To był mecz, który toczył się o prawa połowy społeczeństwa, ale dotknął całość. Trudno uwierzyć, że w gruncie rzeczy to tylko zwykłe spotkanie, podobne do miliona innych, ale równocześnie kompletnie odmienne – naprzeciwko siebie stanęli bowiem Billie Jean King i Bobby Riggs. Kobieta vs mężczyzna. Wojna płci. Równo 45 lat temu.
Bohaterowie. Bobby
W 1973 roku miał 55 lat, był niecałe dwa lata po rozwodzie i uwielbiał hazard. Choć rodzina jego żony zarządzała korporacją wartą kilkadziesiąt milionów dolarów, a on sam, gdy tylko zakończył karierę tenisisty, otrzymał w niej wysokie stanowisko, wolał zarabiać w inny sposób. Ogrywając wszystkich, którzy byli wystarczająco głupi odważni, by wyjść z nim na kort lub pole golfowe i stawiać dolary.
Gdy większość jego znajomych zorientowała się, że nie ma szans na zwycięstwo, zaczął kombinować. Podobno pomysł podrzucił mu Hank Greenberg, legenda amerykańskiego baseballa. „Postaw na środku kortu parkową ławkę. Jeśli któremuś z tych bogatych gości uda się sprawić, że w nią wbiegniesz, to punkt będzie jego” miał powiedzieć Hank. Bobby od razu spróbował tej metody, ale okazało się, że ławka jest zbyt duża. Wtedy na korcie pojawiły się krzesła – jedno, dwa, a nawet… czterdzieści. Czasem grał z opaską na jednym oku, czasem trzymając parasol, czasem jeżdżąc na rolkach. I wygrywał. „Jeśli nie mogę grać o wielkie pieniądze, gram o małe pieniądze. A jeśli nie mogę grać o małe pieniądze, przez cały dzień leżę w łóżku” mawiał, żyjąc zgodnie z tą filozofią.
Bobby Riggs to jednak nie tylko hazardzista, showman i… szownisista, choć tak w dużej mierze został zapamiętany. To też wielki mistrz – w 1939 roku potrafił wygrać Wimbledon w trzech konkurencjach: singlu, deblu i mikście. Motywację miał podwójną, bowiem przed rozpoczęciem turnieju postawił na siebie sto funtów. Wygrał 21600(!), co uznał za zabezpieczenie przed zbliżającą się wojną.
Ta zresztą zabrała mu najlepsze lata ze sportowej kariery. Ci, którzy widzieli go na żywo, twierdzą, że zawsze był numerem jeden w swej kategorii wiekowej. Jako junior, jako senior i na sportowej emeryturze. Fenomenalnie potrafił czytać sytuację na korcie, rozprowadzał przeciwnika celnymi uderzeniami. Nie grał mocno, to był jego słaby punkt, ale nadrabiał to techniką. Na tyle skutecznie, że do triumfu w Wielkiej Brytanii dorzucił jeszcze dwa wygrane US Open i trzy turnieje US Pro, już po wojnie (odpowiednik US Open dla profesjonalistów, w tamtych czasach w turniejach Wielkiego Szlema mogli występować tylko amatorzy).
W 1973 roku wpadł na pozornie szalony pomysł: co gdyby on, 55-letni były mistrz, wyzwał do pojedynku na tenisowym korcie, najlepszą tenisistkę na świecie, Billie Jean King?
Bohaterowie. Billie Jean
Urodziła się w 1943 roku. W tym samym czasie Bobby służył w amerykańskiej armii. Billie nazywała go jednym ze swych idoli. Ona sama za rakietę tenisową chwyciła, ponieważ jej ojciec uznał softball, który trenowała wcześniej, za „zbyt męski sport”.
Po latach brzmi to wyjątkowo ironicznie. Bo to właśnie walce z postrzeganiem kobiet jako innego, gorszego gatunku, poświęciła swoje życie i tenisową karierę. Zresztą wyjątkowo owocną, w jej trakcie 39 razy zwyciężała w turniejach wielkoszlemowych (z czego dwanaście w singlu). Trafiła na okres przemian – w 1968 roku zaczęła się tenisowa era Open, w trakcie której profesjonalizm wchodził do gry. Skorzystała na tym, zostając pierwszą kobietą, która w trakcie jednego sezonu zarobiła na korcie więcej niż sto tysięcy dolarów. Wydarzenie to było na tyle doniosłe, że zadzwonił do niej sam prezydent Nixon.
