Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

26 września 2018, 09:26 • 6 min czytania 47 komentarzy

Mecz z Jagiellonią Białystok, koniec sezonu 2011/12. ŁKS Łódź w fatalnym stylu spada z ligi, my siedzimy sfrustrowani w sektorze gości, korzystając z ostatnich chwil z Ekstraklasą. Na boisku załamani piłkarze, którym nie wyszło nawet pożegnanie. Przybity kapitan i idol połowy Łodzi, Marek Saganowski, do tego kilku młodych chłopaków z regionu. Przemysław Kita, Artur Gieraga, Artur Golański.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Sam byłem trochę zaskoczony, ale wydaje się, że aż do wczoraj to był ostatni kontakt ŁKS-u z Ekstraklasą.

Po powrocie z Białegostoku wszyscy wiedzieli, że będzie trudno wrócić do elity, ale chyba nikt nie zakładał aż tak czarnego scenariusza. Sezonu 2012/13 w I lidze w ogóle nie udało się dograć, a z Pucharu Polski wylecieliśmy już na pierwszej przeszkodzie, po meczu z Górnikiem Wałbrzych. Potem zamiast klubów z Ekstraklasy rywalizowaliśmy z ich rezerwami. Puchar Polski zamieniony został na jego wojewódzkie preludium, tradycyjne pucharowe porażki (z Ruchem Chorzów z niewykorzystanym przez Tomasza Nowaka karnym w dogrywce, jak to bolało!) zastąpiły kompromitacje, jak wówczas, gdy odpadaliśmy z Włókniarzem Konstantynów Łódzki (11:12 w rzutach karnych) czy Górnikiem Łęczyca.

Jeśli dobrze liczę – to właśnie 6 maja 2012 roku ostatni raz zagraliśmy z klubem z Ekstraklasy w meczu o stawkę. Do wtorkowego spotkania z Lechem Poznań, Łódzki Klub Sportowy zdążył zagrać z Widzewem, z Polonią Warszawa, z Wartą Poznań, nawet z GKS-em Bełchatów i Podbeskidziem Bielsko-Biała, ale z przedstawicielem najwyższej ligi – nie.

Kiedy przechodziliśmy przez to całe piekło niższych lig, wydawało mi się, że to nie ma większego znaczenia. Jako ełkaesiak, w dodatku świętujący mistrzostwo na początku podstawówki, nigdy nie czułem się przesadnie rozpieszczany przez piłkarzy. Zazwyczaj graliśmy w środku tabeli, ewentualnie o utrzymanie. Jak nawet walczyliśmy o awans, to zazwyczaj w bólach, w dodatku z rywalami, którzy wydawali się kompletnie egzotyczni. Rzadko była okazja, by powiedzieć zupełnie szczerze: ten oto Lech Poznań czy ta oto Wisła Kraków to nasz wielki rywal w walce – o puchary, o mistrzostwo, o cokolwiek. Nigdy nie napinałem się specjalnie na mecze z Legią czy z Lechem i nigdy nie były dla mnie zauważalnie ciekawsze niż boje z Górnikiem Łęczna czy wspomnianym Bełchatowem. Porażka z Legią nie oznaczała, że o mistrzostwo będzie trudniej, najczęściej była po prostu wliczona w koszta. Z punktu widzenia tabeli i celów postawionych przed drużyną – o wiele ważniejsze były starcia z tym całym ligowym dżemikiem, którego zresztą w większości nie ma już w elicie.

Reklama

Biorąc pod uwagę czysty sport – najistotniejsze mecze rzadko szły w parze z utytułowanymi rywalami. Jeśli już zbiegało się tak, że przyjeżdżał wielki kibicowsko i historycznie rywal, a jednocześnie bezpośredni sąsiad w tabeli, to zazwyczaj rzecz dotyczyła derbów, na które specjalnych zaproszeń nigdy w Łodzi nikt wysyłać nie musiał.

Mecz z rywalem pokroju Lecha o prawdziwą stawkę? Chyba najbezpieczniej będzie się cofnąć do 2007 roku, gdy jechaliśmy na Legię jako czwarty zespół ligi z wcale nie taką wielką stratą do Zagłębia Lubin i GKS-u Bełchatów. Wydawało się, że ten nietypowy liderujący duet spuchnie, a i trzecia Korona to żaden mocarz. Możliwe, że pamięć płata mi figle, ale w jednej z kibicowskich piosenek chyba padały wtedy słowa: “jaki beniaminek, walczymy o trzeci tytuł”. Oczywiście tak powalczyliśmy, że skończyło się jak zwykle w środku tabeli, ale na tamten mecz z Legią ŁKS jechał jako drużyna pozostająca w tabeli nad gospodarzami. Sprawdziłem składy, w Legii na szpicy Dawid Janczyk.

Minęło 11 lat.

Nie przypuszczałem, że ten mecz z Lechem Poznań, rozgrywany w abstrakcyjnej porze, we wtorek, o godzinie 15.00, przy niewielkim wypełnieniu sektora gości i niższej frekwencji niż na niemal wszystkich ligowych meczach w tym sezonie, wywoła u mnie tyle emocji. Może po prostu tego wszystkiego nie pamiętałem? A może po prostu teraz zwracam uwagę na więcej szczegółów?

