Był czas, gdy pojedynki Liverpoolu z Chelsea urastały do rangi symbolu trendu zmieniającego oblicze Premier League. Gdy szkoleniowcami obu ekip byli Rafa Benitez i Jose Mourinho, rokrocznie oglądaliśmy pomiędzy nimi kilka niemal doskonale rozegranych partii szachów, gdy jeden fałszywy ruch pośród setek perfekcyjnych oznaczał porażkę. Dziś Liverpool i Chelsea to zespoły kompletnie inne. Mające menedżerów lubujących się w stylu piekielnie atrakcyjnym, widowiskowym. Menedżerów, których po starcie sezonu Premier League można typować jako dwóch mogących sprawić największe problemy Pepowi Guardioli i Manchesterowi City.
Porównaliśmy więc dzisiejszych rywali z meczu Carabao Cup, a także sobotnich ze starcia na szczycie Premier League, właśnie pod tym kątem. Pod kątem tego, kto może bardziej nieznośnie pomieszać szyki zespołowi, który poprzedni sezon zakończył z setką na koncie punktowym.
BRAMKARZ
Oba zespoły zmieniły „jedynkę” przed sezonem – jeden z konieczności, bo Thibault Courtois odszedł do Realu, drugi… w sumie również konieczności, bo w maju widzieliśmy najlepiej, że najważniejszych trofeów nie da się wygrywać z Lorisem Kariusem między słupkami. Oba zapłaciły za nich sumy w okolicach 70 milionów funtów, bijąc wszelkie rekordy transferowe na tej pozycji.
Obaj mieli już też gorszy moment. Kepa dostał bramkę po rogu, w którym był ustawiony.
To jednak nic przy golu Ghezzala z Leicester, efekcie zabawy Alissona w Johana Cruyffa.
Mimo to stawiamy na Brazylijczyka. Po pierwsze – jeśli jesteś pierwszym bramkarzem reprezentacji, w której jest też Ederson, musisz być niesamowitym kozakiem. Kepa zaś ma na koncie zaledwie jedno spotkanie w hiszpańskiej kadrze. Po drugie – Alisson ma doświadczenie choćby z półfinału Ligi Mistrzów, jakiego Kepie zdecydowanie brakuje. Dość powiedzieć, że Hiszpan zadebiutował w europejskich pucharach zaledwie kilka dni temu w meczu z PAOK-iem. Może wyrośnie na jeszcze lepszego fachurę niż Alisson, tego byśmy nie wykluczali. Na dziś, mając obu do wyboru, wątpliwe, by którykolwiek menedżer postawił na Kepę.
Punkt dla Liverpoolu. 1:0 dla The Reds.
OBRONA
Nie tak dawno obrona Liverpoolu była zabawniejszym memem niż tańczący Jean-Claude Van Damme wrzucony pod pytaniem „gdzie?”. Ale tak jak coraz mniej Jean-Claude’a na Twitterze, tak i śmieszki z defensywy The Reds przeszły do lamusa. A wszystko za sprawą Virgila Van Dijka, zdaniem wielu najlepszego stopera Premier League. Holender nie tylko sam prezentuje się świetnie (28 straconych przez LFC goli w 29 meczach z nim w składzie), on – co równie ważne – sprawia, że jego partnerzy również zdają się być lepsi niż wtedy, gdy grają z kimś innym u boku. Joe Gomez wznosi się przy nim na absolutne wyżyny, robiąc świetny użytek ze swojej dynamiki i spokoju w wyprowadzeniu piłki pod presją. W porównaniu ze środkiem defensywy Chelsea, gdzie błędy Davida Luiza to nieodłączna część meczów z jego udziałem, tutaj przewaga Liverpoolu jest naprawdę znacząca.
Nie ma jej zaś, jeśli chodzi o boki. Tutaj to przy Chelsea postawilibyśmy delikatny plusik. Doceniając klasę Robertsona i Alexandra-Arnolda, trzeba jednak oddać Marcosowi Alonso i Cesarowi Azpilicuecie, że poza bardzo dobrą formą mają też uznaną na wyspach markę. Ich bezpośredni rywale zaś dopiero na nią pracują – choć oczywiście robią to bardzo sumiennie i z tygodnia na tydzień ich profil jest coraz pełniejszy.
Remis. Bramkowy, bo trudno o inny mając wśród zestawianych Marcosa Alonso w takiej formie strzeleckiej jak ostatnio. 2:1 dla Liverpoolu.
ŚRODEK POLA
Starcie wagi ciężkiej. Dwa trójkąty w środku pola zdolne absolutnie zdominować grę. W tym momencie w Chelsea ten podstawowy to: Jorginho-Kante-Kovacić, w Liverpoolu: Keita-Milner-Wijnaldum. W obu mamy prawdziwych wirtuozów swoich ról.
