„Trzeba postawić na szkolenie młodzieży” – nie ma w tym momencie bardziej wytartego hasła w polskiej piłce. Powtarzają je wszyscy. Bezustannie. Ale na ile przypomina to gadanie Seby pod monopolowym, który zapytany o to co zamierza zrobić, żeby pod monopolowym nie stać, odpowiada:
– Trzeba znaleźć dobrą pannę i zarobić trochę pieniędzy.
Ogólniki mogą być równie dobrze pustosłowiem. Wchodzenie w szczegóły sprawdza, czy nim są czy nie. Dlatego bardzo cieszę się, że mieliśmy okazję z Przemkiem Mamczakiem z Weszło Junior przeanalizować stan szkolenia polskich trenerów. Na czystą logikę, to jest właśnie fundament szkolenia młodych, to jest rzecz przy szkoleniu młodych priorytetowa, bo słaby szkoleniowiec zabije najlepszy plan, najlepszą metodę, największy talent. Nie bez przyczyny w Dinamie Zagrzeb stawia się, po pierwsze, na skauting TRENERÓW, dopiero potem na skauting zawodników. Dla tej regularnie wypuszczającej piłkarzy w szeroki świat akademii jest jasne, że to jedyna właściwa kolejność.
DOLE I NIEDOLE POLSKIEGO TRENERA. JAK SZKOLIMY SZKOLENIOWCÓW
Najpierw porozmawiajmy o pozytywach. Przede wszystkim są nimi ludzie. Młode pokolenie trenerów nie wykazuje zainteresowania zasiadaniem na stołku tylko dla samego zasiadania. Młode pokolenie trenerów chce reprezentować jak najwyższą jakość. Młode pokolenie trenerów chce brać na siebie odpowiedzialność za zmiany w polskiej piłce. Praktycznie wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, narzekali na zbyt niską jakość kursów. Mało: praktycznie wszyscy mieli problem z tym, że kursy ZA ŁATWO zdać. To jest drugi biegun mentalności pod tytułem „chcę tylko papierek i resztę mam gdzieś”.
Polscy trenerzy często muszą kombinować jak koń pod górkę, żeby w ogóle parać się trenerką. To nie jest łatwa branża. Zazwyczaj wymaga zawodowstwa gdzie indziej, a trenerka jest pasją po godzinach. Tym bardziej warto docenić, że trenerzy nie traktują systemu licencyjnego jako zła koniecznego, tylko mimo ograniczonych możliwości czasowych, chcą by było trudniej. Chcą by było bardziej wymagająco. Chcą prawdziwych egzaminów, chcą normalnego studiowania, a nie fikcji. Trzeba im to tylko umożliwić.
Bo mogę się mylić, ale moim zdaniem, z tego wszystkiego da się wyciągnąć wniosek, że mało gdzie tak łatwo zrobić UEFA A co w Polsce. Niby fajnie – solidne papiery dające pracę w całej Europie. Ale z drugiej strony jak raz pójdzie fama, że u nas robić UEFA A to pryszcz i zdają wszyscy, ta sama Europa nas zweryfikuje i owszem, na mocy konwencji będzie polskie UEFA A honorować, ale patrzeć na nie przez palce, deprecjonować, w praktyce ich nie ceniąc. A przecież to może pokrzywdzić niejednego trenera, który faktycznie dokładał wszelkich starań, by poziom godny UEFA A najwyższych standardów osiągnąć.
Druga pozytywna sprawa, to że kierunek prac, jakie wykonuje Szkoła Trenerów, pokrywa się w wielu punktach z tym, co postulowali szkoleniowcy. Standardyzacja UEFA B i UEFA A najlepszym dowodem – dzisiaj każdy sobie rzepkę skrobie, może być różnie, niebawem – według zapewnień – mamy zobaczyć gotowy, pełen szczegółów plan, który będzie zapewniał wysoki standard. Kłopot z zapewnieniami jest taki, że ostatecznie i tak po owocach ich poznacie. Z chwaleniem więc nie należy przesadzać, bo trzeba to sprawdzić w praktyce, natomiast nie można nie odnotować, że betonowego podejście nie ma. Nikt nie uważa, że to, co jest teraz, jest fantastyczne. Jest ta sama co u trenerów w terenie chęć rozwoju, zgoda na krytykę – żadnej oblężonej twierdzy, żadnego uważania, że pozjadało się wszystkie rozumy.
Nie dałem się natomiast przekonać, że UEFA Pro jest konieczne w II lidze. Poraża mnie jak w istocie mały wybór mogą mieć kluby na poziomie centralnym. Dziś mamy 205 trenerów z UEFA Pro; gdy odpadną emerytowani, którzy ostatni klub prowadzili dziesięć lat temu i to w okręgówce, gdy odpadną ci, którzy lata temu przesiedli się na taksówkę lub funkcje zarządzające, gdy odpadną ci, którzy II ligą nie są zainteresowani i ci, na których drugoligowca nie stać, zostajemy z wąskim gronem. Które staje się jeszcze węższe, bo decydujący jest klucz geograficzny: załóżmy, że masz Pro, mieszkasz na Podkarpaciu. Za ile pieniędzy opuścisz swoje dobrze znane kąty, rodzinę, i ruszysz w Zachodnio-Pomorskie? Czy wystarczy ci pokój z aneksem kuchennym w hotelu robotniczym? O to też rozbijają się dyskusje. A dwudziestu pięciu (wersja optymistyczna) szkoleniowców na dwa lata tych trudnych drugoligowych realiów nie zmienią. Moim zdaniem pierwsza liga w Polsce to poziom adekwatny do Pro, tu są poważniejsze pieniądze, tu jest poważniejsza ekspozycja, telewizja i sponsorzy. II liga może się w tym kierunku zmienić, przechodzi pozytywne zmiany, ale to jeszcze nie ta półka. I nie jestem przekonany, że wymóg UEFA Pro pomaga ją osiągnąć.
Choć patrząc w szerszej perspektywie, można wszystko uprościć i powiedzieć, że problemy biorą się – kolejny raz – z biedy. Poziom kursów jest średni, dlaczego? Bo edukatorzy nie robią tego zawodowo, poza byciem edukatorem prowadzą szkółki, warzywniaki, stacje benzynowe. Trenerzy nie mogą skupić się tylko na trenowaniu, tylko dzielą problemy edukatorów. Polski tort finansowy wcale nie jest taki mały, więc pytanie: jednak wciąż za mały, by – przykładowo – szkolący trenerów mógł się zająć tylko doskonaleniem w szkoleniu trenerów, czy też pieniądze w polskiej piłce widać idą wciąż głównie w wisienkę na torcie, a nie w ciasto?
Leszek Milewski