobie pamiątkowego zdjęcia, czy zdobycie autografu – tłumaczy Aneta Nowak, szefowa marketingu i PR w klubie.
To ona stoi za akcją „Złota Bycza Jesień” i za wieloma wcześniejszymi projektami, które odróżniają Unię od innych klubów żużlowych (i nie tylko) w Polsce. W ostatnich latach biało-niebiescy organizowali dla kibiców choćby Tłusty Czwartek (pączki z biało-niebieskim lukrem), czy Dzień Kobiet (biało-niebieskie kwiaty dla fanek), Dzień Dziecka i tak dalej. Przed sezonem odbywa się akcja „Jestem kibicem przez duże K”, a w grudniu specjalny CAMP, w czasie którego następuje prezentacja zawodników, spotykania z kibicami, wspólne śpiewanie kolęd i inne atrakcje.
– Zorganizowaliśmy także plażę w Lesznie, przed meczem z Wybrzeżem wysypaliśmy 250 ton piasku, zrobiliśmy turniej piłki plażowej i imprezę z Wodnym Ochotniczym Pogotowiem Ratunkowym, kiedy indziej zorganizowaliśmy zajęcia Zumby. Generalnie, ciągle wymyślamy coś nowego i kibicom to się podoba. Co więcej, inne kluby najpierw się z nas śmiały, a teraz kopiują kolejne nasze pomysły. A my po prosturobimy swoje – podsumowuje Aneta Nowak.
100 lokalnych sponsorów
Tym, co wyróżnia Unię Leszno od innych klubów, jest także szkolenie młodzieży. Co roku przeprowadzany jest nabór, w ramach którego do klubu trafia mnóstwo młodych zawodników. Czemu to coś nietypowego? Bo okazuje się, że w żużlu jest podobnie, jak w polskiej piłce nożnej, czyli kluby wolą kupić „gotowego” zawodnika niż go wyszkolić od podstaw. W Lesznie jest inaczej. Co więcej, rok temu biało-niebiescy przejęli II-ligowego Kolejarza Rawicz. Teraz w klubie z miasta położonego 40 kilometrów na południe od Leszna objeżdżają się juniorzy Unii.
– Robimy coś takiego, jako jedyny klub z Ekstraligi. Oczywiście, oznacza to dla nas pewne koszty tu i teraz. Ale my myślimy długofalowo i takie działanie daje nam także korzyści – przyznaje dyrektor Igielski. – Już dziś w praktycznie każdym klubie Ekstraligi jest jeden czy dwóch wychowanków Unii Leszno. Wśród naszych zawodników są aktualny indywidualny mistrz Polski Piotr Pawlicki, mistrz świata juniorów Bartosz Smektała i mistrz Europy juniorów Dominik Kubera.
Poza kibicami i szkoleniem juniorów, siłą biało-niebieskich są sponsorzy. Duże kluby często wiążą się z jednym tytularnym i kilkoma dużymi partnerami, z których każdy wkłada pokaźny procent pieniędzy do budżetu. Takie działanie ma swoje plusy (łatwiej się dogadać z kilkoma firmami), ale także minusy. Gdy jeden ze sponsorów postanowi się wycofać, albo popadnie w tarapaty finansowe, budżet klubu dostanie cios podobny do podbródkowego w wykonaniu Mike’a Tysona (słowem: nokautujący). Unii coś takiego nie grozi. Obok wspomnianego Fogo, który jest sponsorem tytularnym, klub z Leszna wspiera około 100 pomniejszych partnerów. Dobrze przeczytaliście: stu sponsorów.
Niektórzy dają dosłownie osiemset-tysiąc złotych miesięcznie, inni po dwa-trzy tysiące. W skali całego klubu, który czołowym zawodnikom musi zapłacić rocznie po mniej więcej milion złotych, to może niedużo. Ale jak tysiąc czy dwa miesięcznie pomnożymy przez 12 miesięcy i przez 100 sponsorów, to już robią się konkretne kwoty. Oczywiście, dla klubu najważniejsi są ci więksi, którzy do kasy wkładają poważniejsze sumy. Ale podziękowania otrzymują wszyscy. I to dosłownie: otrzymują. Po zakończeniu sezonu klubowa delegacja przyjeżdża do siedziby każdej firmy, która w najdrobniejszy choćby sposób pomogła w skompletowaniu budżetu. Sponsor otrzymuje specjalny dyplom z podziękowaniami, wraz z uściskiem dłoni zawodnika, trenera, czy prezesa (w przypadku większych sponsorów – wszystkich po kolei).
