Jeśli jakimś cudem do tej pory mało było wam dowodów na to, że w Miedzi po przyzwoitym początku coś się skiepściło, to po dzisiejszym meczu ze Śląskiem wątpliwości zostały rozwiane. A proces uświadamiania był tak bolesny, że kibice legnickiego klubu na stadionowym krzesełku czuli się zapewne mniej komfortowo niż na fotelu u dentysty-sadysty. Byliśmy świadkami prawdopodobnie najgorszych 45 minut w wykonaniu jednej z drużyn w tym sezonie Ekstraklasy. A to już spory wyczyn.
Trzech piłkarzy w ekipie Dominika Nowaka wyglądało tak, jakby miejsce w składzie zdobyło na zasadzie przeprowadzanej wśród kibiców loterii. I tak się nieszczęśliwie złożyło, że trójka ta stanowiła jedną formację. Paweł Zieliński, Kornel Osyra i Fran Cruz robili wszystko, by zasłużyć na zaszczytny tytuł dzbana meczu. Gdy jeden zawalił tak, że wydawało się, iż w tej konkretnej akcji Miedź nie spotka już nic gorszego, to do akcji wchodził następny.
Weźmy pierwszego gola. Robak głęboko cofnął się po piłkę, po czym posłał futbolówkę w pole karne. Wydawało się, że na stratę, ale Osyra źle obliczył jej lot i trafiła pod nogi Picha. I pewnie niewiele by z tego było, ale Zieliński postanowił w kompletnie niegroźnej sytuacji przewrócić Słowaka. Karny, Robak, 1-0. Chwilę później przy biernej postawie defensywy Pich wyłożył piłkę Chrapkowi i zrobiło się dwa do jaja. Dalej: kolejne zaćmienie Zielińskiego i Chrapek dogrywa piłkę Robakowi. A na dokładkę po raz kolejny Osyra nie przeciął dość czytelnego podania Robaka, po czym Cotra miał tyle miejsca i czasu w polu karnym, że zapakował piłkę do siatki ze zdziwioną miną. Ofensywa Miedzi? Niezła sytuacja Cruza, który dla odmiany postanowił zawalić coś w ofensywie, zryw Łobodzińskiego zakończony niecelnym strzałem, jakieś próby Forsella…
No, DRAMAT w czterech aktach.
Na drugą połowę legniczanie wyszli z jako taka werwą, stworzyli sobie nawet kilka sytuacji, ale co z tego, skoro:
a) żadnej nie wykorzystali,
b) w obronie dalej trwał casting do programu “Zabij mnie śmiechem”.
Śląskowi chyba nie do końca zależało, by Miedź kompletnie upokorzyć, więc piłka do siatki wpadła tylko raz. Radecki założył siatę Cruzowi i jego akcja zapewne skończyłaby się po tym udanym dryblingu, gdyby nie fakt, że Sapela postanowił strzelić bramkę pomocnikiem wprowadzonym na boisko w drugiej połowie. Na dokładkę posłuchaliśmy pomeczowej wypowiedzi trenera gospodarzy, który mówił coś o tym, że była determinacja i że nie będzie po tym spotkaniu jakoś ostro zżymał się na zawodników… Mieliśmy, kurwa, dosyć. O Miedzi szkoda gadać.
Dlatego zmieniamy temat na przyjemniejszy. Marcin Robak. 9. i 10. gol w sezonie, 111. i 112. w Ekstraklasie (i dorobek Grzegorza Laty już przebity). Za chwilę stuknie mu 36 lat, a dalej nie może się zatrzymać. Dziś obrońców rywali robił w konia prawie z taką łatwością jak kiedyś Huberta Wołąkiewicza czy niedawno defensorów Jagiellonii. Mógł strzelić jeszcze przynajmniej jedną bramkę, ale naprawdę trudno czepiać się o nieskuteczność, gdy kawał roboty piłkarz odwala również w głębi pola, posyłając bardzo dobre podania.
Tadeusz Pawłowski jest urodzonym optymistą, ale chyba nawet on nie marzył, że jego drużynie tak się ten mecz ułoży. Teraz pozostało tylko przełożyć to na regularność w kolejnych spotkaniach – nikt nie liczy, że Śląsk będzie wygrywał tak efektownie, ale jakaś seria, choćby minimalnych, zwycięstw na pewno by się przydała.
[event_results 535227]
Fot. 400mm.pl