O Jorginho najlepiej świadczy ustanowiony ostatnio rekord w liczbie wykonanych podań w meczu Premier League – 180. Czyli jedno podanie na 30 sekund. Mało tego – dziesięć zespołów w historii ligi angielskiej rozegrało kiedyś mecz, w którym cała jedenastka wymieniła tych podań mniej. Obok niego biega odmieniony N’Golo Kante, nieustannie poprawiający swoją grę, ewoluujący z defensywnego pomocnika w zawodnika box-to-box, wykorzystującego swoją energię już nie tylko w odbiorze, ale i w kreatywnej fazie ataków. A do tego dochodzi Kovacić, kreatywny pomocnik, którego w razie potrzeby stworzenia jeszcze bardziej „wizjonerskiej” drugiej linii może wspomóc Cesc Fabregas, 2. najlepszy asystent w historii Premier League.
Po drugiej stronie mamy najlepszego asystenta w pojedynczym sezonie Ligi Mistrzów, czyli Milnera, który z wiekiem staje się zawodnikiem coraz bardziej kompletnym. Do tego Georginio Wijnalduma, nie mniej naładowanego energią niż Kante, trochę niedocenianego, a jednak mającego pewny plac w sezonie 2018/19, mimo obecności na ławce czy to Jordana Hendersona, czy Fabinho. No i w końcu trio uzupełnia Naby Keita, na którego Jurgen Klopp czekał rok i – jak się okazuje – warto było być cierpliwym.
Keita’s arrival at #LFC seems to have stirred the competitive juices in Milner and Wijnaldum respectively, who’ve both been sublime.
— Jim Beglin (@jimbeglin) September 22, 2018
Niewielki plusik po stronie Chelsea. 2:2.
ATAK
Jeśli w drugiej linii mieliśmy starcie wagi ciężkiej, to dla linii ataku trzeba stworzyć odrębną kategorię. Mamy tu i zawodnika nominowanego do najlepszej trójki FIFA The Best, i gracza z jedenastki sezonu FIFA The Best. W której z kolei jeden z trzech najlepszych piłkarzy świata miejsca nie zagrzał.
Dobra, żarty na bok, komiczne nagrody na bok. Bo mówimy nie o komicznych, a o kosmicznych piłkarzach. Do porównania Hazarda i Salaha jeszcze przejdziemy, bo w ich starciu wszystko rozchodzić się będzie o detale, o szczegóły, o pół włosa. Jeśli jednak chodzi o partnerów, tutaj Liverpool wygrywa bezapelacyjnie. Chelsea jeszcze będzie cierpieć przez brak strzelca wyborowego, bo takim trudno nazwać czy Giroud, czy Moratę. Nawet jeśli o Roberto Firmino mówi się jako o napastniku-łączniku, a nie typowym snajperze, to statystyki mówią same za siebie – on też potrafi nieźle ukłuć. Na pewno częściej niż porównywani z nim atakujący rywala.
Sezon 2017/18 + 2018/19 (jak dotąd):
Alvaro Morata – 3229 minut, 16 goli, gol średnio co 202 minuty
Olivier Giroud – 2391 minut, 12 goli, gol średnio co 199 minut
Roberto Firmino – 4709 minut, 30 goli, gol średnio co 157 minut
O asystach nawet nie ma co wspominać, tutaj Firmino miażdży konkurencję o kilkanaście ostatnich podań. Jeśli zaś chodzi o Sadio Mane – on wykręcił w analogicznym okresie liczby na podobnym poziomie co Willian, a zdecydowanie lepsze niż Pedro.
Sezon 2017/18 + 2018/19 (jak dotąd):
Pedro – 3011 minut, 10 goli, 5 asyst, gol lub asysta średnio co 201 minut
Willian – 3508 minut, 15 goli, 14 asyst, gol lub asysta średnio co 121 minut
Sadio Mane – 4092 minuty, 24 gole, 9 asyst, gol lub asysta średnio co 124 minuty
Deklasacja w starciu Firmino vs. Giroud&Morata decyduje. 3:2 dla Liverpoolu.
GAMECHANGER
Przechodzimy do pojedynku gigantów. Salah kontra Hazard. Jeden z najlepszych piłkarzy minionego sezonu klubowego na świecie naprzeciw jednego z najlepszych piłkarzy mistrzostw świata w Rosji. Wesprzemy się kilkoma statystykami, bo oceniając organoleptycznie samo to, jak wiele obaj znaczą dla obu zespołów, trudno wskazać istotniejszego z nich.