Różnice w wynagrodzeniu dla mężczyzn i kobiet były jednak ogromne – w trakcie US Open 1972 Billie Jean, zwyciężczyni turnieju singla, otrzymała od organizatorów o piętnaście tysięcy dolarów mniej niż Ilie Năstase, który wygrał w rywalizacji facetów. Amerykanka zagroziła więc bojkotem przyszłorocznej edycji, a organizatorzy turnieju ugięli się i wyrównali nagrody, jako pierwszy turniej wielkoszlemowy. W tym samym roku King znalazła się w gronie założycieli WTA, organizacji, która do dziś zarządza światowym tenisem, wcześniej brała też udział w tworzeniu Virginia Slims Tour, cyklu turniejów dla kobiet.
Na pytania czego chce, odpowiadała wprost: „równego traktowania chłopców i dziewczyn”. Walczy o to zresztą do dziś – po ostatnim wybryku Sereny Williams, wsparła ją, twierdząc, że kobiety w tourze wciąż mierzą się z seksizmem. Cóż, wydaje się, że w tej sytuacji zrobiła to, czego nie znosiła – przestrzeliła. Jej celem zawsze było uderzyć piłkę perfekcyjnie. „Moje serce bije szybciej, moje oczy stają się wilgotne i czuję, jakby moje uszy się ruszały, ale równocześnie jestem całkowicie spokojna. To prawie jak orgazm” mówiła o takich zagraniach.
To porównanie w jej ustach nie jest nowością – o seksualności od dawna mówi wprost, na czele ze swoją orientacją. Przez to dla wielu stała się postacią skrajną, czarno-białą. Albo się ją kocha, albo nienawidzi. W 1973 roku wciąż była jednak w związku z Larrym Kingiem, na palcu nosiła obrączkę, a wsławiła się „jedynie” zdobytymi tytułami, krytyką tenisowych władz i walką o równouprawnienie kobiet w jej sporcie (zresztą nie tylko, trafiła na czasy, w których starano się o to w całych Stanach, w każdym możliwym miejscu i zawodzie).
Gdy odebrała telefon od Bobby’ego Riggsa z miejsca… odrzuciła jego ofertę.
Prolog. Błąd
13 maja 1973. W Stanach Zjednoczonych – Dzień Matki. Jedna z nich, Margaret Court, świeżo upieczona liderka światowego rankingu wychodzi na kort, by rozegrać mecz z Bobbym Riggsem. To pierwsza wojna płci, którą zorganizował były mistrz. Do Court zwrócił się, gdy jego propozycję odrzuciły King i Chris Evert, inna z wielkich mistrzyń tamtych lat.
Margaret Court wyzwanie przyjęła, skuszona wynagrodzeniem w wysokości 10000 dolarów, które otrzymać miała nawet w przypadku porażki (w tamtych czasach otrzymywały mniej pieniędzy nawet za… zwycięstwo w turnieju). Szybko dowiedziała się, że był to błąd. Bobby Riggs sprawę potraktował naprawdę poważnie – przygotowywał się do meczu przez kilka miesięcy w ścisłym rygorze treningowym, trenując po 10 godzin dziennie.
To sprawiło, że bez problemu wytrzymał trudy meczu z młodszą o 24 lata rywalką. Zresztą, tych nie było w nim wiele. Riggs wykorzystał swoje największe atuty, prezentując publiczności ogromną różnorodność zagrań: loby, skróty, rotacje – stosował wszystko. „Nie spodziewałam się, że będzie aż tak mieszać. My, dziewczyny, tak nie gramy” mówiła Court. Dziś, gdy to wspomina, zastanawia się „Po co to zrobiłam? Byłam numerem jeden na świecie. Wszyscy popełniamy błędy, to był prawdopodobnie jeden z moich”.