– Sponsorów jest bardzo wielu, bo mnóstwo osób z regionu chce nas wspierać i kojarzyć się z Unią i jej sukcesami. Każdemu jesteśmy wdzięczni, bez nich obrona tytułu nie byłaby możliwa. Taka polityka finansowa daje nam duży spokój, chociaż kosztuje nas bardzo wiele pracy. Ale dzięki temu, nawet, jeśli jeden, dwóch, czy pięciu sponsorów będzie musiało zrezygnować z finansowania klubu, nic poważnego nam nie grozi – podkreśla Igielski.
Woda, energetyki i kieliszki
Co ciekawe, poważna kasa do budżetu klubu trafia także z działalności, która początkowo miała być głównie marketingowa. Klub produkuje wodę (Bycza Woda, cały dochód jest przekazywany na młodzieżową drużynę), napój energetyczny, bluzy, koszulki, szaliki i całą masę gadżetów, z których nam do gustu najbardziej przypadły kufel do piwa oraz zestaw kieliszków do wódki w żużlowym klimacie.
Lokalne firmy starają się pomagać Unii na różne sposoby. Czasem nie mają budżetu na działania marketingowe, albo z innych powodów nie mogą zaangażować się w działalność sponsorską. W takiej sytuacji często się zdarza, że… kupują od klubu większy zapas wody.
Póki co jest więc różowo (biało-niebiesko). Czy dalej tak będzie? Wiele wskazuje na to, że tak. Kolejny sezon będzie dla Unii Leszno wyzwaniem. Klub niemal równo z końcem sezonu ogłosił, że w przyszłym roku pojedzie w niezmienionym składzie. To oczywiście spore ryzyko i sytuacja raczej nietypowa w żużlu, choć, już testowana w Lesznie. Podobnie było po 2015 roku, kiedy Unia zdobyła pierwsze mistrzostwo od 5 lat. Niemal nieruszony skład w kolejnym sezonie jednak kompletnie zawodził i ledwie utrzymał się w Ekstralidze. Nowy sezon przyniósł zmiany i kolejne mistrzostwo. W 2018 roku biało-niebiescy praktycznie w tej samej grupie tytuł obronili. W przyszłym roku staną przed szansą na wywalczenie rzadko spotykanego w żużlu hat-tricka. Na dziś mają zdecydowanie najmocniejszą ekipę w najsilniejszej lidze świata, stanowiącą idealne połączenie doświadczenia i młodości.
Na zakończenie trzeba zauważyć: to nie jest tak, że Leszno jest najmniejszym miastem z mistrzostwem Polski w poważnym sporcie. Owszem, w piłce nożnej ostatni czterej mistrzowie to ekipy z metropolii (3 razy Warszawa, 1,8 mln, raz Poznań, 540 tysięcy), w piłce ręcznej dominują Kielce (200 tysięcy), w koszykówce w ostatnich latach najsilniejsza była Zielona Góra (140 tysięcy), ostatnio zmieniona przez Włocławek (110 tysięcy). Ale już w tak kochanej przez Polaków siatkówce od prawie 20 lat tytuł nie trafił do klubu z miasta większego niż 200 tysięcy mieszkańców (Bełchatów 60 tysięcy, Kędzierzyn Koźle 60 tysięcy, Rzeszów 183 tysiące, Jastrzębie Zdrój 90 tysięcy).
W Lesznie mało kto się jednak zajmuje faktem, że małe miasto rozdaje karty w wielkim żużlu, a więksi się denerwują i zazdroszczą. Biało-niebiescy robią swoje, i robią to… po byku.
JAN CIOSEK
foto: newspix.pl