Sezon 2017/18 + 2018/19 (jak dotąd):
Gole + asysty:
Eden Hazard – 4201 minut, 22 gole, 15 asyst, gol lub asysta średnio co 114 minut
Mohamed Salah – 4722 minuty, 47 goli, 18 asyst, gol lub asysta średnio co 73 minuty
Bramki zmieniające wynik spotkania:
Eden Hazard – 14
Mohamed Salah – 24
O ile mniej punktów zdobyłby w tym czasie zespół, gdyby wymazać gole jego autorstwa lub po jego asyście:
Eden Hazard – 27
Mohamed Salah – 31
Salah miał piorunujący poprzedni sezon, dlatego też nie jest zaskoczeniem jego dominacja. Ale początek rozgrywek 2018/19 zdecydowanie należy do Hazarda – to nie jemu stawiano już pytania o dyspozycję, a właśnie Egipcjaninowi. Mimo wszystko jednak nie można nie docenić tego, jak zawładnął Premier League już na wejściu, odsadzając Hazarda na kilka długości. Belg musi gonić i w obecnych rozgrywkach wydaje się, że trochę dystansu nadrobił, ale na ten moment profil egipskiego króla jest zdecydowanie większy.
Punkt dla Liverpoolu. 4:2
ŁAWKA
Bardzo przydatna, gdy masz w perspektywie walkę o trofea na kilku frontach jednocześnie. W Chelsea wyglądała ona w meczu z West Hamem następująco: Caballero, Cahill, Zappacosta, Barkley, Fabregas, Morata, Moses. Liverpool w meczu z Tottenhamem (w ostatniej kolejce z Southampton zagrał nieco przemieszany skład, dlatego starcie z Kogutami to lepszy wyznacznik) miał za linią boczną Mignoleta, Matipa, Moreno, Fabinho, Hendersona, Shaqiriego i Sturridge’a. Gdyby trzeba było gonić wynik, to Liverpool ma potężniejsze działa, w osobach Shaqiriego czy Sturridge’a (pod warunkiem, że jest zdrowy). Jeśli bronić – tutaj chyba jednak postawilibyśmy na Cahilla z Zappacostą niż Matipa z Moreno. Generalnie ani jedni, ani drudzy nie mają ławki tak szerokiej jak Manchester City, jednocześnie nie mogąc narzekać, że opcji na niej brak.
Remis. 5:3.
TRENER
Dwaj wielcy menedżerowie z absolutnie najwyższej półki. Niesamowity w swoim zamiłowaniu do taktyki Maurizio Sarri kontra preferujący futbol heavymetalowy Klopp. Jak rozsądzić, kto z nich bardziej zasługuje na wyniesienie ponad tego drugiego? Najprościej chyba będzie z pomocą… Juventusu i Bayernu. Bo to ci wielcy rywale stali na drodze marzeń o podboju krajowej ligi. Obronną ręką wychodzi z tego starcia szkoleniowiec Liverpoolu, bo on – w przeciwieństwie do Sarriego – potrafił zdetronizować hegemona. Napoli było bardzo blisko w poprzednim sezonie, a jednak w końcówce rozgrywek zabrakło tego, czego nie brakło Borussii Kloppa w 2011 i 2012 roku.
Punkt dla Liverpoolu. 6:3
TERMINARZ
Dzisiejsze spotkanie może w jego kontekście mieć spore znaczenie, bo o ile kibice nie będą płakać nad odpadnięciem z Pucharu Myszki Miki przed jego decydującymi fazami, to już im bliżej trofeum, tym trudniej będzie wystawiać mocno eksperymentalny skład. W końcu, jak mawia Paulo Coelho, puchar w gablocie to puchar w gablocie.
Mimo to duże znaczenie ma też udział Chelsea w rozgrywkach europejskich mniejszego kalibru niż Liverpool. The Blues nie będą umierać za Ligę Europy, a gdy zawodnicy będą potrzebować nieco odpoczynku, z pewnością go otrzymają. Co innego w kwestii Ligi Mistrzów, gdzie Liverpool raczej wyjdzie ze swojej grupy i zagra także na wiosnę. To już rozgrywki o kompletnie innej intensywności, gdzie za wygraną trzeba zostawić znacznie więcej zdrowia na boisku.
Punkt dla Chelsea i w końcowym rozrachunku wygrana Liverpoolu 6:4.
***
Wiele wskazuje na to, że to Liverpool ma dziś więcej danych ku temu, by wierzyć w zdetronizowanie Manchesteru City, czy – jak mawiał Alex Ferguson – strącenie The Citizens z ich grzędy. Ale tak naprawdę zespoły Kloppa i Sarriego dały już powody, by wierzyć, że obecny sezon Premier League będzie zdecydowanie bardziej ekscytujący w kwestii walki o tron niż poprzedni. Że nie będzie to wyścig jednego konia, a gonitwa, w której aż do ostatniej prostej nie będzie można jednoznacznie stwierdzić, kto na linię mety wbiegnie jako pierwszy. I że starcia Liverpoolu z Chelsea – przede wszystkim to weekendowe, do którego dzisiejsze jest miłą przygrywką – będą miały w tym kontekście ogromne znaczenie.
fot. NewsPix.pl