A Bobby? Od początku miał swój plan – wygrać z Court i wyzwać do walki tę, o którą od początku chodziło. Jeszcze na korcie, tuż po zakończeniu meczu powiedział, że zwiększa stawkę do stu tysięcy dolarów dla zwycięzcy i chce po raz kolejny udowodnić, że kobiety w tenisa grają gorzej od mężczyzn. „Gdy tylko Margaret przegrała, wiedziałam, ze muszę zagrać. Wiedziałam, że się zgodzę i wiedziałam, że ten mecz się odbędzie” mówiła po latach King.
Miejsce akcji
Astrodome w Houston, Teksas. Na trybunach trzydzieści tysięcy osób. Miejsce, w którym zwykle rozgrywano mecze baseballa, zostało zawładnięte przez tenis. Zresztą nie tylko ono – transmisję telewizyjną śledziło 90 milionów osób, ciekawych czy Bobby’emu Riggsowi znów uda się potwierdzić swoją tezę – że kobiety są gorsze.
Bo widownia zebrała się tam nieprzypadkowo. Riggs robił swoje, doskonale wiedział, co musi powiedzieć, by ten mecz sprzedać. Tak więc w miesiącach poprzedzających spotkanie dowiedzieliśmy się, że „lubi kobiety, ale w sypialni i kuchni”, „kobiety nie są złymi zawodniczkami, ale nie radzą sobie z presją równie dobrze, jak mężczyźni” czy też że „jest męskim szowinistą” a „kobiety grają na 25% możliwości mężczyzn, więc powinny też zarabiać 25% z ich wynagrodzeń”.
Warto tu jednak zaznaczyć, że – zdaniem wszystkich, którzy go znali – nie był szowinistą. Jego pierwszą trenerką była kobieta, przez wiele lat tak naprawdę utrzymywała go żona. Żadnej z nich nie widział w kuchni, żadnej nie traktował gorzej. To była gra, aktorstwo, wyliczone na to, co osiągnął – zapełnienie trybun i zorganizowanie meczu tenisowego z największą widownią w historii.
Fani zgromadzeni w Houston opowiadali po jednej z dwóch stron. Bezstronnych widzów nie było, wszyscy przyszli dowiedzieć się, kto ma rację: Billie Jean King w walce o równe płace i traktowanie czy Bobby Riggs, który obwieścił się „numerem jeden wśród kobiet” po pokonaniu Margaret Court. Jedni trzymali transparenty zagrzewające do boju Billie, drudzy siedzieli ubrani w koszulki z wizerunkiem świni i hasłem „męski szowinista”. Na trybunach znalazło się też mnóstwo znanych postaci i celebrytów. Atmosfera przypominała SuperBowl czy mecz piłkarski, daleko jej było do Wimbledonu, który kilka miesięcy wcześniej wygrała King.
Brakowało tylko tenisistów.
Rozdział I. Karnawał
Pierwsza na korcie pojawiła się Billie Jean King. „Wyszła” na niego w stylu Kleopatry – niesiona na lektyce przez kilku facetów z odsłoniętymi klatami. O tym, że tak to ma wyglądać, dowiedziała się dwadzieścia minut wcześniej, gdy Jerry Perenchio, odpowiedzialny za produkcję telewizyjną, powiedział jej: „Billie, prawdopodobnie nie będziesz chciała tego zrobić, ale może wejdziesz na tę lektykę? Bylibyśmy zadowoleni, gdybyśmy mogli cię na niej posadzić”. Ku jego zdumieniu King zgodziła się bez wahania.
Co do całej organizacji spotkania miała tylko jedno zastrzeżenie – nie chciała, by komentował je Jack Kramer, jeden z największych przeciwników równego traktowania obu płci, przewodniczący amerykańskiej federacji. „On nie wierzy w kobiecy tenis. Dlaczego ma być częścią tego meczu, skoro nie wierzy w jego połowę? Jeśli on zostanie, to ja nie zagram” – powiedziała i postawiła na swoim. Z Kramerem pogodziła się podobno dopiero po latach, przy okazji igrzysk olimpijskich w 1984 roku.