Spojrzałem na kilka ostatnich sezonów. Walka z Podbeskidziem i Flotą Świnoujście o awans do Ekstraklasy. Walka z GKS-em Bełchatów i Lechią Gdańsk o utrzymanie w Ekstraklasie. Walka z Radomiakiem Radom o awans do II ligi, potem ten sam cel, wśród rywali przede wszystkim targana problemami Polonia Warszawa czy Sokół Aleksandrów Łódzki. Następnie wyścig z Drwęcą Nowe Miasto Lubawskie. Powtórna rywalizacja z Radomiakiem i Garbarnią o I ligę. W Pucharze walczyliśmy jako przedskoczkowie, w dodatku zazwyczaj każdy kolejny wyjazd do zorganizowania oznaczał niepotrzebny wydatek dla klubu, więc występowali tam dublerzy, świadomi, że nikt im nóg nie urwie, jeśli nie awansują.

Aż tu pach, Ekstraklasa pełną gębą, przyjeżdża regularny pucharowicz, jeden z trzech najsilniejszych polskich klubów, z gwiazdami ligi w składzie, bo tak trzeba chyba określać Jóźwiaka czy Amarala, niezależnie od obecnej dyspozycji Lecha. Co więcej, Ivan Djurdjević zapowiada, że na ŁKS idzie pierwszy garnitur, że Lech jest wyjątkowo narwany na awans, że to dla nich szalenie ważny mecz. Jasne, było sporo irytujących szczegółów. ŁKS na spinkę Lecha odpowiedział rotacją a’la Berg. Na jeden z ciekawszych meczów sezonu wybiegamy bez Ramireza, Sobocińskiego, Pyrdoła, Bryły, Kołby. Do tego ten termin. Ta godzina. Rozczarowująca frekwencja, cztery tysiące kibiców.

Reklama

Ale już przed trybuną było czuć, że idzie coś innego. Wozy Polsatu już u nas bywały, ale wóz VAR zaparkował po raz pierwszy. W środku Szymon Marciniak, europejski top. Przy mikrofonie na antenie Polsatu Mateusz Borek, europejski top. Na lożach chyba komplet – Sebastian Mila, Tomasz Wieszczycki, były naczelny Super Expressu Sławomir Jastrzębowski, Tomasz Rząsa, Marek Jóźwiak, Filip Kenig. Na prasówce zdecydowanie wyższa frekwencja, spora wycieczka z Poznania. Niby zupełne pierdoły, ale tworzące jakiś unikalny, dość trudny do wychwycenia klimat. Klimat… dużej piłki? Chyba tak trzeba to nazwać, bo pojawiły się w jednym czasie na tej naszej jednej trybunce nazwiska właśnie z tej dużej, może nawet największej krajowej piłki.

Co więcej – ŁKS zagrał dobrze, chwilami bardzo dobrze. Bez kompleksów, bez dygania, według tych samych schematów, które stosuje w meczach ligowych – sporo krótkich podań, nawet przy wyższym pressingu rywala, sporo prób puszczania piłek za plecy obrońców, parę klepek, parę prostopadłych piłek. Oczywiście, kilka razy tego typu gra mogła zostać skarcona przez “Kolejorza” sunącego z kolejnymi kontrami, ale świetnie latał w bramce Budzyński, żelazny rezerwowy, który do tej pory wyłącznie dopingował Michała Kołbę z ławki rezerwowych. Na Twitterze przeczytałem więcej pochwał w kierunku ŁKS-u niż przez ostatnie pięć lat. Waleczny, odważny, dzielny. A kurczę – to przecież tylko rezerwowy ŁKS. Wcale nie najlepsza wersja tej drużyny – najlepsza wersja była tydzień temu, gdy Patryk Bryła, Dani Ramirez i spółka rozwalcowali Podbeskidzie, polecam znaleźć powtórkę gola Macieja Wolskiego.

Po sześciu latach, na bite dwie godziny, staliśmy się częścią ekstraklasowego widowiska. Jasne, biorąc pod uwagę codzienne narzekanie na poziom tej ligi to brzmi jak obelga, ale okazuje się, że po takim okresie posuchy, tę Ekstraklasę chłonie się jak najlepszy serial.

Nastroje najdobitniej oddał końcowy gwizdek. Po stronie Kolejorza kibice przybici kolejnym rozczarowującym występem ich piłkarzy oraz rozradowani wymęczonym 1:0 z beniaminkiem I ligi zawodnicy. Po stronie ŁKS-u zadowoleni i dumni z walki kibice oraz… przybici piłkarze, świadomi straconej szansy.

Tabela I ligi? Nie ma dramatu, wciąż kontakt z czołówką. Tabela Pro Junior System? Ścisły top za sprawą świetnych występów Jana Sobocińskiego i Piotra Pyrdoła, z których pierwszy zadebiutował już w kadrze U-20 u Jacka Magiery. Tabela frekwencji? Niemal na równi z liderem, GKS-em Tychy. Juniorzy przebierają się w szatniach, a nie na drewnianych ławkach, grają na trawie, nie na czarnym piasku.

Mam wrażenie, że ŁKS pasuje dziś do Ekstraklasy o wiele bardziej, niż w 2012 roku.

I jako kibic jestem z tego naprawdę dumny.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

47 komentarzy

Loading...