Biorąc pod uwagę kwestie organizacyjne i infrastrukturalne, GKS Tychy już dziś jest na poziomie Ekstraklasy. Ba, wiele klubów z elity pod tym względem mógłby na wejściu zawstydzić. Problem w tym, że za kwestie organizacyjne i infrastrukturalne miejsca w najwyższej lidze nie przyznają.
Nie bójmy się tego powiedzieć – tyszanie zrobili sobie jaja z logiki, przy okazji potwierdzając, że rozgrywką pierwszej ligi są tak specyficzne, ponieważ wszyscy ze wszystkimi wygrywają i wszyscy ze wszystkimi przegrywają. Pamiętacie rundę wiosenną poprzedniego sezonu? Gdyby tylko ją brać pod uwagę, GKS zająłby – uwaga – pierwsze miejsce z trzema punktami przewagi nad Miedzią Legnica i czterema nad Zagłębiem Sosnowiec. Czyli nad ekipami, które wywalczyły awans.
Do osiągnięcia upragnionego celu zabrakło kilku punktów, ale wówczas w Tychach zwracano uwagę, że zbudowano solidne podwaliny do wywalczenia awansu w obecnym sezonie.
Ale oczekiwania oczekiwaniami, rzeczywistość rzeczywistością. Coś się koncertowo spaprało, czego najlepszym dowodem sześć ostatnich spotkań, w których nie odniesiono ani jednego zwycięstwa. Cztery remisy, dwie porażki. Generalnie w tym sezonie tylko trzy zwycięstwa na koncie.
A przecież nie tak miało to wyglądać. Trenerem został Ryszard Tarasiewicz, szkoleniowiec w polskich realiach uznany. W drużynie zostali wszyscy kluczowi piłkarze, plus sprowadzono Sebastiana Stebleckiego, Marcina Kowalczyka i Piotra Giela. Każde nazwisko mniej lub bardziej znane, dwa pierwsze kojarzone z Ekstraklasą, a Giel również nie przyjechał, by odcinać kupony. Dowodem 15 trafień, które zapakował w zeszłym sezonie na poziomie drugiej ligi.
Ale wszystko – jak na razie – na nic. Tyszanie dołują, gdybyśmy mieli postawić na coś swoje Wigry 3, to w pierwszej kolejności na to, że za chwilę wylądują oni w strefie spadkowej. Jasne, dziś nie mierzyli się z byle kim. GKS Jastrzębie jest beniaminkiem, ale beniaminkiem spisującym się przyzwoicie. Grającym piłką, szukającym nieszablonowych rozwiązań. Dziś jednak – przede wszystkim w pierwszej połowie – dobrych, składnych akcji za wiele nie było. Ot, kilka prób rozegrania, jakichś wrzutek i tyle. Goście oczywiście nie byli lepsi, ale jakimś cudem – w samej końcówce – zdobyli bramkę. Tyle że bramkę po spalonym. Trudnym do wychwycenia (bardzo trudno było zauważyć, czy piłkę do Omara zagrał Grzeszczyk czy jednak obrońca jastrzębian), ale jednak spalonym. Sęk w tym, że sędzia ją uznał, goście objęli prowadzenie.
Ale swoją grą w ciągu drugiej połowy utwierdzili nas w przekonaniu, że zaliczyli trafienie przypadkowe. Bo to gospodarze rzucili się do ataku, bo to gospodarze wyglądali lepiej, w końcu bo to gospodarze strzelili gola. Jastrzębianie często narzekają, że ich warunki fizyczne nie są zadowalające. Stąd między innymi częste rozgrywanie rzutów rożnych krótko. Raz jednak wyłamali się ze schematu, Ali posłał piłkę na Szymurę, ten zgubił Tanżynę i wyrównał.
A potem Szymura miał jeszcze dwie dobre sytuacje – po strzale głową i po mocnym uderzeniu z dystansu – ale wynik nie uległ zmianie. Jastrzębianie byli lepsi, w końcówce Żak trafił w słupek, ale ostatecznie się z tyszanami punktami podzielili.
GKS Jastrzębie – GKS Tychy 1:1
0:1 Omar 45′
1:1 Szymura 55′
*
Co w pozostałych spotkaniach? Cóż, w Łodzi zapewne najchętniej zakończyliby ligę na szesnastu kolejkach, bo właśnie – po pokonaniu na wyjeździe Chojniczanki – wskoczyli na drugie miejsce. Termalika cały czas nie potrafi złapać serii zwycięstw, a patrząc na skład niecieczan mamy wrażenie, że powinni oni walczyć o czołowe lokaty, a nie pałętać się tuż nad strefą spadkową. Przed Marcinem Kaczmarkiem jeszcze sporo pracy. Poza tym, Puszcza zremisowała z jak zawsze młodą ekipą Wigier.
Chojniczanka – ŁKS 1:2
0:1 Ramirez 14′
0:2 Łuczak 52′
1:2 Danielewicz 64′
Termalika – Stal 1:2
1:0 Gergel 34′
1:1 Dobrotka 62′
1:2 Soljić 87′
Puszcza – Wigry 1:1
0:1 Bartczak 49′
1:1 Stawarczyk 65′
Fot. Jakub Gruca/400mm.pl