Po Billie na kort wjechał Riggs. Dosłownie – siedział w rikszy, którą ciągnęło kilka kobiet, ubranych w koszulki z napisem „Sugar Daddy”, sponsora meczu. Sam Bobby miał na sobie jego kurtkę, za ubranie której dostał 50000 dolarów. Przy siatce wręczył Billie wielkiego lizaka tej firmy, a ta w rewanżu dała mu małego prosiaka. To też wymyślił zresztą Perenchio. „Żartujesz, że go masz? To jest lepsze niż cokolwiek, co mogłam wymyślić – powiedziałam, gdy poinformował mnie o prosiaku. Nazwałam go Robert Larimore Riggs, pełnym nazwiskiem Bobby’ego, i owinęłam wstążkę wokół jego karku. Był uroczy” – mówiła później King. Wymogła też na Jerrym obietnicę, że prosiak nigdy nie skończy jako „szynka na stole”.
O ile Riggs biegał (przynajmniej początkowo) w kurtce sponsora, o tyle King wyróżniała się na korcie jedynie niebieskimi adidasami. „Bardzo atrakcyjna, młoda dziewczyna. Jeśli kiedykolwiek pozwoliłaby urosnąć swoim włosom do ramion i zdjęła okulary, prawdopodobnie mogłaby zostać kimś, kto przesyłałby nam buziaki z Hollywood” powiedział o niej jeden z komentatorów. W gruncie rzeczy do swojego wyglądu nie przywiązywała jednak wielkiej wagi – wiedziała, że gra toczy się o znacznie więcej.
A Riggs? Był przekonany, że pokona Billie bez najmniejszego trudu. O ile do meczu z Court regularnie trenował, o tyle przed spotkaniem z King co najwyżej łykał witaminy. W jednym z wywiadów przyznał, że bierze ponad sto tabletek dziennie – „Zamierzam robić wszystko, co uczyni mnie zdrowszym i silniejszym” – mówił. Poza tym zbierał sponsorów, wygłupiał się, brylował w mediach i nakręcał atmosferę wielkiej wojny damsko-męskiej, założył nawet „Klub szowinistów” z wpisowym w wysokości 10 dolarów. Zdanie kobiet o nim najlepiej wyraziła chyba Rosie Casals, przyjaciółka i rywalka King z tenisowych aren: „on jest starym facetem, który chodzi jak kaczka, nic nie widzi, nic nie słyszy, a poza tym jest idiotą”.
Większość czasu przed meczem Bobby spędził w Kalifornii, mieszkając u swojego przyjaciela, Steve’a Powersa. Mieli prosty układ: Riggs mógł siedzieć w jego domu, ile tylko chce. Bobby zresztą nie potrzebował wiele do szczęścia, podobno jedynym, o co pytał kolegę, były „dzikie kobiety z Los Angeles”. I to akurat nie była część odgrywanej przez niego roli. „Steve miał swoją pokojówkę, która nosiła francuski strój, bez bielizny. Nocą wszyscy imprezowali. To był dziki czas dla wszystkich, którzy tam przebywali, również dla mojego taty” – powiedział ESPN Larry Riggs, syn Bobby’ego.
Riggs podobno nigdy nie upijał się tak, jak w tamtym czasie. Nigdy też nie trenował tak mało i nigdy tak bardzo nie zlekceważył rywala po drugiej stronie siatki. W napisanej przez siebie książce, wydanej w latach 60., jedną z jego głównych rad dla młodych tenisistów było to, by nigdy nie lekceważyć rywala. W 1973 rok o tym zapomniał.
Dostrzegali to ludzie z jego otoczenia, ale nie byli w stanie przekonać go do wyjścia na kort i ćwiczeń. Riggs balował nawet dzień przed meczem, lekceważąc ostrzeżenia ze strony trenera i syna. „Nie ma szans, że ona mnie pokona” mówił wszystkim dookoła. Skupił się na zarabianiu kasy i zabawie.
Billie Jean King w tym samym czasie skupiła się na jednym: by 20 września 1973 roku wygrać mecz.
