Reklama

Jak co środę (z poślizgiem)… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

16 sierpnia 2018, 06:57 • 6 min czytania 34 komentarzy

Znowu to zrobiliśmy, tylko jeszcze grubiej, jeszcze mocniej, jeszcze lepiej. Minął rok od pamiętnego dla wielu osób (głównie zawodników) meczu Kartoflisk z ETV Ulubioną w ramach Pucharu Polski. W międzyczasie kilku osobom przybyło kilogramów, ubyło włosów, a na mapie Warszawy powstał zaś nowy klub, KTS Weszło, który 2 września rozpocznie swoją przygodę z B-klasą. Postanowiliśmy, że po ubiegłorocznym #DnoDna, tym razem zorganizujemy #DnoDna2, unikalny pucharowy dwumecz, który zapewni widowni na Marymoncie jakieś 6 godzin z dobrą piłką.

Jak co środę (z poślizgiem)… JAKUB OLKIEWICZ

Czy było prosto to dopiąć? Cóż, nie. Pomijając, że na naszym (już możemy tak pisać, umowa do końca roku) stadionie wymieniono murawę, przez co koszta zauważalnie wzrosły, pomijając, że w drużynie cały czas pojawiają się nowe twarze, a podstawowy bramkarz zaczął pracę w Legnicy – przede wszystkim zabrakło rywala. O ile ETV i Kartofliska dzielnie stanęły do walki w Pucharze Polski, o tyle OKS Otwock oddał KTS-owi walkowera. Dochodzą do nas głosy od samych zawodników z Otwocka, którzy najdelikatniej rzecz ujmując – nie byli zachwyceni rezygnacją z gry w pucharze, ale skoro taka decyzja zapadła – my musieliśmy na szybko wykołować sparingpartnera.

Początkowo w planach był mecz o Puchar Marymontu na Marymoncie z Marymontem, ostatecznie jednak stanęło na starciu z rezerwami Polonii Warszawa, wzmocnionymi delikatnie osobami, które nie zmieściły się w kadrze I zespołu na ich mecz pucharowy.

Trochę się dygałem, nie będę kłamał. Plan na środę był trochę puentą ostatnich tygodni, które spędziłem głównie na kursowaniu między Warszawą a Łodzią, zbieraniu kolejnych podpisów, papierków i świstków oraz oczywiście na szeroko rozumianym skautingu. Wczoraj miało się okazać, czy transmisja telewizyjna z pierwszego meczu się odbędzie (odbyła się), czy na pewno uda się zorganizować sędziego, szatnie, murawę i stroje (udało się), czy na pewno uda się oficjalnie ogłosić transfery Krzycha i Quebonafide (udało się) i czy któryś z nich zagra (udało się, choć Krzychu na razie pauzuje z uwagi na kontuzję).

Ale to wszystko blednie przy innym sukcesie, jakiego w sumie w żaden sposób się nie spodziewałem.

Reklama

Na stadionie naprawdę byli ludzie. Przyjechała cała masa zajarańców, nawet z Białegostoku, z Grecji i z Olsztyna, którzy przebyli całą Polskę (i więcej) by obejrzeć dwa mecze z udziałem czterech drużyn, z których połowa to kompletni amatorzy, a druga – pół-amatorzy.

Byłem w szoku, gdy okazało się, że nasz sparingowy mecz z Polonią Warszawa – ustalmy: starcie to raczej nie przejdzie do historii futbolu – oglądało ze trzysta osób. Co jakiś czas nawet w kreatywny sposób dopingując nasz klub. Było „prezesie, gdzie są transfery?!”, było „Weszło grać, kurwa mać!”, a nawet pozdrowienia do więzienia z racji sytuacji, w jakiej ostatnio znalazł się właściciel KTS-u. Mnóstwo ludzi, którzy przyszli się pośmiać, pooglądać jak biegają po murawie pasjonaci, zamienić parę słów z podobnymi czubkami z całego kraju i cyknąć fotkę, czy to z Szamo, czy to z Kowalem. Kurczę, nawet ze mną parę osób zrobiło sobie zdjęcia, prawdopodobnie uznając, że jak wychodzę z ławki rezerwowych KTS-u, to raczej warto.

To był sukces niespodziewany. Muszę podziękować wszystkim, którzy pojawili się na obiekcie. KTS bez cienia sztuczności podbiegł podziękować kibicom za wsparcie, okazało się, że część z nich ma nawet koszulki z naszymi logosami. Oczywiście, w naturalny sposób najbardziej oblegany tuż po meczu był lewy pomocnik, Quebonafide, ale tak naprawdę wszyscy czuliśmy wsparcie. Wsparcie naprawdę nieoczekiwane.

