Jest maj 2008 roku. W polskim internecie pojawia się strona weszlo.com, głównie dla fanów bukmacherki oraz zakulisowych anegdot, dotyczących rodzimego futbolu. Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski idzie pewnym krokiem po kolejne medale, tym razem brązowe, i choć coraz głośniej mówi się o rychłym końcu wielkiej piłki w Grodzisku – na razie drużyna gniecie kolejnych rywali. Szaleje Adrian Sikora, a za plecami ma m.in. Piotra Świerczewskiego, Piotra Rockiego czy młodego Radka Majewskiego.
Gdyby ktokolwiek powiedział wówczas – za 10 lat klub założony przez tę małą stronkę zagra z gigantem z Grodziska Wielkopolskiego, prawdopodobnie zostałby wyśmiany na forum naszej klasy, bo ani fejsa, ani Twittera nikt w Polsce wtedy jeszcze nie miał. A jednak, w ten weekend to się stało. Na murawie, po której biegały dziesiątki reprezentantów Polski, na stadionie, z którego bez sztycha wyjeżdżały swego czasu takie marki jak Hertha Berlin czy Manchester City, KTS Weszło zmierzył się z Dyskobolią. Dla nas był to kolejny sparing przed debiutanckim sezonem w B-klasie, dla Dyskobolii kolejny sprawdzian przed A-klasą, do której awansowali kilka miesięcy temu po imponującym przemarszu – 25 zwycięstwach w 26 meczach, przy bramkach 115-10.
Tak, to naprawdę doszło do skutku. Po jednej stronie klub Niedzielana, Rasiaka czy Kriżanaca, po drugiej – my. Na razie jeszcze bez strojów (będą na Puchar Polski!), z trzema osobami na ławce i getrami we wszystkich kolorach tęczy, ale jednak. Dojechaliśmy na drugi koniec Polski, to już spory wyczyn, jak na klub B-klasy. Potem jeszcze wyszliśmy na murawę i większość z nas – zeszła z niej o własnych siłach.
Można się śmiać, ale to naprawdę siedzi w ludziach. Świadomość, że twój autokar parkuje na tym samym podjeździe, co swego czasu Anglicy z błękitnej części Manchesteru, poczucie, że właśnie zdarłeś łokcie w tym samym miejscu, gdzie ścierali je Fredi Bobić czy Gabor Kiraly. A może i sam Steven McManaman, albo inny Robbie Fowler.
O tego typu rozmyślania nie jest trudno – w Grodzisku bowiem czas się zatrzymał. W przypadku tej niewielkiej miejscowości, to wcale nie jest zarzut. O ile w Ekstraklasie tego typu obiekt należałby już z pewnością do przestarzałych – sektor gości w starym stylu, z podwójnymi zasiekami, stara trybuna kryta pamiętająca jeszcze czasy prawdziwych “stadionów” a nie luksusowych “aren” – o tyle w A-klasie to jakiś niewyobrażalny luksus. Hotel, przez który wchodzi się na boisko, nie utracił nic ze swojego uroku, szatnie spełniają wymogi pierwszej ligi – co udowadniają mecze Warty Poznań, a murawa przypomina dywanik. Może gdyby to wszystko zniszczało, zużyło się i wyblakło, ten Manchester City, Sebastiana Milę i Nicolasa Anelkę łatwiej byłoby wyrzucić z głowy. Ale w takich okolicznościach każde zdjęcie z sektorem gości w tle przypominało wizytę fanów Crvenej Zvezdy Belgrad, każde ujęcie na trybunę – cieszynki piłkarzy Dyskobolii na jej tle.
Dzisiejszą Dyskobolię z tamtą wielką Dyskobolią łączy kilka rzeczy. Po pierwsze – gościnność. Liczba różnej maści puszek i butelek, która czekała na nas w szatni przytłoczyła całą drużynę KTS-u. Poza tym gospodarze dostrzegając nasze przejściowe problemy odzieżowe wypożyczyli nam swój wyjazdowy komplet, by nie szarpać się w znacznikach. Po drugie – barwy. Biało-zielone koszulki wyglądają tak samo świeżo, jak na plecach Niedzielana, Rasiaka czy Kriżanaca. Po trzecie – siła. Tak, tak. Możecie się śmiać, że kiedyś grali z Bordeaux, a teraz z amatorami Bordeaux z Weszło, jednak wynik mówi sam za siebie. 4:1, mimo remisu do niemal 60. minuty oraz krótkiego prowadzenia KTS-u. Biorąc pod uwagę, jak silną zebraliśmy pakę do grania – będziemy stać na stanowisku, że obecna Dyskobolia nie jest wiele słabsza od tej ekstraklasowej.