Rozdział II. Rywalizacja
Gdy skończyły się już wszelkie ceremonie, mogło rozpocząć się spotkanie. Zdaniem wielu: najważniejsze w całej historii tenisa. Nie chodziło o zdobycie trofeum, prestiżu czy rozgłosu (no, przynajmniej King, Riggs patrzył na to nieco inaczej). Gra szła o znacznie większą stawkę, doskonale ujął to Frank Deford, znany dziennikarz sportowy: „Gdyby Billie przegrała, naprawdę skrzywdziłoby to kobiecy tenis, na czele z samą Billie. Nie sądzę, by po porażce w tym meczu wciąż była tak niezależną osobowością”.
Bobby szybko przekonał się o tym, że King traktuje ten mecz jak wielkoszlemowy finał. Wystarczyły trzy gemy, by zlekceważył umowę sponsorską i zdjął kurtkę. Łatwo było dostrzec dlaczego – jego koszulka kleiła się od potu. Billie odrobiła swoją lekcję – wiedziała, jak gra jej rywal, oglądała mecz z Margaret Court i kompletnie zmieniła swój styl gry. Zwykle szybko szła do siatki, teraz grała raczej zza linii końcowej, starając się zmęczyć 55-letniego przeciwnika. Wychodziło jej to znakomicie. Donald Dell, były kapitan amerykańskiej kadry w Pucharze Davisa, powiedział później ESPN: „Bobby grał w zwolnionym tempie. Jakby wziął przed meczem tabletkę na sen”.
Zdjęcie kurtki nie pomogło – Riggs przegrał pierwszego seta do czterech, wyglądając zdecydowanie gorzej od King. Wychodził z niego kompletny brak przygotowań. Billie z kolei radziła sobie znakomicie – grała pewnie, kończąc wymiany bez najmniejszych kłopotów. Mówiła później, że Bobbie wydawał jej się „lekko w szoku” po przegraniu pierwszej partii: „On chciał wygrać to spotkanie, widziałam to w jego oczach. Widziałam to, gdy zmienialiśmy strony, nie ma co do tego wątpliwości. Nie odpuszczał ani na moment. Po prostu czuł presję”.
Drugi set rozpoczął się od przełamania na korzyść „męskiego szowinisty”, ale tylko na tyle było go stać. Ostatecznie ugrał w nim jeszcze mniej gemów, zatrzymując swój licznik na trzech. Rosie Casals, komentując spotkanie, pytała tylko „Gdzie jest Bobbie Riggs? Gdzie on jest?”. Odpowiedzi nie dostała, ten bowiem nie znalazł się też w trzecim secie. Znów na swym koncie zapisał trzy gemy. King wygrała.
„Myślałam, że to cofnęłoby nas o 50 lat, gdybym go nie pokonała. Zrujnowałoby to kobiecy tour i dotknęło wszystkie kobiety” – mówiła już po zakończeniu spotkania. Wcześniej Riggs ją… przytulił i wyszeptał do ucha: „nie doceniłem cię”. Później, już do mikrofonu, powiedział, że „Billie Jean była zbyt dobra i zbyt szybka. Wiem, że powiedziałem wiele rzeczy, które dziś wepchnęła mi z powrotem do gardła. Zgaduję, że stałem się największym dupkiem wszech czasów. Muszę z tym żyć”.
„New York Times” napisał wówczas: „Najważniejsze dla wszystkich kobiet, jest zapewne przekonanie przez nią sceptyków, że kobieta potrafi przetrwać sytuację pełną napięcia i presji, a mężczyźni są na nie równie podatni”, a Martina Navratilova, której era nastała w późniejszych latach powiedziała o King, że ta „była krzyżowcem toczącym bitwę dla nas wszystkich”. Billie Jean triumfowała.
Rozdział III. Echa
Z relacji bliskich Bobby’ego wiemy, że po meczu Riggs chodził załamany przez kilka miesięcy. Larry’emu powiedział, że „to najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił”. Nie mógł przeboleć porażki przed całym światem. Mógł być hazardzistą i showmanem, ale równocześnie wciąż nosił w sobie mistrza, którym był trzydzieści lat wcześniej – zawsze chciał zwyciężać.