Drugi sukces był większy, ale za to spodziewany. Zdążyłem się już bowiem przyzwyczaić, że Radek z Kartoflisk to gwarancja fantastycznej zabawy w doborowym gronie. Zastanawiam się – kto jeszcze byłby w stanie w jednym miejscu zebrać Żelka z NC+, Matiego Święcickiego i Tomka Zielińskiego z Eleven, Mogiela z 90minut.pl, Jurasa z Polsatu i jeszcze całą plejadę innych gwiazd, tylko po to, by wolny dzień spędzili na kaleczeniu futbolu na oczach kilkuset kibiców na stadionie i jakiegoś tysiąca przed ekranami?

Reklama

Kurczę, czego w tym pierwszym meczu nie było! Kilka opraw, hasła typu „niski presing, aejaejao” czy tradycyjne „puchar jest nasz”, siedem goli, kilka nawet całkiem ładnych, rajd bramkarza od pola karnego do pola karnego, od groma ludzi i ze środowiska piłkarskiego, i dziennikarskiego, do tego wierna nabojka Kartoflisk. Właściwie mógłbym przepisać swój ckliwy tekst sprzed roku, zwłaszcza, że w jednej z ostatnich akcji meczu udało się zrobić coś wielkiego – wynik po moim podaniu ustalił sam prezes Rzeźnikiewicz. Ale to sensu nie ma, więc po prostu przekleję najbardziej istotny fragment.

Wczoraj odbył się mecz „jednej którejśtam” Pucharu Polski. Kartofliska grały z ETV Bar Ulubiona. Już któryś raz miałem okazję zagrać w barwach zespołu stworzonego przez Radka Rzeźnikiewicza, ale pierwszy raz miało to taki charakter. 500? 600? Kilkaset osób na trybunach, wśród nich moja żona i syn. Pirotechniki tyle, ile zdołali unieść nasi kibice. Bitwa na przyśpiewki (niektóre dość żenujące), profesjonalny sędzia, w roli przeciwników m.in. Jacek Cyzio, Jacek Kacprzak czy Maciej Śliwowski – czyli piłkarze. Kursy u buka, 2,25, że strzelę gola. Ktoś na Twitterze postawił na to nawet dwie stówki, myślałem, że ze stresu pogubię trasę na autostradzie do Warszawy. Transmisja w Polskiej Telewizji Sportowej z udziałem Łukasza Wiśniowskiego, którego komentarz przecież pamiętam jeszcze z Orange Sport, z I ligi. Namiastka prawdziwej piłki nożnej. Zorganizowany w nieco mniejszej skali, ale prawie poważny mecz.

Kurczę, i szło mi nieźle. Parę razy udało się kiwnąć, parę razy podać, wreszcie – strzeliłem gola. Rany, strzeliłem gola, po którym mogłem zrobić kołyskę, po którym jacyś kibice odpalili race, po którym wzmógł się doping i który komentatorzy określili mianem całkiem ładnej bramki. Którego powtórkę mogłem sobie obejrzeć na YouTube, o którym rozmawiali kibice na Twitterze, chwaląc jednocześnie, że ten Olkiewicz to fajnie gra. Takie wiecie, piłkarskie rzeczy. Takie, które robi piłkarz.

Czułem się nim jakieś kilka godzin, od momentu, gdy wybiegliśmy na murawę przy błyskach fleszy i przed kamerami, aż do teraz, gdy jeszcze spływają tweety: „Kuba, jak skurcze, będziesz żył?”. I to było jedne z lepszych kilku godzin w ostatnich miesiącach.

Nie wiem, w którym miejscu wisi poprzeczka. Może teraz dwudniowy turniej? Fakty są takie, że jako przez jeden dzień byłem piłkarzem, prezesem, fanem, gniazdowym, działaczem, organizatorem – i nawet niczego nie spierdoliłem. Z gromadką (nieliczną, ale fanatyczną) ludzi dopięliśmy wydarzenie, na którym świetnie bawiło się łącznie pewnie ze siedemset osób. Część była obecna na obu meczach, część na pierwszym, część tylko na drugim, jak choćby Tomek Ćwiąkała czy wspomniany Quebo.

Niewiele? Być może. Dla mnie 15 sierpnia to już drugi raz z rzędu dzień spełniania marzeń, a przecież w międzyczasie zagrałem jeszcze na głównej murawie stadionu Dyskobolii, gdzie jeszcze kilkanaście lat temu biegały duże europejskie kluby.

Co najlepsze – i Kartofliska, i KTS awansowały do kolejnej rundy Pucharu, co oznacza, że kolejne podobne emocje już za tydzień. A potem start B-klasy. Kolejne mecze B-klasy. Może nawet awans.

I love this game.

Fot. Biały/400mm.pl (wpadła, ale nie uznali!) 

Najnowsze

Liga Narodów

Po co komu Mbappe, gdy pod bramką szaleje Rabiot? Francja wygrywa z Włochami w Lidze Narodów

Michał Kołkowski
0
Po co komu Mbappe, gdy pod bramką szaleje Rabiot? Francja wygrywa z Włochami w Lidze Narodów

Felietony i blogi

Komentarze

34 komentarzy

Loading...