W przedmeczowej zapowiedzi pisaliśmy o tym, że obrona Lecha jest dziurawa i jedna stracona bramka w tym sezonie kompletnie zakłamuje obraz defensywy Kolejorza. Oczywiście w komentarzach zostaliśmy zaorani i wyzwano nas od ignorantów. Ale my po prostu oglądamy mecze, a nie śledzimy tabelę na 90minut. No i co? No i wyszło na nasze.
To dla ofensywy Lecha był test – czy w starciu z Wisłą Kraków uda im się nadrobić klopsy, które będą popełniać ich koledzy z defensywy? No, nie udało się. Lechici szybko strzelili dwa gole, mogli trzeciego, ale później lechitom włączył się tryb “nie będziemy zginać nóg w kolanach i zobaczymy, czy rywal zdobędzie bramkę”. Niestety dla fanów z Poznania – wiślacy zdobyli. I to pięć.
Lech pokazał, że miał latem nosa do piłkarzy ofensywnych. Joao Amaral czaruje techniką i luzem, Pedro Tiba kapitalnie podaje, zobaczymy wkrótce co potrafi Dioni. Tylko szefowie klubu zapomnieli chyba, że warto mieć też w kadrze obrońców. Jeśli nie wiedzą o kogo chodzi – o zawodników, którzy potrafią przeszkodzić rywalowi w pokonywaniu bramkarza.
Bo póki co w Kolejorzu widzimy jednego takiego zawodnika, ale – tak chciał los – tenże piłkarz siedział dziś na trybunach. Chodzi nam o Thomasa Rogne, który w meczu z Genk doznał osiemdziesiątej drugiej kontuzji w swojej karierze, a do tego momentu spisywał się przyzwoicie. Efekty tego są następujące:
– Lech sprezentował gola Wiśle Płock
– był o włos straty bramki w meczu z Cracovią (Helik walnął w rzutu karnego w trybuny)
– Zagłębie Sosnowiec miało trzy stuprocentowe okazje i to grając przy Bułgarskiej
– Gandzasar jechał w Poznaniu z Lechem i tylko Buriciowi poznaniacy zawdzięczali zachowanie czystego konta
– Gandzasar w Erewaniu wsadził lechitom dwa gole
– Burić z Janickim dali się ukąsić w Soligorsku
– Lech odstawił kabaret przy golu dla Szachtiora w rewanżu
– Genk mógł strzelić ekipie z Poznania jakieś dziesięć goli w dwumeczu
I nie można powiedzieć, że te wszystkie błędy defensywy Lecha to efekt niekorzystnego układu Jowisza wobec Wenus. Nikt też nie zakopał szczura pod boiskiem w Poznaniu, by przynosić lechitom pecha. Sparafrazować trzeba tu trenera Cecherza – oni są po prostu słabi. Albo tendencyjni.
Vujadinović znów był jednym wielkim chaosem – to chyba najgorszy stoper, jakiego oglądaliśmy w Poznaniu w ostatnich latach. Janicki dawał ciała zarówno przy bronieniu, jak i w rozegraniu. De Marco to w ogóle nie wiemy jakim cudem wyskoczył ponad te trzecioligowe rezerwy. Wyglądaliśmy kogoś, kto mógłby wejść z ławki i podnieść i tak żenująco niski poziom defensywy gospodarzy. A tak Maciej Orłowski – 24-latek, który dopiero co opuścił III ligę i generalnie nie wygląda na to, żeby mógł zostać stoperem Lecha na lata. A poza kadrą meczową był młody Wiktor Pleśnierowicz, chłopak bez debiutu w pierwszej drużynie.
Lechowi gola strzeliłaby dziś Nibylandia i wioska Smerfów. A co gorsze dla poznaniaków – nie widzimy tutaj opcji na poprawę tego stanu rzeczy, bo Ivan Djurdjević ostatecznie zapowiedział, że nie zamierza wznawiać kariery, Bartosz Bosacki zajmuje się własnym biznesem, a Manuel Arboleda mieszka za oceanem.
W takim wypadku może warto rozważyć kupno obrońcy? A najlepiej ze trzech.