Choć jest też druga strona medalu: niemal natychmiast pojawiły się plotki o tym, że mecz ustawiono. Inne mówiły o zmienionych zasadach – według nich King mogła trafiać w deblowe linie, a Riggs miał tylko jeden serwis. To absolutna nieprawda, oboje grali według tych samych reguł. To prawdopodobnie pomyłka spowodowana tym, że wiele lat później Martina Navratilova i Jimmy Connors zagrali spotkanie, które wyglądało właśnie tak. Amerykanin wygrał je zresztą w dwóch setach.
Jeśli o odpuszczenie meczu chodzi – zarzuty były poważne. Mówiło się, że Bobby narobił sobie długów u mafii, która go do tego zmusiła. To dlatego Billie mówiła później, że „on chciał wygrać to spotkanie”. Była przekonana, że Riggs nie odpuścił ani na moment. Cała sprawa z ustawieniem opiera się tak naprawdę na relacji jednego świadka, do którego dotarło ESPN – Hala Shawa.
Hal pracował w klubie golfowym, a pewnej nocy, ponad 45 lat temu, został tam długo po północy. I wtedy usłyszał głosy (na zewnątrz, nie w swojej głowie). Bał się złodziei, więc zgasił światło i ukrył się w kącie. Do klubu weszło kilku mężczyzn – rozpoznał trzech: Franka Ragano, Santo Trafficante Jr i Carlosa Marcello. Wszyscy mieli powiązania z mafią.
Nie chodziło jednak o to kim są, a o to, co mówili – według relacji Shawa, rozmawiali o Riggsie. Ich plan był prosty: Bobby ma zdemolować Margaret Court, po czym wyzwać do spotkania Billie Jean King i celowo je przegrać. Gdzie tu zysk mafii? To proste: w postawieniu dużej sumy na kobietę. Zysk Riggsa? „Cóż, dostanie orzechy w porównaniu do tego, co my na tym zarobimy, więc poprosił o wyczyszczenie długów”, tak na podobne pytanie miał odpowiedzieć Ragano.
Czy faktycznie tak było? „Wielu moich przyjaciół ze świata tenisa niemal natychmiast podejrzewało, że coś tu było nie tak. Wielu z nas wciąż w to wierzy. Nie chodziło o to, że Bobby przegrał, ale o to, że wyglądał, jakby po prostu skapitulował” – mówił później John Barrett, wieloletni komentator BBC. Steve Powers dodawał z kolei, że „jeśli pojawiłaby się okazja do ustawienia meczu, Bobby by to zrobił. Etyka by go nie powstrzymała”. Nawet Chris Evert przyznawała, że „99% mnie powiedziałoby, że Billie wygrała z nim sprawiedliwie. Ale jeśli kiedykolwiek poznało się Bobby’ego, nie można tego założyć w ciemno”.
Gdyby okazało się, że mecz faktycznie był ustawiony, wszystko, co niosło za sobą to spotkanie, nagle straciłoby na znaczeniu. A było tego dużo. „Myślę, że to było nie tylko dla kobiet, a dla obu płci. Mężczyźni podchodzili do mnie, często ze łzami w oczach i opowiadali swoją historię. Mówili, że mieli 12 lat, gdy zobaczyli ten mecz, a teraz mają córkę i syna, i chcą, by oboje mieli równe szanse. Myślę, że mężczyźni zaczęli inaczej myśleć o niektórych rzeczach” – opowiadała potem Billie Jean.
W sprawie ustawienia meczu Bobbie przeszedł nawet badanie wykrywaczem kłamstw w jednym z programów telewizyjnych. Wykazało, że nic takiego nie miało miejsca. Podobnie wypowiadali się eksperci ds. działalności mafii, których przepytano w ESPN. Większość potwierdzała, że Riggs mógł sprzedać mecz z takiego powodu, bo mafia miała wtedy ogromne wpływy, ale równocześnie twierdziła, że opowiadanie Shawa brzmi jak zmyślona historyjka z tanich książek dla młodzieży.
„Wiem, że było wiele plotek na temat tego spotkania. Ludzie mówią, że tankowałem [tak określa się oddanie meczu bez walki – przyp. red.], ale Billie Jean pokonała mnie sprawiedliwie. Starałem się, jak tylko mogłem, ale popełniłem klasyczny błąd: przeceniłem siebie, a nie doceniłem Billie” mówił Riggs Steve’owi Flinkowi.
