Korona Kielce KAPITALNIE zaczęła nowy sezon ekstraklasy. Niech nie zwiedzie was siódme miejsce po sześciu kolejkach, dokonaniami ekipy Gino Lettieriego trzeba się po prostu zachwycać. To duże osiągnięcie – zaczynać niemal każdy mecz w dziesięciu i nazbierać aż jedenaście punktów. No, w porywach zaczynać je w dziesięciu i pół chłopa. Wybaczcie brak zdecydowania, ale nie możemy ustalić, jak traktować Olivera Petraka.
Ostatnim tak pozabawionym jakichkolwiek atutów graczem, który jednocześnie w miarę regularnie grał w lidze, był chyba Jakub Grić, który dołożył cegiełkę do spadku Sandecji. Petrak zaliczył już 11 ligowych występów w Koronie wiosną. Wtedy jego postawę można było tłumaczyć słabszą formą całego zespołu lub standardowymi wymówkami o aklimatyzacji i tego typu pierdami. Teraz znalezienie jakiegokolwiek usprawiedliwienia przychodzi z wielkim trudem.
W ciągu swoich już 16 występów w ekstraklasie ten gracz środka pola, czasem ustawiany bliżej bramki rywala, nie strzelił gola, nie zaliczył asysty, ani nawet kluczowego podania przy bramce. Zero. Nic. Null. Próby? W tym sezonie, w swoich pięciu występach, próbował strzelać trzy razy, ale nigdy nie trafił w światło bramki. Jeśli chodzi o podania, które mogły odegrać kluczową rolę przy akcji bramkowej, to w tych pięciu grach Petrak spróbował tak zagrać dwa (!) razy. Co jeszcze bardziej szokujące – dwa razy mu to nie wyszło.
Powiecie: “okej, ale przynajmniej odbierać potrafi”. No nie do końca. Przeciwko Legii zaliczył jeden odbiór. Przeciwko Wiśle Płock – tak samo. Naprawdę udany był występ ze Śląskiem, bo wtedy udało mu się odebrać piłkę aż dwa razy. Po wejściu na boisko w spotkaniu z Miedzią nie odebrał piłki nikomu, a w ostatnim starciu z Arką wrócił do jednego odbioru. Gwoli ścisłości należy wspomnieć, że w tym czasie zaliczył 17 strat.
Mówimy więc o piłkarzu, który w miarę przyzwoicie wypada tylko wtedy, gdy trzeba podać do najbliższego. Jego sufit to mecz, w którym uda się niczego nie spieprzyć. W ostatnim spotkaniu z Arką nie wyszło, bo prócz starty, z której powinna paść bramka, Petrak zrobił idiotycznego karnego.
Siłą rzeczy ląduje w jedenastce badziewiaków. Mamy świadomość, że to raczej wynik gierek między piłkarzem a klubem, ale jednak krew człowieka zalewa, gdy musi oglądać Petraka, a na ławce siedzi Możdżeń, który swego czasu tworzył z Żubrowskim jeden z najlepszych duetów w lidze.
Jakieś pytania dotyczące reszty wyróżnionych? No tak, był problem bogactwa. Postawiliśmy na czterech bardzo słabych obrońców, a do jedenastki nadawali się przecież także: De Marco, Orłowski, Dytiatjew, Wieteska, Golla i jeszcze paru innych. W pomocy sprawy się miały podobnie, miejsce w ataku zostało dla tego, który pudłował najbardziej spektakularnie. Ech, niby przyjemna kolejka, a jednak parodystów mnóstwo.
***
Ale wyróżniający się graczy również dużo. Największy problem mieliśmy z wyborem napastników. Postawiliśmy na dwójkę Sanogo-Ricardinho, a Forsella, którego w zasadzie też powinniśmy potraktować jako gracza pierwszej linii, przemyciliśmy do pomocy. A przecież bardzo dobre występy zaliczyli też Papadopulos, Robak, Ondrasek, Piasecki czy Tuszyński. Szkoda, że jedenastka po tej kolejce nie jest z gumy. Ale poszkodowani są też wśród pomocników – m.in. Żubrowski, Jagiełło (a nawet dwóch), Udovicić, Furman i Augustyniak – oraz obrońców (głównie Zbozień).
A między słupkami znalazł się Thomas Dahne, którego występu na Legii bezpośrednio po meczu chyba trochę nie doceniliśmy.
Fot. FotoPyK
Więcej opinii o ostatniej kolejce ekstraklasy znajdziesz w magazynie Weszłopolscy z udziałem Rafałem Pietrzaka, Adama Dźwigały i Rafała Augustyniaka.