Skoro zdradziliśmy już wynik, czas poszukać wymówek. Pierwszy tak daleki wyjazd w historii KTS-u rozpoczął się oczywiście od spóźnienia, spowodowanego korkiem na autostradzie A2. Zaplanowany delikatny obiad dla całej drużyny stanął pod znakiem zapytania, gdy pędziliśmy, by zdążyć na pierwszy gwizdek. Bez wchodzenia w szczegóły – stanęliśmy przed dramatycznym wyborem – albo rozgrzewka, albo jedzenie. W autokarze na moment ucichły debaty o strategii meczowej, rozpoczęło się zaś planowanie wizyty w jednej z przydrożnych restauracji, by pobyt w niej skrócić do niezbędnego minimum. – Niepalący zamawiają, palący palą. Niepalący jedzą, palący zamawiają. Niepalący wracają do autokaru, palący niosą tam swoje zamówienia – pieczołowicie omawiano szczegóły najazdu.
Montuję wideo z ostatniego meczu @KTS_Weszlo vs. @KSDyskobolia. Przysięgam, że jak @JOlkiewicz krzyknął “Jazda!!!” to myślałem, że dotarli na stadion w Grodzisku… pic.twitter.com/VwGfAuHbv9
— Marcin Banasiak (@m_banasiak) 13 sierpnia 2018
Trudy podróży stawały się coraz bardziej odczuwalne, więc kompletnie nie dziwi, że drużyna wyszła na sztywnych nogach. Nie ułatwiał gry fakt, że na prawej obronie wystawił się prezes (wcześniej “wykupił się” z Victorii Rąbień, szantażując były klub, że powróci do treningów – wówczas zgodzili się oddać go za darmo, a nawet dopłacając), a podstawowy napastnik od rana zmagał się z dolegliwościami żołądkowymi. Mimo to przed przerwą wynik oddawał z grubsza przebieg spotkania – dużo asekuracji, przesuwania, taktyczne szachy dla koneserów, pod bramkami zaś po dwie-trzy sytuacje po każdej ze stron. Po przerwie obie drużyny delikatnie się otworzyły, a że było nas w Grodzisku czternastu plus Wojciech Kowalczyk – KTS-owi zaczynało brakować pary. Tuż po golu na 2:1 dla gospodarzy trener Kamil Pawlak zdecydował się na trzy zmiany – bo i trzy zmiany tylko miał. Mecz się otworzył, gorąco było to pod jedną, to pod drugą bramką, ale to bardziej doświadczony rywal skarcił nowicjusza w samej końcówce. 88. minuta, 89. minuta – dwa szybkie ciosy i Dyskobolia wygrała mecz aż trzema golami.
– Według Castrol Index najebałem 16 kilometrów – zwierzał się po meczu osamotniony napastnik KTS-u, Michał Madej, ale prawdopodobnie doszło do pomyłki w naliczaniu dystansu – ogromny zegarek zawodnika wykształcił własne pole magnetyczne fałszujące wszystkie pomiary.
Potem już tylko szybkie rozliczenie, bagaże i w drogę do domu. Na miejscu mogliśmy sobie ponarzekać z Filipem Groszczykiem, prezesem Dyskobolii, na opłaty towarzyszące zakładaniu klubu od zera. Na 300 złotych za uprawnienie piłkarza po transferze, na 150 złotych za jego wyrejestrowanie z innego okręgu i inne pierdoły, które sprawiają, że osoby pełniące najważniejsze funkcje w stowarzyszeniu łysieją w zastraszającym tempie.
Co dała nam wizyta w Grodzisku? Przede wszystkim zimny prysznic po ostatnim sparingowym zwycięstwie – 7:1 nad ligowym rywalem z warszawskiej B-klasy. Parę wniosków w kwestii doboru suplementacji, szczególnie podczas długich powrotów do domu. Spełnienie marzeń o grze na tej samej murawie, co piłkarze Manchesteru City oraz osiem pysznych pizz w jednej z restauracji na trasie. Mamy nadzieję, że doświadczenie zdobyte na stadionie Dyskobolii zaprocentuje w lidze i wrócimy silniejsi.
Przed nami zaś piłkarska środa. Już jutro o 17.30 na stadionie Marymontu zagramy z OKS-em Otwock w pierwszej rundzie Pucharu Polski. W planach między innymi darmowe kiełbaski i transparenty “Stano PDW”.
Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski – KTS Weszło 4:1 (1:1)
Wasielewski, Wesoły, Piosik, Hemerling – Zdyb
KTS: Gęściak – Olkiewicz (Chorąży), Joczys, Anczarski, Sikorski (Żórawski) – Korona, Fogler – Tkacz, Zdyb (Wadowski), Kropiewnicki – Madej.
Dyskobolia: Liberda – Mynar, Kriżanac, Pawlak, Sedlacek – Zając, Kozioł, Wieszczycki, Mila – Niedzielan, Rasiak. Trzybiński – Dudek, Piątyszek, Pisarek, Najdek – Dziurla, Zajączkowski, John – Wesoły, Apolinarek, Wasielewski.
Foty – te ładniejsze – Lightmoon – Pracownia Kreatywna