Co jest prawdą? Pewnie już nigdy nie będziemy wiedzieć na sto procent. Z taką pewnością napisać możemy jednak, że dziś wiele się zmieniło. Kobiety w świecie tenisa traktowane są zupełnie inaczej. Zrównuje się płace, częściej ustawia się ich mecze na główne korty, są gwiazdami na równi z mężczyznami. Ich mecze tworzą atmosferę równie dużego święta, jak te w wykonaniu mężczyzn.
W latach 70. to było nie do pomyślenia. Przynajmniej do momentu, gdy Billie Jean King wygrała wojnę płci.
Epilog
Bobby Riggs stał się prawdziwym celebrytą. Pojawiał się w wielu serialach, filmach i programach rozrywkowych. Stał się jednym z najbardziej znanych ludzi w Stanach. Wspólnie z Billie Jean wystąpił w „The Odd Couple”, gdzie znów rozegrali mecz, tym razem przy… stole do ping-ponga. Oboje zresztą szczerze się lubili i zostali przyjaciółmi.
To ostatnie, wbrew pozorom, przesadnie nie dziwi. Pochodzili z podobnego środowiska – oboje wychowali się w rodzinach klasy średniej, oboje musieli pokonać nieco przeciwności na drodze do mistrzostwa (Riggs pierwszą rakietę dostał od kolegi, z którym… wygrał zakład, King była gorzej traktowana przez trenerów, choćby przez to, że nie zawsze nosiła spódniczkę), oboje też nie byli przesadnie dobrze zbudowani, a braki te rekompensowali na korcie wyszkoleniem technicznym
Łączył ich też trener: Perry T. Jones, któremu za młodu… się sprzeciwili. „Jones był snobem, który bardziej koncentrował się na tym, skąd pochodzi dzieciak albo jak się ubiera, niż na umiejętnościach. Byłem niski, mój strój czasem wymagał prania, zawsze też jasno mówiłem mu co myślę o dyskryminacji dzieciaków takich jak ja” – pisał Riggs w autobiografii. Przede wszystkim jednak tę dwójkę łączyło to, co w tenisie najważniejsze – sukcesy wielkoszlemowe i miłość do tenisa. Oboje poznali smak zdobycia mistrzostwa w swym ukochanym sporcie.
Ich przyjaźń trwala do 1995 roku, zakończyła się śmiercią Riggsa, który przez wiele lat chorował na raka. Wcześniej ponownie wziął ślub ze wspominaną już wcześniej żoną („kochałem ją tak bardzo, że ożeniłem się z nią dwa razy”), a gdy ona zmarła, postanowił wybudować wielkie muzeum swojego imienia z zarobionych w hazardzie i showbiznesie pieniędzy. Nie zdążył. Rak, na którego chorował od siedmiu lat, w końcu go pokonał. Zmarł 25 października 1995 roku.
Dzień przed śmiercią Bobby rozmawiał z Billie Jean przez telefon. Ostatnie słowa, jakie od niej usłyszał brzmiały „Kocham cię”. Nie skłamała – Riggs był jednym z jej idoli i to w dużej mierze dzięki niemu King stała się gwiazdą, znalazła na liście stu najważniejszych Amerykanów w XX wieku (ogólnej, nie tylko spośród sportowców) i do dziś pozostaje symbolem walki kobiet w USA o równouprawnienie. W jednym z wywiadów powiedziała kiedyś: „wiem, że gdy umrę, nikt na moim pogrzebie nie będzie rozmawiać o mnie. Wszyscy będą stali wokół, mówiąc sobie, gdzie byli tej nocy, gdy pokonałam Bobby’ego Riggsa”.
Pogrzeb Bobby’ego odbył się ponad 23 lata temu. Przed śmiercią Riggs dużo rozmyślał o tym, jakie epitafium powinien mieć na nagrobku. Odpowiednim wydaje się: „choć tego nie chciał, zrobił wiele dobrego dla kobiet”.
SEBASTIAN WARZECHA